Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Iggy Pop i jego najnowsza płyta – „Every Loser”. Weteran z młodzieńczą energią [RECENZJA]

Muzyka
|
25.01.2023

75-letni Iggy Pop wydał album. Album, obok którego żaden miłośnik muzyki punkrockowej nie powinien przejść obojętnie, ponieważ weteran światowych scen ponownie udowodnił, że dla niego czas się zatrzymał. „Every Loser” to album kompletny!

„Every Loser” - okładka płyty
Okładka płyty „Every Loser” | mat. pras.

O tym, że Iggy Pop – lider między innymi kultowego The Stooges – jest ikoną rockowych scen, nie trzeba nikogo przekonywać. To człowiek, który, choć niczego już nie musi, cały czas nie zamierza zawieszać mikrofonu na kołku. Właśnie otrzymaliśmy kolejny dowód na to, że to jedna z najlepszych możliwych decyzji.

Mam na myśli opublikowany niedawno album „Every Loser”, dziewiętnasty (!) w solowej dyskografii Iggy’ego Popa. Już kilka miesięcy temu, gdy artysta zapowiedział wydawnictwo, pojawiło się kilka interesujących informacji. Bez wątpienia najbardziej nieoczekiwaną był fakt, że legenda porozumiała się z producentem młodego pokolenia, Andrew Wattem, który wyrasta na jednego z najlepszych specjalistów w swoim fachu. Po udanej współpracy z takimi wykonawcami jak Justin Bieber, DJ Snake, Camila Cabello czy Cardi B, postanowił pójść w mocniejsze brzmienia. Zaowocowało to wyprodukowaniem dwóch ostatnich krążków samego Ozzy’ego Osbourne’a i współpracą z Eddiem Vedderem z Pearl Jam. Choć początkowo te kooperacje wielu dziwiły, Watt potwierdził swoją wszechstronność i niewątpliwy talent. Po tym wszystkim postanowił mu zaufać sam Iggy Pop, my także powinniśmy.

Bez owijania w bawełnę

Otwierający płytę utwór „Frenzy” daje nam przedsmak tego, jaka będzie dalsza część płyty „Every Loser”. Prosty, wpadający w ucho, żeby nie powiedzieć prymitywny riff to nie tylko znak rozpoznawczy twórczości The Stooges, ale całego punk rocka. Iggy postanowił więc od początku uderzyć w pozornie przebrzmiałe już tony. Jednocześnie takie, do których miłośnicy gatunku po prostu uwielbiają wracać. Podszedł do sprawy bez zbędnego kombinowania i szukania innych dróg do celu. Zresztą w warstwie tekstowej również nie ma większej finezji – Iggy śpiewa o tym, o czym akurat ma ochotę opowiedzieć, często skupiając się na sprawach błahych, codziennych. On od początku „Every Loser” pokazuje, że jest ojcem chrzestnym punk rocka i jemu ten tytuł zwyczajnie się należy. Bo to, tak na marginesie, sama prawda.

Fajnie wypadają dwa utwory o szaleńczym wręcz tempie – „Modern Day Ripoff” oraz „Neo Punk”. W tym drugim Iggy jawnie kpi ze współczesnych punkrockowców, którzy dzięki swojej twórczości dorobili się milionów na koncie, zapominając, czym właściwie jest bunt. Padają ostre, niewybredne i wulgarne słowa. Czyli mniej więcej tak, jak zwykle podczas publicznych i studyjnych wystąpień Popa. Ciekawostką niech będzie fakt, że gościnnie w utworze pojawił się Travis Barker z punkowego zespołu Blink-182, prywatnie mąż jednej z... Kardashianek. Można odnieść wrażenie, że „Neo Punk” jest w zasadzie właśnie o nim. Brawo dla pana Barkera za dystans do samego siebie!

Żeby jednak nie było, że nasz 75-latek tylko gna i gna. Są na płycie spokojniejsze momenty jak chociażby bardzo klimatyczna ballada „Morning Show”. Iggy Pop dba o to, żeby kompozycje o różnym natężeniu się przeplatały, unikając w ten sposób pojawienia się wśród odbiorców znudzenia. Jakby wszystko było na jedno kopyto, trudno byłoby przesłuchać „Every Loser” do końca. A tym sposobem... trudno się od niego oderwać. Iggy, wzorem starych punkowców, nie poszedł w ilość, a w jakość. Utwory są krótkie i konkretne, a cały album ma w sumie 37 minut. Uwierzcie mi jednak – to w zupełności wystarczy, żeby móc radować się stworzoną przez weterana rockowych scen opowieścią o życiu i jego odcieniach. Słucha się tego znakomicie, a Iggy po raz kolejny udowodnił, że wiek to tylko liczba, a on nadal nie powiedział ostatniego słowa. Szacunek dla tego pana!

Produkcja na światowym poziomie

Na koniec jeszcze chciałbym pochwalić wspomnianego wcześniej producenta „Every Loser”, Andrew Watta. Nie dziwię się, że zyskał on tak duże uznanie wśród wykonawców wielu gatunków. Płyta jest wyprodukowana perfekcyjnie, z dbałością o nawet najmniejsze detale. Dźwięk jest czysty, a głos Popa przeszywający. Słuchanie tak wyprodukowanej płyty to ogromna przyjemność. Mam w związku z tym nadzieję, że Watt dopiero się rozpędza i przygotuje jeszcze niejedno rockowe wydawnictwo. Ma do tego predyspozycje.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie