Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Nie ojciec i syn, a syn i ojciec, czyli o znaczeniu pojednania

Wolne myśli
|
26.08.2014
Wolne myśli Nie ojciec i syn, a syn i ojciec, czyli o znaczeniu pojednania

Czy warto próbować rozmawiać z ojcem o oczekiwaniach, jakich nie spełnił i jakich nie spełniłeś ty? O bólu, jaki sobie sprawiliście? Wydaje się, że do tego, co się działo kiedyś, już nie ma sensu wracać. Jednak zranione serce nigdy nie będzie w stanie otworzyć się na innych - dlatego warto próbować, jeśli nie dla siebie, to dla własnych dzieci.

Wolne myśli Nie ojciec i syn, a syn i ojciec, czyli o znaczeniu pojednania

Chciałbym spojrzeć na relację ojca i syna z przeciwnej niż zazwyczaj strony. Coraz więcej - na całe szczęście - zaczyna się mówić o wpływie i znaczeniu ojcostwa w wychowaniu dzieci. Zazwyczaj mamy do czynienia z ujęciem tematu właśnie z pozycji ojca – jego ogromnego i wielopoziomowego wpływu na losy swojego potomstwa. Jest to o tyle zrozumiałe, że do ojca, jako osoby dorosłej, powołującej do życia nowego człowieka, należy odpowiedzialność przede wszystkim za kształtowanie, a później – przynajmniej częściowo - utrzymywanie relacji ze swoim dzieckiem. Wiadomo jednak, że nie zawsze tak jest, co oznacza, że ciążąca na ojcu odpowiedzialność nie przekłada się na dobrze funkcjonującą więź.

Wzajemne oddalenie będące skutkiem złożenia błędów wychowawczych oraz skomplikowanych ludzkich historii, wraz z upływem lat powiększa się, kumulując wiele trudnych i nieprzyjemnych emocji zarówno u dziecka, jak i jego rodzica. Często, niestety, bywa tak, że sytuacja jest patowa. Jeśli relacja nie funkcjonuje, a powodów mogą być setki, obie strony – skupię się już teraz na ojcu i synu – czekają na ewentualny ruch drugiej strony. Ten ruch, sam z siebie może jednak nigdy nie nastąpić. To prawda, że inicjatywa powinna należeć do ojca. Choćby dlatego, że będąc nauczycielem mógłby pokazać synowi jak należy rozwiązywać trudne sytuacje. Lub przynajmniej próbować to zrobić. Co jednak, kiedy tak się nie dzieje?

Wiecie – czytający ten tekst, dorośli synowie – nam z tej jednej, jedynej strony jest łatwiej. Mamy dostęp do wiedzy, przemyśleń, doświadczeń innych ludzi i przynajmniej „na głowę”, choć emocjonalnie jest to o wiele trudniejsze, możemy dowiadywać się, co jest nam w życiu potrzebne i próbować swoją sytuację zmieniać. Nasi ojcowie byli pod tym względem w gorszej sytuacji i najczęściej musieli liczyć tylko na siebie. Wiem, to tylko usprawiedliwienie, bo przecież wielu, nawet bez Internetu, świetnie wywiązało się z roli ojca. Jednak bez próby nowego spojrzenia na trudną lub właśnie patową sytuację, nic się w niej zapewne nie zmieni.

Czy w ogóle warto coś zmieniać w relacji: ojciec i syn?

Czy w ogóle warto w tym układzie - ojciec i syn – cokolwiek zmieniać? Często spotykam się z taką sytuacją, w której więzi zostały dawno zerwane, relacja ojca i syna albo zupełnie nie istnieje, albo została zamrożona na poziomie zdawkowych wymian informacji o pogodzie i sytuacji politycznej, przy okazji nielicznych, rodzinnych spotkań.

Tymczasem bywa tak, że w obu mężczyznach, na różnych poziomach choć najczęściej gdzieś głęboko pod powierzchnią, zalegają te najtrudniejsze emocje. Ze strony syna to często poczucie krzywdy, żal za stracony czas, za to co mogło się wydarzyć a nigdy się nie wydarzyło. Tęsknota za ciepłym i obecnym ojcem, z którym chciałem poznawać świat, czuć uścisk jego wielkiej, męskiej dłoni i wsparcie pozwalające przeżyć trudne chwile.

A bywa jeszcze trudniej - mogły w nas pozostać już tylko gniew i złość, na przykład za przemoc i bicie - mnie, matki, rodzeństwa, za alkohol i wszechogarniające upokorzenie, jakim bywało czasami dzieciństwo. W takiej skrajnej sytuacji, jedyne co mogło pozostać, to nienawiść i postanowienie, aby być jak najczystszym zaprzeczeniem własnego ojca.

Ze strony ojca, jest niezwykle prawdopodobne, choć o tym najtrudniej się dowiedzieć, że cały czas żywe, jedynie jeszcze głębiej niż u nas zakopane jest poczucie krzywdy za swoje, niespełnione dzieciństwo i życie, okraszone później niezrozumieniem, brakiem wdzięczności i szacunku właśnie ze strony dzieci (bez względu na to, czy uzasadnione, czy nie) oraz bardzo często przytłaczającym poczuciem samotności.

Czy jest to stan, który należy rozmrażać? Bardzo często słyszę opowieści o tym, jak wiele wysiłku zostało włożone, aby te wymienione powyżej lub inne emocje przyschły i straciły na swojej mocy. Taka postawa z reguły była kiedyś absolutnie konieczna do przetrwania, ponieważ w każdej innej sytuacji można byłoby dostać obłędu. W związku z tym, być może, nie ma żadnego sensu, aby do przeszłości wracać i odświeżać emocje, które potrafią tak mocno boleć?

Innym, często wysuwanym argumentem przeciwko wszelkim powrotom jest założenie, że „ojciec i tak się nie zmieni” (to samo dotyczy oczywiście i matki, ale dziś zostajemy tylko przy ojcu). Trudno z takim argumentem polemizować z tego prostego powodu, że tak po prostu może się stać – pomimo gestów i wysiłku z naszej strony, w postawie ojca może się nic nie zmienić. A przynajmniej – co uważam za bardziej prawdopodobne - ojciec nic nie da po sobie poznać. Nie o to jednak w tym wszystkim chodzi.

Jednak warto

Przynajmniej warto spróbować. Postaram się teraz napisać dlaczego. Przede wszystkim, należy sobie uświadomić fakt, że bolesne emocje i wspomnienia nigdy zupełnie nie znikną, jeśli będziemy liczyć jedynie na czas. To prawda, wraz z jego upływem zbledną, jednak z zadziwiającą intensywnością będą w stanie odżyć i nabrać ostrości, jeśli tylko w naszym życiu wydarzy się coś powiązanego z zamiecionymi pod dywan emocjami. Czasem może być to obejrzany film, czasem wspomnienie, czasem jedno słowo. I ponownie, tak starannie „zapomniane” sprawy wracają.

Cóż – tak bywa, ale umiemy sobie z tym radzić, prawda? To taka szczypta goryczy, ale wiem jak powszechna jest podobna postawa. Tymczasem w tle dzieją się rzeczy o niebo ważniejsze od nawrotów bolesnych emocji, z którymi przecież potrafimy już sobie radzić. Myślę o tym, jaki wpływ na nasze życie ma tak głęboko noszone w sobie poczucie krzywdy. Czy na przykład może mieć wpływ na bieżące kontakty z innymi ludźmi? Czy może mieć wpływ na wychowanie naszych własnych dzieci?

Niestety może i co najgorsze - ma. Trudno dawać w relacji innym to, czego się samemu nie dostało. Pomimo tego, że jest to jeden z najczarniejszych koszmarów, niejako wbrew swojej woli stajemy się podobni do nieakceptowanego ojca. Powiem tak – trudno mieć otwarte serce, kiedy ono cały czas pozostaje zranione. W takiej sytuacji trudno być wobec własnych dzieci autentycznie wyrozumiałym, współczującym, z właściwą empatią stanowczym, kiedy gdzieś głęboko, cały czas odczuwamy żal, smutek i poczucie bycia skrzywdzonym.

I jest to ze wszech miar naturalne – emocje rządzą się swoimi prawami, nie muszą i najczęściej nie poddają się płynącym z głowy postanowieniom. Innymi słowy – mogę sobie wytłumaczyć i zracjonalizować wszystkie krzywdy, których od ojca doświadczyłem, mogę sobie nawet powiedzieć, że wszystko mu wybaczyłem, ale prawdziwe zapomnienie i poprawa sytuacji raczej się w takiej sytuacji nie pojawią. Jest w nas część, niektórzy nazywają ją wewnętrznym dzieckiem, która jeśli została skrzywdzona, pierwszym czego będzie się domagała, to przynajmniej uznania tej krzywdy. Wypowiedzenia jej. Opłakania. Nawet, jeśli minionego czasu i faktów nikt już zmienić nie może. Od tego ujawnienia i uznania zaczyna się droga ku zmianie. Próba zapomnienia o wszystkim, taką drogę zamyka.

Tak o znaczeniu niezaleczonych ran pisze np. Steve Biddulph w „Męskości”:

Swoją męskość – świadomie bądź nie, czy tego chcesz, czy może przed tym się bronisz – opierasz na tym, czego uczysz się od niego (ojca – przyp. autora). Jest pierwszym dorosłym mężczyzną, którego poznajesz, i jego przykład zapada ci głęboko w serce. (Jeśli był nieobecny, wcześnie zmarł lub przez większość czasu cię ignorował, właśnie to miało na ciebie wpływ. W twoim życiu powstałą luka, która czeka na zapełnienie)…

… Jeśli w myślach stale z ojcem wojujesz, mimowolnie walczysz z samą męskością. Gdy nie czujesz się przez niego kochany i szanowany, trudno ci będzie szanować samego siebie. Jeżeli go nienawidziłeś, możliwe, że w duchu nienawidzisz także siebie. Takie sytuacje można uzdrowić, ale najpierw trzeba dotrzeć do ich przyczyn i przyjrzeć się im w świetle dnia. Nie wolno niczego tuszować. Bardzo trudno jest się stać spełnionym i szczęśliwym mężczyzną, jeśli ojcowska rana wciąż w nas krwawi.

Zatem powrót do bolesnej i pogrzebanej wydawało by się przeszłości, jest tak naprawdę jedyną drogą do poprawy jakości naszego życia. Tu nie chodzi o zmianę ojca. Tu nie chodzi o to, aby on stał się innym człowiekiem i zmienił to, czego nie da się już zmienić. Jeśli zdecyduję się na powrót do trudnych tematów, to przede wszystkim dla siebie, aby pozwolić na uzdrowienie noszonej w zapamiętanych emocjach rany, nawet gdyby miało to nie mieć żadnego wpływu na ojca. W rzeczywistości jednak zazwyczaj taki wpływ ma.

Dlatego warto z jeszcze innego powodu

Prawdą jest bowiem, że otwarcie ze strony syna, może wiele zmienić również i w ojcu. Nawet wówczas, jeśli świadomie lub nieświadomie stara się niczego do siebie nie dopuszczać, lub przynajmniej niczego nie okazywać. Tak pisze o tym wspomniany już S. Biddulph:

Każdy ojciec, nawet ten, który kryje się pod najbardziej krytyczną lub obojętną maską, całe życie w głębi duszy pragnie zyskać pewność, że jego synowie (i córki) kochają go i szanują. Powtórzę na wszelki wypadek, abyś tego nie przeoczył. On czeka na to całe życie. Sam fakt, że jesteś synem, daje ci wielką moc.

Czasem już zrozumienie okoliczności i pobudek postępowania ojca może dać mu niezwykłą ulgę. Zwłaszcza w naszym męskim świecie, w którym racjonalne argumenty i rozumowe podejście odgrywają tak istotną rolę. Czasami, podczas wspólnej rozmowy możemy zobaczyć obraz zgoła inny niż np. ten kreślony przez wiele, wiele lat jedynie przez matkę, z której wizją świata jako jedyną od zawsze mieliśmy do czynienia.

W związku z tym, mając na uwadze, że działamy głównie we własnej sprawie, mamy jednocześnie szansę i możliwość zmiany tego, co bardzo często uważamy za nienaruszalne. Czyli ojcowskiej postawy - w stosunku do otaczającej go rzeczywistości, a w szczególności do nas.

Może czas zatem na pierwszy krok?

Tak. Warto wykonać krok, którego żaden z nas do tej pory nie zrobił – jako ojciec i syn pozostajemy cały czas w zabójczym bezruchu. Tym bardziej, jeśli nasz ojciec żyje i taka możliwość realnie istnieje (jeśli już go nie ma, sytuacja jest trudniejsza, ale nie musi oznaczać przegranej). Może zatem już czas na ruch z naszej strony, jeśli ojcu do tej pory nie wystarczyło świadomości i odwagi?

Chcę jednocześnie bardzo mocno podkreślić, że taki krok – jeśli miałby być wykonany - musi być poparty wewnętrznym przekonaniem i autentyczną chęcią. Musi być poparty dopuszczeniem takiej możliwości, że odzewu ze strony ojca jednak nie będzie. Przynajmniej nie od razu, ponieważ zaskoczenie może być ogromne. Musimy pozbyć się oczekiwań, że odniesiemy natychmiastowy skutek, ponieważ to najkrótsza droga do zniechęcenia i pogłębienia frustracji. „Zawsze tak było i zawsze tak pozostanie” – to typowa reakcja po naszej nieudanej próbie. Być może jest jeszcze za wcześnie, a ten dzień może pozostać pierwszym dniem, w którym zacząłeś dopuszczać możliwość pojednania?

Na koniec cytuję jeszcze za S. Biddulphem fragment telewizyjnej rozmowy Roberta Bly (inny klasyk literatury dotyczącej męskości), w której opowiada o mężczyźnie, który z daleka dzwoni do ojca:

- Cześć tato, to ja.
- Och! Ho-ho! Czekaj, zaraz poproszę matkę…
- Nie wołaj mamy. Chciałem porozmawiać z tobą…

Cisza.

- Dlaczego? Potrzebujesz pieniędzy?
- Nie, nie chodzi o pieniądze.

Syn zaczyna swoją przemowę. Długo się zastanawiał co powie, ale mimo to wciąż jest niepewny.

- Ostatnio dużo myślałem o tobie, tato. I o tym, co dla mnie robiłeś. Tyle lat tkwiłeś na posadzie, której nienawidziłeś, tylko po to, abym mógł studiować. Utrzymywałeś nas. Dbałeś o to, żebyśmy mieli dach nad głową, ubrania i jedzenie. Mówiłeś, że sam mogę wybrać kierunek studiów, a później pracę. Teraz dobrze mi się układa w życiu i to dzięki temu, co zrobiłeś dla mnie na początku. Zastanawiałem się nad tym i uświadomiłem sobie, że nigdy ci za to nie podziękowałem…

Ojciec milczy, więc syn ciągnie dalej:

- Dlatego chcę ci powiedzieć… no, że dziękuję. I że cię kocham.

Długa chwila ciszy. Wreszcie ojciec pyta:

- Piłeś?!

 

Jacek Czerwieniec
Artykuł ukazał się w serwisie

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie