Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Shantaram” – czy kultowa powieść doczekała się godnej serialowej adaptacji? Sprawdzamy!

Książka, film
|
22.12.2022

Ambitne plany, niemalże dwie dekady ciągłych problemów i opóźnień, ale w końcu jest – serialowa adaptacja książki „Shantaram”, kultowego dzieła Gregory’ego Davida Robertsa. Pierwszy sezon produkcji właśnie został wyemitowany na platformie Apple TV+. Czy warto się nim zainteresować?

„Shantaram” – kadr z serialu
Lin, główny bohater serialu „Shantaram” | fot. mat. pras.

Przyznam na wstępie, że nie przeczytałem książki „Shantaram”. Wiem co nieco o tej pozycji i, przygotowując się do pisania poniższej recenzji, zorientowałem się, że tytuł ma obszerne grono wielbicieli. Zauważyłem, że możemy w przypadku tej książki mówić o kultowości. Bo Roberts na ośmiuset stronach swojej powieści opowiedział wspaniałą, wciągającą, niemalże metafizyczną historię Australijczyka, który w latach 80. XX wieku – uciekając ze swojego kraju przed wymiarem sprawiedliwości – dostał się do Indii. Miał to być jedynie przystanek w dalszej drodze, ale Lin (takie imię przyjął) został w tym kraju na dekadę, wiodąc pełne przygód i niezwykłych wydarzeń życie. Warto dodać, że to historia, którą napisało życie, a Linem był nie kto inny, jak autor powieści – Gregory David Roberts.

Książka „Shantaram” ukazała się w 2003 roku i odniosła ogromny sukces. Jeszcze w tym samym roku rozpoczęto wstępne prace nad filmową adaptacją dzieła Robertsa. W głównej roli wystąpić mieli Russell Crowe albo Johnny Depp. Plany były ambitne. Lata jednak mijały, a projekt nie był realizowany.

W 2018 roku prawa do ekranizacji trafiły w ręce Apple TV+. Od razu zdecydowano, że „Shantaram” nie będzie filmem, a serialem. Jako odtwórcę głównej roli zatrudniono Charliego Hunnama („Synowie Anarchii”), a do realizacji zdjęć przystąpiono pod koniec 2019 roku w Australii. W realizacji przeszkadzał COVID-19, a także problemy zdrowotne Hunnama, który nie radził sobie najlepiej podczas prac w gorącym, wilgotnym klimacie. Zdjęcia bowiem realizowano w Indiach, a następnie w... Bangkoku. W międzyczasie produkcję opuścił showrunner Eric Warren Singer, którego zastąpił Steve Lightfoot. Było więc nieciekawie, ale mimo przeciwności serial w końcu ujrzał światło dzienne. 16 grudnia na Apple TV+ pojawił się dwunasty i zarazem ostatni odcinek pierwszego sezonu „Shantaram”. Na razie nie wiadomo, czy powstanie drugi sezon.

„Shantaram” – fabuła serialu

Lina poznajemy w momencie, gdy jest jeszcze Dale’em i czmycha z Australii, gdzie grozi mu wieloletnia odsiadka. Towarzyszmy mu w drodze od Indii, a także wraz z nim zanurzamy się w chaotyczny, ale na swój sposób piękny i wielobarwny świat Mumbaju. Miasta, które – jak się szybko okazuje – daje nieograniczone wręcz możliwości.

Na drodze bohatera staje wiele różnych osób. Nawiązuje bliższą znajomość z tajemniczą Karlą (Antonia Desplat) oraz fascynującą i eteryczną Lisą (Elektra Kilbey). Lin szybko zanurza się w świat przestępczo-artystyczny Mumbaju. Jego drogi krzyżują się w końcu z lokalnym mafijnym bossem, Khaderem Khanem (Alexander Siddig). Niezwykle ważną rolę w życiu protagonisty odgrywa również Prabhu (Shubham Saraf), lokalny młodzieniec ze slumsów, który zostaje jego przewodnikiem po mumbajskim labiryncie.

„Shantaram” - kadr
Karla i Lin | fot. mat. pras.

Przygoda, przygoda!

Od samego początku na ekranie dzieje się bardzo dużo, ale to zasługa przede wszystkim miejsca akcji. Indie to kraj, gdzie szeroko rozumiany chaos jest na porządku dziennym. Musimy się więc do tego przyzwyczaić, podobnie jak musi to zrobić bohater serialu. Jego losy, przynajmniej na początku, śledzi się z dużym zaangażowaniem, a sama prezentacja świata szalonych lat 80. XX wieku wydaje się poprawnie zrealizowana.

Fabuła serialu pt. „Shantaram” jest nieskomplikowana, ale potrafi zainteresować. Lin ma wiele przygód, które – przynajmniej mnie – w wielu momentach kojarzą się z tymi znanymi z Indiany Jonesa. Wiem, inne czasy i inne okoliczności, ale mimo wszystko jest przynajmniej kilka punktów wspólnych (nawet plakat jakiś taki podobny). To oczywiście porównanie, które ma stanowić pochwałę dzieła Apple TV+, ponieważ – przynajmniej zdaniem niżej podpisanego – oryginalna trylogia Spielberga to kino przygodowe najwyższej próby.

Plakat promujący serial „Shantaram”
Plakat promujący serial „Shantaram” | mat. pras.

Dużą zaletą tytułu jest również odtwórca głównej roli. Hunnam po (znakomitych skądinąd) „Synach anarchii” nie miał najlepszej passy, ale wydaje się, że odpowiedzialni za casting podjęli dobry wybór. Aktor świetnie wpasował się w swoją rolę i wydaje mi się, że stanowi jedną z największych zalet produkcji. Czytając opinie osób, które są miłośnikami książki, odniosłem wrażenie, że kluczową postacią drugoplanową jest Karla. Na łamach powieści była kobietą doskonałą, bez skazy – przynajmniej w oczach głównego bohatera. Była enigmą, dlatego bohaterką tak ciekawą. W tę rolę wcieliła się Antonia Desplat i, choć jej postać nie została w serialu przeniesiona jeden do jednego, wydaje mi się, że aktorka wywiązała się ze swojego zadania bardzo dobrze. Podobnie jak antagonista, Khan, którego zagrał znany z „Gry o tron” Sidding. Reasumując – pod względem poziomu aktorskiego nie mam zastrzeżeń.

Zmarnowany potencjał?

„Shantaram” oglądało mi się dobrze, ale pod względem fabularnym nie zrobił na mnie większego wrażenia. To dobry serial przygodowy, ale niewiele ponadto. Mam wrażenie, że miłośników książki Robertsa takie podejście do tematu może nie usatysfakcjonować, ponieważ brakuje w tym wszystkim magii, metafizycznej aury, która – zdaniem większości recenzentów – jest największą zaletą powieści. W serialu bohaterowie kręcą się po trzech, może czterech lokacjach na krzyż. Akcji co prawda nie brakuje, ale nie ma tutaj mowy o oczarowaniu widza, wejściu na jakiś wyższy poziom. Na podbiciu serc miłośników twórczości Roberta. Historia nie elektryzuje, a przecież miała tak ogromny potencjał. Dzięki samej książce, ale również miejscu akcji – w Indiach można nakręcić naprawdę świetne ujęcia, korzystając z miejscowego kolorytu. Tego niestety zabrakło.

Możliwe, że wynika to z problemów, o których wspomniałem wcześniej, a z którymi borykali się twórcy? Może zwyczajnie scenarzyści nie potrafili wykorzystać potencjału drzemiącego w książce „Shantaram”? Nie wiem, ale po obejrzeniu ostatniego odcinka czułem pewien niedosyt. Wszystko było poprawnie, a niektóre aspekty nawet bardzo dobrze (chociażby gra aktorska), ale brakowało w tym wszystkim magnetyzmu, trudnej do zdefiniowania wyjątkowości. Fabularnie było to po prostu płaskie, do zapomnienia zaraz po wyłączeniu telewizora. Teraz zgaduję, więc niech miłośnicy twórczości Robertsa mnie poprawią, ale nie wydaje mi się, że po przeczytaniu ostatniej strony „Shantaram” natychmiast się o całej historii zapominało?

W najbliższym czasie ma zapaść decyzja, czy zostanie zrealizowany drugi sezon serialu „Shantaram”. Jak powstanie, chętnie go obejrzę – w końcu twórcy mogą się jeszcze poprawić, zostało im kilka hektarów pola do popisu...

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie