Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

„Greckie wakacje”, czyli lekka komedia w słonecznym klimacie [RECENZJA]

Książka, film
|
21.07.2022

Lipiec i sierpień to czas, gdy do kin trafiają lekkostrawne komedie, które mają jeden cel – zapewnienie rozrywki. Jedną z nich będą „Greckie wakacje”, czyli osadzona we wspaniałych okolicznościach przyrody produkcja rodem z Republiki Południowej Afryki.

„Greckie wakacje” - kadr z filmu
Nieoczywisty filmowy duet z filmu „Greckie wakacje” | fot. mat. pras.

Już sam tytuł filmu bezpośrednio nawiązuje kultowego „Mojego wielkiego greckiego wesela”. Na pewno nie należy tych dwóch tytułów porównywać, ale bez wątpienia „Greckie wakacje” (org. „Good Life”) są skierowane do podobnej grupy odbiorców – ceniących sobie lekkie, nieco romantyczne, a jednocześnie zabawne kino. No i oczywiście fanów greckich klimatów. Wszystkie te założenia spełnia film Boonie Rodini. Warto wspomnieć, że był to jej reżyserski debiut, a do tej pory znana była jedynie z dramatu obyczajowego „Afrykańska farma”, do którego napisała scenariusz i który wyprodukowała.

W debiutanckim dziele, które miało swój festiwalowy debiut w 2021 roku, zagrali Erica Wessels, Sven Ruygrok, Marco Mintaka i Adam Neill. Film zrealizowano w czasach pandemicznych, co jest sporym osiągnięciem, gdyż w wielu przypadkach pracę na planie zawieszano. Rodini udało się jednak tak wszystko zorganizować, żeby „Greckie wakacje” powstały. Film trafi do polskich kin 19 sierpnia.

„Greckie wakacje” – fabuła

35-letnia Olive dowiaduje się, że jej chłopak ją zdradza. Załamana postanawia rzucić wszystko i wyjechać do Grecji. Tam bowiem, przynajmniej kiedyś, znajdował się jej rodzinny dom. Okazuje się, że „dom” to dużo powiedziane, ale bohaterka nie zraża się tym faktem. Podobnie jak wrogo nastawioną miejscową ludnością. Nieoczekiwanie jej sprzymierzeńcem i przewodnikiem zostaje rezolutny 7-latek, Jet. Nie tylko się dogadują, ale zaczyna rodzić się między nimi przyjaźń. Olive zaczyna układać swoje życie, radząc sobie z kolejnymi przeciwnościami. W końcu na horyzoncie pojawia się również przystojny mężczyzna. Wszystko to składa się na – jak to określiła sama bohaterka – najpiękniejsze greckie wakacje.

Plakat filmowy - „Greckie wakacje”
Plakat filmu „Greckie wakacje” | mat. pras.

Słoneczne kino

Powyższy skrócony opis jasno sugeruje, że nie możemy tutaj mówić o żadnej filmowej rewolucji, czy nawet wyznaczaniu trendów gatunkowych. Ot, prosta historia, jakich pewnie wiele. W przypadku komedii tego typu diabeł tkwi jednak w szczegółach – w dialogach, kreacji postaci, humorze. Jak wypadają one w „Greckich wakacjach”? Naprawdę dobrze. Bohaterowie są autentyczni, choć nieco – na potrzeby konwencji – przerysowani. Podobnie jak wiele scen, które mogłyby się wydarzyć, ale to mało prawdopodobne. To jednak nie przeszkadza, ponieważ twórczyni już w pierwszych minutach jasno zaznaczyła, że będzie to film z lekkim przymrużeniem oka.

Nieźle wypada ten nieoczywisty duet, który towarzyszy nam przez prawie cały film. Olive i Jet toczą ze sobą ciekawe dyskusje, a wszystko podszyte jest przemyślanym humorem sytuacyjnym. Co jednak ważne, żarty nie są przesadnie nachalne i wypadają naturalnie, co w przypadku komedii nie jest takie oczywiste. Bohaterowie drugoplanowi, najczęściej odgrywający Greków, są niekiedy wręcz karykaturalnie dziwni, ale to także nie przeszkadza. Akcja toczy się powoli, niczym nie zaskakuje, a wszystko doprowadza nas do satysfakcjonującego, acz przewidywalnego finału. To oczywiste, bo – bądźmy ze sobą szczerzy – w komediach z wątkiem romansowym pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć. Co ważne, w „Greckich wakacjach” nie ma wulgarności, która jest ostatnio tak powszechna nawet w (z pozoru) lekkich filmach.

Jeśli chodzi o aktorstwo, to na największe wyróżnienie zasługuje Caleb Payne, czyli chłopak, który wcielił się w postać Jeta. Jest bardzo wiarygodny, wygadany i autentyczny. Odtwórczyni głównej roli, Erica Wessels, wypada przekonująco, podobnie jak reszta najważniejszych aktorów, których zobaczyć możemy w „Greckich wakacjach”. Niektóre role drugoplanowe obsadzono przez aktorów średniej klasy, ale aż tak bardzo to nie razi. Głównie z powodu samego niepoważnego klimatu filmu.

Kadr z filmu „Greckie wakacje”
Olive, która odnalazła szczęście | fot. mat. pras.

Wydaje się, że największym zarzutem jest to, jak zaprezentowano w filmie grecką społeczność. Szczególnie na początku, gdy wszyscy są niemili, nieufni i nieprzyjemni wobec przyjezdnej. Kto był w Grecji, ten wie, że ci ludzie zwyczajnie się tak nie zachowują – to nie leży w ich naturze i są przemili nawet dla osób, których nie znają. Wydaje mi się, że to był największy zgrzyt w „Greckich wakacjach”, ponieważ wpływało to bezpośrednio na realizm. Każdy uważniejszy widz szybko dostrzeże, że w tym zakresie twórcy nie odrobili pracy domowej. I choć później zachowanie miejscowych się zmienia, niesmak pozostaje do końca.

Film dla każdego

Oglądając „Greckie wakacje” widać, że reżyserka dopiero się uczy, że nie miała największego budżetu i że film kręcono w czasach pandemicznych. Są niedociągnięcia, niedoróbki. Jednak jako kino z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych sprawdza się doskonale. Film przypadnie do gustu przede wszystkim kobietom, a także sprawdzi się jako propozycja na wspólny romantyczny wypad w klasycznym stylu, czyli kino i kolacja.

Dzieło Boonie Rodini nie zaskakuje i nie wnosi do gatunku nic, czego byśmy już nie widzieli, ale jednocześnie jest elokwentne, zabawne i spójne. Do tego atrakcyjne wizualnie – piękne widoki i klimatyczne miasteczko robią swoje. Wydaje się, że od lekkiej komedii nie mamy prawa wymagać niczego więcej.

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie