Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„U ciebie czy u mnie?”, czyli netfliksowa propozycja na walentynkowy wieczór [RECENZJA]

Książka, film
|
14.02.2023

Pierwsza połowa lutego to czas premier komedii romantycznych. Ma to oczywiście bezpośredni związek z walentynkami. Pary szukają często czegoś lekkiego, co można obejrzeć tego właśnie, wyjątkowego dla wielu wieczoru. Netflix zaproponował z tej okazji komedię romantyczną „U ciebie czy u mnie” z Reese Witherspoon i Ashtonem Kutcherem.

„U ciebie czy u mnie?” – kadr z filmu
Reese Witherspoon i Ashton Kutcher | fot. mat. pras.

Zdaję sobie sprawę, że komedie romantyczne rzadko są pierwszym wyborem mężczyzn, którzy zasiadają właśnie przed telewizorem, ale są niekiedy takie sytuacje, że to gatunek idealny na wieczór. Wieczór we dwoje, w romantycznej atmosferze. Problem jednak w tym, że w ten gatunek filmowy wdarła się bolesna powtarzalność i niekiedy naprawdę trudno znaleźć coś nowego, co faktycznie zasługiwałoby na uwagę. Nie zapominajmy, że wspólne oglądanie powinno być przyjemnością zarówno dla niej, jak i dla niego.

Komedie romantyczne nigdy nie aspirowały do miana produkcji ambitnych, ale na pewno dobrze, gdy, choć starają się być oryginalne. Niekoniecznie w warstwie fabularnej, bo ta zwykle jest mocno ograniczona – główni bohaterowie mają w taki czy inny sposób ostatecznie się ze sobą połączyć. Ważne jest więc nie to, jak się to wszystko skończy, ale jak do tego zakończenia dojdzie. Liczą się dialogi, postacie, zwroty fabularne i inne szczegóły, które składają się na dobry film.

Netflix w „U ciebie czy u mnie?” (ang. „Your Place or Mine”) postanowił skorzystać ze sprawdzanych rozwiązań – zatrudnił scenarzystkę i reżyserkę, Aline Brosh McKennę, która ma ogromne doświadczenie w tworzeniu komedii romantycznych („Diabeł ubiera się u Prady”, „Crazy Ex-Girlfriend”, „27 sukienek”), a także parę dobrze znanych aktorów: Reese Witherspoon i Ashtona Kutchera. Czy to przepis na sukces?

„U ciebie czy u mnie?” – fabuła filmu

Bohaterowie – Debbie i Peter – oboje po 40., to przyjaciele. Choć skrajnie od siebie różni, bardzo zaangażowani w pielęgnowanie przyjaźni. Zależy im na niej, ponieważ wspólne rozmowy czy spotkania obojgu ułatwiają codzienną egzystencję. On uwielbia tętniący życiem, zatłoczony Nowy Jork, ona natomiast zrównoważoną i spokojną egzystencję, najlepiej z dala od wielkomiejskiego zgiełku. W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, że – nie będę wchodził w niepotrzebne szczegóły – zamieniają się domami. Zaledwie na tydzień. Tyle jednak wystarczyło, żeby oboje przedefiniowali swoje życiowe potrzeby i postawy. To, co wydawało im się najlepszą wersją życia, zostało brutalnie zweryfikowane. Oboje byli gotowi na wielką zmianę.

W starym stylu

Wszyscy wiemy, jak zakończy się historia Debbie i Petera. Taki urok komedii romantycznych, że kończą się one zawsze w mniej więcej jednakowy sposób. Ważne jest jednak, jak do tego wielkiego finału dochodzi. Twórczyni „U ciebie czy i mnie?” nie kombinowała, stawiając na staroszkolne, znane z klasycznych filmów z tego gatunku rozwiązania. Miłośnicy „Holiday” i innych podobnych tytułów będą z tego powodu zachwyceni, ponieważ od produkcji bije aura pozytywnej energii, ciepła i subtelnego humoru (co w dobie wszechobecnej wulgarności jest miłą odmianą).

Co jednak ciekawe, film nie jest o miłości. A raczej nie tylko o niej. Choć rodzące się pomiędzy bohaterami uczucie to ważny wątek, na pierwszy plan wysuwają się takie zagadnienia, jak podążanie za bezpieczną egzystencją, kosztem własnych marzeń czy brak podejmowania ważnych życiowych decyzji w obawie przed niepowodzeniem. Możemy więc mówić tutaj o nieco bardziej filozoficznym podejściu, co oczywiście każdy z łatwością przenieść może do własnego życia. To bez wątpienia fajnie, że lekki i z pozoru prosty film może poruszać również nieco poważniejsze wątki. Oczywiście, nie zrozumcie mnie źle, nie ma on na calu nikogo przygnębić czy zdołować, bez przesady. To wartość dodana, która dla jednych może mieć znaczenie, a dla innych niekoniecznie. Dla mnie akurat miała.

Główni bohaterowie są nieco stereotypowi, ale dobrze napisani. Szczegółowo i z pomysłem, a co najważniejsze – dają się lubić. Duża w tym zasługa aktorów, bo Witherspoon i Kutcher to ludzie stworzeni do takich właśnie ról. Oboje wypadają autentycznie. Podobnie zresztą jak bohaterowie drugoplanowi, którzy stanowią dobre dopełnienie historii.

Propozycja dla dwojga?

Nie pokuszę się o stwierdzenie, że „U ciebie czy u mnie?” to dzieło oscarowe. Zresztą film nie ma takich ambicji. Stworzony został z myślą o dostarczeniu prostej rozrywki i poprawieniu humoru, rozśmieszeniu. W tej roli sprawdza się doskonale. Niektóre wątki są nieco infantylne, a wybrane zachowania bohaterów nielogiczne, ale tak naprawdę to niewiele zmienia. Oś fabuły jest ciekawa, a sama historia dobrze poprowadzona. Finał natomiast satysfakcjonujący. Od walentynkowego romcomu nie mamy prawa oczekiwać niczego więcej.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie