Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Lech Janerka niezmiennie podąża własnymi ścieżkami. Recenzja płyty „Gipsowy odlew falsyfikatu”

Muzyka
|
17.11.2023

Niemalże dwie dekady przyszło nam czekać na nową płytę jednego z najważniejszych artystów polskiego rocka, Lecha Janerki. Płyta „Gipsowy odlew falsyfikatu” jest kolejnym potwierdzeniem na to, że ikona alternatywy nie ma w planie się nikomu kłaniać, cały czas krocząc własną twórczą drogą. I to jest piękne!

„Gipsowy odlew falsyfikatu”
„Gipsowy odlew falsyfikatu” – okładka płyty | mat. pras.

Zaszufladkowanie Lecha Janerki, wskazanie jakiegoś najbliższego jego sercu gatunku, nie jest możliwe. To artysta, który od kilku dekad potwierdza, że nagrywa to, na co obecnie ma ochotę i nikogo nie powinno to tak naprawdę interesować. Miłośnicy jego twórczości musieli wykazać się ogromną cierpliwością, ponieważ na nowe wydawnictwo przyszło im czekać aż 18 lat. Album „Plagiaty” ukazał się bowiem w lutym 2005 roku.

Ale w końcu jest – na sklepowych półkach i w streamingu pojawiła się płyta „Gipsowy odlew falsyfikatu”, czyli ósme solowe dzieło kultowego lidera formacji Klaus Mitffoch. Oczywiście nie jest tak, że to jakaś niespodzianka, ponieważ datę premiery krążka znamy od kilku ładnych tygodni. Niespodzianką jest natomiast to, co na tej płycie się znalazło. Lech pozostał Lechem i postanowił nagrać album, którego... prawdopodobnie nikt się nie spodziewał. Czyli mniej więcej tak samo, jak w przypadku poprzednich płyt ikony polskich scen.

Pięknie pomieszane

Zacznę może od... środka. Utwór „Dupa jak sofa” stanowi bowiem jedyną przedpremierową zapowiedź nowej płyty Janerki. Artysta więc uznał, że to właśnie ona powinna być pierwszą, jaką poznają słuchacze. Kawałek jest lekki i brzmi zaskakująco przyjemnie, choć to tylko zasłona dymna. W warstwie tekstowej już tak radośnie nie jest – to krytyka współczesności, w której znalazło się nawet miejsce dla... Netfliksa. Pan Lech jak zwykle jest na bieżąco i chętnie komentuje otaczającą nas rzeczywistość. W tym wypadku w krzywym zwierciadle.

Zresztą pokrzywione jest ono również w innych utworach. „I moll” to beatlesowski vibe, a także... falsetowy chórek, który aż wgryza się w mózg. Janerka i tym razem zrobił to, co lubi najbardziej – zaskoczył. Chyba najbardziej oczywisty dla jego wcześniejszej twórczości jest otwierająca płytę piosenka „Omm”. Nieco melancholijna, spokojna, stanowiąca wprowadzenie do tego, co wydarzy się później. A później wpada „Chyba”, który ma bardziej radiowy klimat – chóralny refren wpada w ucho. Co ciekawe, po nim następuje recytowany, niemalże... hiphopowy fragmencik. Przyspieszenie jest jednak chwilowe. Ta zabawa tempem sprawia, że chce się więcej i więcej.

Trwający 25 sekund kawałek „Maj” stanowi wprowadzenie do kolejnego – „Zabawawa”. Szybszy, wybudzający utwór to kolejne spojrzenie na polską rzeczywistość. Tym razem w politycznym wydaniu. Zresztą Janerka od podobnych tematów nigdy nie stronił, mając w wielu sprawach sprecyzowane poglądy. „Wanna na Wawelu” to przede wszystkim zabawa słowem, muzyczna fraszka, w której ponownie objawia się humor artysty.

Zamknięcie płyty wypada w mojej ocenie najbardziej imponująco. Trwający ponad dziesięć minut utwór „Nie śpię, śpię i nie śpię” utrzymany jest w sennym tonie. Rytm wyznacza prosta linia basu, a Janerka podśpiewuje (jakby gdzieś z daleka, a może z wygodnego łóżka) o sprawach wszelakich. Po około siedmiu minutach instrumenty przestają grać, ale to jeszcze nie koniec, jeszcze Lech nie śpi. Wraca i pięknie domyka album „Gipsowy odlew falsyfikatu”.

Album (nie) dla każdego

Pierwsza od niemalże dwóch dekad nowa płyta Janerki nie przypadnie do gustu wszystkim, ale to nic nowego – podobnie jest z większością jego krążków. To album niecodzienny nawet jak na standardy Lecha. To w końcu płyta niejednorodna. Utwory nie zawsze do siebie pasują, ale taki był (tak zakładam) zamysł. Trochę w tym alternatywy, trochę klasycznego rocka.

Nie jest to wydawnictwo oczywiste i łatwe w ocenie. Nie zdziwię się, jak ktoś po jednym przesłuchaniu już nigdy do niego nie wróci. Będą pewnie też tacy (jak ja), którzy będą go słuchali kilka, kilkanaście razy i zawsze będą się przy nim dobrze bawili, odsłaniając kolejne muzyczne i tekstowe ciekawostki. No cóż, typowy Janerka. Warto było czekać!

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (3) / skomentuj / zobacz wszystkie

Piotr
11 stycznia 2024 o 11:34
Odpowiedz

Tak recenzja, jak i płyta świetna.
Z muzyką Pana Lecha wyjątkowo po drodze mi od maleńkości. Począwszy od kultowych "Konstytucji", po mniej już oczywiste "Wszyscy inteligentni mężczyźni idą do wywiadu".
Dla mnie nowa płyta jest przede wszystkim równa i przemyślana. I jak zwykle Pan Janerka - podobnie jak Nosowska, Tymański, Grabaż z Pidżamy - mainstreamowi w pas się nie kłania. Tak trzymać i oby na następnego longa nie trzeba było czekać dwadzieścia lat

~Piotr

11.01.2024 11:34
Kryptofis
18 listopada 2023 o 19:37
Odpowiedz

Recenzja w punkt, ja z tych którym album trafia w gusta jak poranna parówka na Nowym Dworze!

~Kryptofis

18.11.2023 19:37
PI Grembowicz
18 listopada 2023 o 11:09
Odpowiedz

Wrocławski/breslauerski intelektualizm... Cha cha cha
Brakuje trochę motoryki i świeżości 'a la Klaus M.
Real Life of Music

~PI Grembowicz

18.11.2023 11:09
1