Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Recenzja „When You See Yourself” – najnowszej płyty Kings of Leon

Muzyka
|
06.03.2021

Pięć lat muzycy z Kings of Leon kazali nam czekać na nową płytę. Czy to oczekiwanie miało sens? Oceniamy „When You See Yourself”, czyli najnowsze dzieło amerykańskiego zespołu.

„When You See Yourself” - okładka winyla
Wersja winylowa płyty „When You See Yourself”

Kings of Leon to zespół niezwykle spójny. Podczas nagrywania kolejnych płyt muzycy nie wychodzą ze swojej strefy komfortu. Nagrywają albumy z gatunku rocka alternatywnego, garażowego czy southern. Czasem decydują się na mocniejsze zagrywki, ale uwielbiają nieco spokojniejsze granie. Od drapieżnego i przełomowego dla zespołu utworu „Sex on Fire” minęło już dobrze ponad dziesięć lat i wydaje się, że muzycy nieco przez ten czas wydorośleli. Wciąż uwielbiają rocka, wciąż brzmią w charakterystyczny dla siebie sposób, ale ich twórczość skłania raczej do refleksji, niż rytmicznego potrząsania długimi włosami.

I potwierdza to wydany przez nich 5 marca 2021 roku album „When You See Yourself”, który jest ósmym w ich studyjnym dorobku. Składającą się z jedenastu premierowych kompozycji płytę przygotował producent Markus Dravs, a zespół pracował w niezmienionym składzie – ramię w ramię stanęli Celeb, Jared, Matthew oraz Nathan Followilllowie. Efektem ich pracy jest ciekawa muzyczna podróż, w której nie brakuje charakterystycznego brzmienia Kings of Leon, ale i paru niezwykle pozytywnych niespodzianek.

Kaskada ballad

Listę hardrockowych utworów na nowej płycie Kings of Leon otwiera i jednocześnie zamyka „Echoing”. To ostrzejsza i bardziej żywiołowa kompozycja, która przypomina nieco twórczość Kings of Leon z wczesnych lat działalności. Ponieważ znajduje się pod koniec płyty, stanowi jej ciekawe podsumowanie i jednocześnie przełamanie. Jeśli jednak miałbym opisać jakoś pozostałe kompozycje na „When You See Yourself” to powiedziałbym, że to nieco mniej lub bardziej energetyczne ballady. Ballady, do jakich zespół przyzwyczaił nas na poprzednich płytach. Przyznam szczerze, że mnie to rozwiązanie pasuje, ponieważ Amerykanie są mistrzami spokojniejszego, rockowego grania. To płyta świetna do uruchomienia wieczorem po ciężkim dniu. Melodie i dźwięki są momentami kojące. A to spore osiągnięcie!

Ciekawym zabiegiem jest wysunięcie partii basowych na pierwszy plan. To zasługa Jareda, którego spokojnie możemy już nazwać wirtuozem tego instrumentu. Takie kompozycje jak „Stormy Weather” czy „Supermarket” dużo na tym rozwiązaniu zyskują. Nieco stłumiony wokal i rozbudowana sekcja instrumentalna sprawiają, że utwory odbiera się w zupełnie inny sposób, niż klasyczne rockowe granie. Są jakby cieplejsze i bardziej sugestywne w swoim przekazie. Sporo na płycie klawiszy (szczególnie w „A Ware”), co jest jeszcze mniej oczekiwanym rozwiązaniem, ale i tutaj wszystko zostało tak sprawnie połączone, że słucha się ich zaskakująco przyjemnie.

Ważne dla twórczości Kings of Leon gitary nie riffują – nie zajmują więcej miejsca, niż pozostałe instrumenty. Ich zadaniem jest raczej tworzenie tła lub konstruowanie bardziej złożonych melodii. Fajny zabieg, który – podobnie jak poprzednie – wpływają na samo tempo i brzmienie kolejnych kompozycji. Słuchając – wsiąkamy. W spokojne, melodyjne, niekiedy melancholijne brzmienie i elektryzujący, ale łagodny wokal Celeba.

Tylko koncertów szkoda

Reasumując, „When You See Yourself” jest spójnym i wciągającym albumem, który został przemyślany od początku do końca. Warto słuchać go w całości, ponieważ kolejne kompozycje świetnie się uzupełniają. Nieco mniej rockowe brzmienie, które przerodziło się we wpadające w ucho ballady nie przeszkadza. Żyjemy w takich zwariowanych czasach, że odrobina rockowej melancholii jest niemalże wskazana. Muzycy wyszli chyba z podobnego założenia i można odnieść wrażenie, że brzmienie „When You See Yourself” miało być dokładnie takie, jakie jest.

Największą siłą Kings of Leon są koncerty. To właśnie podczas wykonywania nowych kompozycji na żywo można w pełni zrozumieć ich założenie i poznać ukrytą zawartość. Obecnie takie doświadczenie nie wchodzi w grę, co jest wielką stratą, ale mimo wszystko nie mam z tym problemu – z radością po raz kolejny odtwarzam „When You See Yourself”, żeby delektować się tymi dźwiękami. Bo trzeba przyznać, że jest to album hipnotyzujący i uzależniający. A to się ceni.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie