Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Iron Maiden zagrali w Krakowie. Energetyczny spektakl gdzieś na granicy czasu [RELACJA]

Muzyka
|
14.06.2023

Steve Harris i spółka ponownie pojawili się w naszym kraju. Wczoraj, 13 czerwca, odbył się pierwszy z dwóch zaplanowanych krakowskich koncertów. Iron Maiden na obecnej trasie postanowili zaskoczyć swoich fanów, sięgając nie tylko po sprawdzone klasyki, ale również nieogrywane na żywo perełki. Przełożyło się to na show, którego wszyscy zgromadzeni w Tauron Arenie szybko nie zapomną!

Iron Maiden w Polsce
Bruce Dickinson z polską banderą | fot. YouTube

Zespół Iron Maiden znany jest z tego, że wypada niesamowicie podczas scenicznych występów. Nie powinno więc dziwić, że zapowiedziane w ubiegłym roku koncerty w krakowskiej Tauron Arenie cieszyły się tak dużym zainteresowaniem, choć – to niestety składowa wielu czynników – bilety były wyraźnie droższe, niż podczas poprzednich wizyt Brytyjczyków w naszym kraju. Fanów Żelaznej Dziewicy to jednak nie odstraszyło. Wejściówki cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, a pierwszy z dwóch koncertów – zaplanowano ja na 13 i 14 czerwca – szybko został wyprzedany. Co prawda organizator później dorzucił niewielką pulę do sprzedaży, ale byłem pewien, że w Krakowie będzie tłoczno.

Pierwszych ubranych w koszulki z Eddiem zobaczyłem już na krakowskim dworcu, na kilka godzin przed koncertem. Podczas spaceru po Rynku, choć aura nie sprzyjała, miłośników Iron Maiden przewijało się jeszcze więcej. Kulminacja nastąpiła, gdy wysiadłem obok krakowskiej Areny – ulice zalane były zmierzającymi na koncert Brytyjczyków fanami. Śmiali się, śpiewali, uzupełniali płyty. Atmosfera była bardzo przyjazna, jak zawsze podczas koncertów Ironów. Co pozytywne, miałem do czynienia z całym przekrojem wiekowym – obok doświadczonych życiem miłośników wczesnej twórczości zespołu wędrowali nastolatkowie. Ojcowie zabierali na koncert swoje pociechy. Iron Maiden łączy pokolenia i to coś, na co warto zwrócić uwagę.

Iron Maiden w Polsce – plakat
Plakat promujący polskie koncerty Iron Maiden | fot. mat. pras.

Wędrówka w czasie

Podczas supportu, czyli występu zespołu The Raven Age nie było tłoczno. Trybuny były prawie puste, a na scenie tłoczyli się tylko ci, którzy chcieli zająć dobre miejsce przed daniem głównym. Zespół George’a, syna Steve’a Harrisa z Iron Maiden, niczym nie zaskoczył – poprawne heavymetalowe granie. Jako rozgrzewka się sprawdziło, ale równie dobrze organizatorzy mogli zaprosić na to miejsce ze dwie początkujące polskie kapele, które mogłoby pokazać się szerszemu gronu odbiorców. No ale wiadomo, jest jak jest – układy i układziki.

Zanim rozpoczął się koncert Iron Maiden (z 10-minutowym opóźnieniem), zerknąłem na setlistę z poprzednich koncertów, żeby przypomnieć sobie, czego się spodziewać. Warto wiedzieć, że jak Brytyjczycy wymyślą listę utworów, to trzymają się jej bez wyjątków do końca trasy. Techniczni robili porządek na scenie przy dźwiękach „Doctor Doctor” UFO, a następnie utworu znanego z „Blade Runnera”. Klasyka. Szybko zaczęło robić się ciekawie, ponieważ wszystko zaczęło się od energetycznego „Caught Somewhere in Time”. Zespół zaraz po ogłoszeniu trasy zapowiedział bowiem, że promować będą najnowszy album, „Senjutsu”, ale sięgną również po nieco zakurzony, acz znakomity krążek „Somewhere in Time”. Właśnie dlatego dla wielu fanów Ironów był to wieczór wyjątkowy.

Niedługo później rozbrzmiał „Stranger in a Strange Land”, co pozwoliło na godne otwarcie koncertu. Pracujący przy scenie fotografowie zostali odesłani za kulisy, a zespół nieco się rozluźnił. Bruce, jak to ma w zwyczaju, zagadywał – powiedział o polskiej kiełbasie, w zawoalowany sposób wspomniał o wojnie w Ukrainie. Ostatecznie jednak nie politykował, tylko wziął się za robotę. Kolejne były mniej rozpoznawalne dla szarego Kowalskiego „Days of Future Past” oraz „The Time Machine” z najnowszej płyty. Publika bawiła się dobrze, choć emocje nieco opadły. Podkręcił je klasyczny kawałek „The Prisoner” z płyty „The Number of the Beast”, a także fakt, że wokalista pojawił się na scenie z polską banderą (może nie wiedział, że to nie flaga?). Tak czy inaczej – miły gest. Dickinson szalał na scenie, a gitarzyści dawali z siebie wszystko, zalewając Arenę potężnym brzmieniem. Było głośno, ale na szczęście wszystko było dobrze słychać. Akustyka w krakowskiej hali jak zwykle bez zarzutu.

„Death of the Celts” nie przyniosło większych emocji, ale już kolejne „Can I Play With Madness” ponownie poruszyło fanami pod sceną, którzy wyśpiewywali refren wraz z wokalistą. Ciekawostką był sporadycznie ogrywany przez zespół kawałek „Heaven Can Wait”. Deser przyszedł kilka minut później – aż trudno w to uwierzyć, ale Iron Maiden nie grali na żywo znakomitego skądinąd „Alexander the Great” nigdy (!) w swojej scenicznej karierze. Sięgnęli po ten utwór dopiero przy okazji trwającej właśnie trasy „The Future Past”, dlatego nie powinno dziwić, że tłum wsłuchiwał się w skupieniu w każdy dźwięk tego podniosłego utworu. Kiedy emocje były w zenicie, Ironi „dali do pieca” jeszcze raz. Klasyczny koncertowy kopniak w postaci „Fear of the Dark” to coś, bez czego koncert zespołu nie może się odbyć. Bruce wokalnie wymiatał, a utwór jak zawsze wybrzmiał bardzo mrocznie. Na koniec powrót do korzeni, czyli utwór „Iron Maiden” z debiutanckiego albumu formacji. Również pozycja obowiązkowa.

Światła zgasły, panowie pomachali na pożegnanie. Koniec? W żadnym wypadku! Pora na bis, który rozpoczął się od „Hell on Earth” (w mojej ocenie to najlepszy ze wszystkich zagranych tego wieczora utworów z najnowszej płyty). Na koniec Ironi zabrali nas w emocjonalną podróż, ponieważ po świetnym „The Trooper” zagrali monumentalne, rozciągnięte do granic możliwości „Wasted Years”. Godne podsumowanie świetnego koncertu!

Klasa sama w sobie

Iron Maiden to pewniak. Rzadko kiedy ktoś po koncercie wychodzi niezadowolony. Jest energia, jest pomysł, jest scenografia. Wszystko jest zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Co równie ważne, panowie – często dobrze po 60. – wciąż zachwycają formą, udowadniając, że wiek to tylko liczba. Pewnie przyjdzie nam jeszcze nie raz gościć Ironów w Polsce. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zobaczyć ich na żywo, powinien nadrobić zaległości. Naprawdę warto!

Antek Głowacki

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (2) / skomentuj / zobacz wszystkie

Bardock
26 czerwca 2023 o 19:55
Odpowiedz

Również byłem na tym koncercie, mój 10-ty w dorobku - świetnie było ich zobaczyć jeszcze w naprawdę niezłej formie :)
Btw, świetna stronka !!

~Bardock

26.06.2023 19:55
PI Grembowicz
14 czerwca 2023 o 17:08
Odpowiedz

Bez najlepszych nrów!?
Znałem fana IM: był brygadzistą w hucie miedzi i nie wiem, czy jeszcze żyje...
Life po 40- tce

~PI Grembowicz

14.06.2023 17:08
1