Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Facet z Florydy”, czyli jazda bez trzymanki w starym stylu. Recenzja serialu z platformy Netflix

Książka, film
|
16.04.2023

W bibliotece Netfliksa pojawił się właśnie nowy serial – „Facet z Florydy” – który utrzymany jest w gatunkowych ramach thrillera i kryminału. Przynajmniej zdaniem samej platformy, ponieważ produkcja ma do zaoferowania znacznie więcej. Pytanie brzmi jednak, czy to pomieszanie z poplątaniem dało nam serial godny zainteresowania?

„Facet z Florydy” - bohaterowie
Główni bohaterowie serialu „Facet z Florydy” | fot. Netflix

Siedmioodcinkowy serial „Facet z Florydy” (ang. „Florida Man”) 13 kwietnia zadebiutował na platformie Netflix. Twórcy sugerowali, że będziemy mieli do czynienia z thrillerem kryminalnym, ale od początku coś mi nie pasowało. Ani tytuł, ani plakat, ani tym bardziej zwiastun, który pojawił się w sieci jakiś czas temu. Wszystko wyglądało bardziej jak typowa komedia sensacyjna z elementami akcji. Oczywiście były to tylko przypuszczenia, ponieważ, żeby się przekonać o ich słuszności, musiałem zapoznać się z całością.

Pod względem obsady „Facet z Florydy” zapowiadał się naprawdę dobrze – znany z „Carlosa” Édgar Ramírez, urokliwa Abbey Lee czy w końcu zdobywca Złotego Globu Anthony LaPaglia. Nie mniej intrygująco wyglądało nazwisko jego twórcy, Donalda Todda. Odpowiada on za scenariusze takich produkcji jak „Jeździec bez głowy”, „Drugie życie”, „For the People” czy... „ALF”. Zgadza się, przygotował on pięć epizodów popularnego w latach 80. serialu o sympatycznym kosmicie. Mieszanka wybuchowa!

„Facet z Florydy” – fabuła serialu

Były policjant po przejściach, Mike Valentine, chce pozostać czysty i nie mieć nic wspólnego ze swoim rodzinnym stanem, Florydą. O ile z tym pierwszym idzie mu nieźle, o tyle z tym drugim gorzej. Musi bowiem do niego wrócić, żeby znaleźć zbiegłą dziewczynę pewnego wpływowego gangstera z Filadelfii. Choć niechętnie, zgadza się podjąć zadania – w końcu to miała być tak zwana „szybka robota”.

Oczywiście zamienia się ona w niebezpieczną ekspedycję, w której Mike Valentine będzie musiał zagłębić się w swoją przeszłość, dokopując się do skrywanych misternie sekretów. Szybko zaczyna się robić niebezpiecznie, a pragnący czynić dobro bohater szybko musi zweryfikować swoje zamiary – ważniejsze bowiem będzie przeżycie, niż spełnienie swojego ambitnego postanowienia. Floryda okazuje się nieprzyjaznym miejscem, w którym roi się od typów spod ciemnej gwiazdy...

„Facet z Florydy”
„Facet z Florydy” – piękne widoki to tylko zmyłka | fot. Netflix

Wszystkiego po trochu

„Facet z Florydy” to thriller kryminalny, w którym nic nie jest do końca zgodne z konwencją. Wszystko wymyka się normom i gatunkowym standardom. Oglądając serial, czułem, że mam do czynienia z dziwną wariacją na temat „Miami Vice”, „Dzikich żądzy” i popularnych w latach 80. czarnych komedii kryminalnych. Kompletne wariactwo!

To zdecydowanie jeden z tych seriali, które albo się pokocha po pierwszej scenie, albo natychmiast znienawidzi, wyłączając czym prędzej telewizor. Już od samego początku zarzucani jesteśmy wielowątkową historią, w której nie brakuje akcji. To wciąga, wciąga niczym bagno. Ja szybko zrozumiałem, że to serial, który zwyczajnie chcę obejrzeć. Tytuł, który stanowi ukłon (nie wiem, czy zamierzony) w stronę amerykańskiego kina lat 80. i 90. XX wieku. Uwypuklając jego dobre, jak i złe strony.

Nazwałbym „Faceta z Florydy” oldschoolową rozrywką, jakże inną od tego, co ostatnio serwują nam serwisy streamingowe. Wszystko jest w nim podszyte odrobiną sarkazmu, jakby celowo przerysowane. W tej warstwie dopatrywać można się nawiązań do kultowego „Pulp Fiction”. Czarny humor przeplata się ze zbędą brutalnością, a trup ściele się gęsto. Bohaterowie nie mają jednak czasu, żeby się nad tym rozwodzić, ponieważ akcja nieubłaganie gna.

Bywa przyhamowywana wątkami pobocznymi i retrospekcjami, które mają na celu dodanie głębi historii, ale w rzeczywistości niepotrzebnie ją rozciągają. Można odnieść wrażenie, że twórcy podpisali kontrakt na siedem odcinków i niezależnie od wszystkiego, dokładnie tyle musiało ich powstać. Dlatego po pierwszym, bardzo dynamicznym odcinku, następuje spowolnienie. Przyznam szczerze, że momentami robiły się dłużyzny, całkowicie niepotrzebne. Wystarczyłoby skompresować wydarzenia do czterech, może pięciu epizodów. Byłoby idealnie. Szczególnie że na koniec znów wszystko nabiera rozpędu, dając nam naprawdę satysfakcjonujące zakończenie.

Nie dla wszystkich

„Faceta z Florydy” w żadnym wypadku nie jest serialem wybitnym. Ba! Nie jest nawet bardzo dobry. Ale ma coś w sobie. Coś, co może niektórych zainteresować. Co konkretnie? Trudny do zdefiniowania luz i bezpretensjonalność, które mnie kojarzą się z filmami sprzed kilku dekad. Jedni je nadal uwielbiają, inni wolą o nich jak najszybciej zapomnieć. Nowa produkcja Netfliksa jest bardzo podobna, ponieważ również budzi w odbiorcach skrajne emocje.

Ja bawiłem się przy niej bardzo dobrze i mogę ją polecić, ale zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą – mówiąc kolokwialnie – „odbić” się od „Faceta z Florydy”. Na pewno jednak warto dać mu szansę.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie