Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Alfabet dojrzałego związku

W pewnym wieku, zebrawszy doświadczenia i kopniaki od życia, kobieta wie już, czego chce w związku, co ją uszczęśliwia i daje siłę, a co tłamsi i gasi. Szczęśliwy ten facet, którego partnerka potrafi to jasno wyartykułować. Mag podejmuje taką próbę.

Dodawanie komentarza

Moderatorzy nie usuwają komentarzy na prośbę użytkowników. Jeśli podajesz jakiekolwiek dane, telefony czy adresy, robisz to na własną odpowiedzialność.

Chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych komentarzach w tym temacie?

Komentarze

Diana
25 lipca 2022 o 13:34

Kapitalny artykuł, gratulacje za śmiałość i intrygujący styl, ciekawe, wprost niewiarygodne komentarze pod Pani alfabetem - poradnikiem, szczególnie te dotyczące eutanazji. Z takim bogatym doświadczeniem na portalach randkowych powinna Pani więcej doradzać facetom po 40!

~Diana

25.07.2022 13:34
Mag
28 czerwca 2022 o 15:19

Dom rodzinny – wielorodzinny: babcia i dziadek w jednym pokoju, ciocia z wujkiem w drugim, my w trzecim. Przewijało się przez ten dom wiele osób, ktoś się wprowadzał, ktoś wyprowadzał. Wspomnienie dziadka – milczący, surowy, siadałam w kuchni na skrzyni na węgiel i czesałam jego nieliczne włosy na głowie. Nie pamiętam, żeby się do mnie odezwał. Babcia podobnie. Wiem, że mojemu bratu robiła kogel-mogiel, bo Mariuszek lubił, odkładała mu pieniądze na książeczkę. Nie pamiętam, żeby odezwała się do mnie… Kilka wspomnień z tego czasu. Jedno z pierwszych – płakałam w pokoju na górze, mama rozmawiała z kimś na dole, dość długo. Stanęłam przy schodach i krzyczałam – czy ty nie słyszysz, jak ja płaczę? Miałam nie więcej niż 5 lat. Pamiętam, że kiedyś porwała na mnie ubranie rano, bo nie chciałam założyć, a jej się spieszyło. Pamiętam panią z przedszkola, która nagradzała dzieci za dobre zachowanie tym, że mogły umyć jej szklankę po herbacie. Kiedyś zasłużyłam i ja i stłukłam w zlewie. Krzyczała na mnie, żebym bez szklanki się nie pokazywała. Pamiętam, że całe popołudnie siedziałam na schodach i bałam się o tym powiedzieć. Dopiero wieczorem, jak było już ciemno, ktoś mnie na tych schodach zauważył…
Nie pamiętam pijanego taty. Pamiętam za to, że nikt nie chciał ze mną zostawać, bo byłam trudna, nikt nie mógł ze mną wytrzymać, bo „tyle mówiłam”. Na szczepienia prowadzał mnie wujek. I opowieści o tym, że mój brat jest taki kochany, taki niuniuś, a ja taka…Miałam 5 lat, jak się wyprowadziliśmy do własnego mieszkania. Tam już kojarzę pijanego tatę. Lęk przed jego powrotem do domu. Nie bił nas po pijanemu, ale doprowadzał do szaleństwa bierną agresją, potrafił całe popołudnie powtarzać jedno zdanie… Milczeliśmy, nie płakaliśmy… Kilka wspomnień z tego czasu… Pojedynczych… Po pijanemu mówił, że mnie zabierze. Mama nigdy nie zaprotestowała, a ja się strasznie bałam, że to zrobi. Obudziliśmy się kiedyś w nocy z bratem, mimo, że było cicho. Wyszliśmy z pokoju, a na podłodze tata dusił mamę przez poduszkę. Nie krzyczała nawet. Potem powiedziała, że miała już dość, ale wiedziała, ciotki się nami zajmą. Mama czasem zmieniała zamki, żeby tata nie mógł wejść. Byłam kiedyś sama w domu. Nie mógł się dostać. Na korytarzu był hydrant, a w nim siekiera. Próbował sforsować drzwi tą siekierą… Siedziałam na parapecie okna, na 8 piętrze i szczotką pukałam w okna sąsiadów, żeby ktoś mi pomógł…Pamiętam bicie, na trzeźwo. Bili oboje. Rytualne, np. za pobrudzoną bluzkę, za kłótnie z bratem, za spóźnienie. Zawsze był wstęp, lanie grubą smyczą i wymuszona obietnica, że nigdy więcej. Byłam zmuszana do jedzenia. Trzymano mnie w zamkniętym pokoju nad zupą. Musiałam ją zjeść nawet, jeśli na wierzchu zebrała się warstwa zimnego tłuszczu. Jeszcze niedawno byłam przekonana, że mi się należało, bo byłam taka trudna i uparta, a mama miała przeze mnie kłopoty… I bez tego nie wyszłabym na ludzi. I wyróżniona, bo nie dostawałam ścierą, czy ręką, ale smyczą. Ostatni raz dostałam od mamy w wieku 17 lat. Ona biła, ja nie drgnęłam. Przerwała i z płaczem powiedziała – zobacz, do czego mnie doprowadziłaś! Więcej mnie nie uderzyła. Kiedyś dostałam od mamy w twarz. Nawet brat stanął w mojej obronie. Choć często mi mówił, że jestem na pewno z domu dziecka. Ale bardzo długo byłam o tym przekonana. Nie było w domu zdjęć mamy w ciąży ze mną, albo mnie – małej. Pamiętam, że uderzyłam kiedyś ojca. Mama poszła do sąsiadów zadzwonić po policję, usłyszałam na korytarzu jej krzyk. Złapałam tę samą smycz, którą dostawałam lanie i w furii zaczęłam go okładać. Nikt do nas nie przychodził, było biednie, chyba brudno, wstydziłam się tego bardzo. Śmierdziało z taty pokoju. Wynosił z domu różne cenne rzeczy. Kiedyś szliśmy za nim z bratem przez miasto, jak zabrał coś z domu, żeby sprzedać i nie umieliśmy go zatrzymać… Wróciliśmy do domu…Pamiętam jakiś rok bez alkoholu. Tata chyba się zaszył. Do dziś wspominam jego zamszową brązową marynarkę, w której chodził do pracy. Wracali oboje do domu, siadali przy stole i rozmawiali, jak im minął dzień. A ja na nich patrzyłam i słuchałam tych rozmów. To wspomnienie mnie uspokaja. Rodzice rozwiedli się jak miałam 10-12 lat. Mama długo o ten rozwód walczyła, a jak doszedł do skutku, ojciec jeszcze przez jakiś czas się nie wyprowadzał. Kupiła mu małe mieszkanie, które spłacała do śmierci. Nie wiem, jak to zrobiła i od kogo pożyczyła, bo nie mieliśmy oszczędności. Mam pewną teorię, że pożyczyła od koleżanki, a dług wdzięczności spłacała do śmierci. Wynegocjowała od ojca, żeby zameldował tam mojego brata. W zamian nie wnosiła sprawy o alimenty. Zaczęłam kompulsywnie sprzątać mieszkanie, robić sobie pranie, trenować sport, grać w kościelnym zespole. Do tego miałam same piątki. Robiłam zakupy, stałam w kryzysie w kolejkach po masło, buty, skarpety. Dla całej rodziny. Sport uprawiałam wyczynowo, 6 razy w tygodniu. Byłam średniakiem. Pamiętam do dziś lęk i rozpacz związaną z rywalizacją, zawodami… Stawałam na starcie z przekonaniem, że jestem słaba. Prowadziłam przez ¾ dystansu i… przybiegałam ostatnia, bo przecież i tak przegram. Mama często miała do nas pretensje o te zajęcia. Że jest sama, zwłaszcza przed świętami. I obrażała się. Święta zwykle wyglądały podobnie. Awantura o byle co, my z bratem ubieramy choinkę, ona obrażona. Potem idziemy na wigilię do ciotki. Ona dwa metry przed nami, my ze spuszczonymi głowami. I tak co roku.
Mama była zapracowana – przed południem w dzisiejszym Orlenie, potem sprzedawała bilety w kinie, przepisywała teksty na maszynie, szyła. Miała pretensje, jeśli nie chciałam jej dyktować. Była smutna, surowa, zwłaszcza dla mnie. Powiedziała mi, że ojciec zaczął pić, jak była ze mną w ciąży, że nie miał mnie kto odebrać ze szpitala po urodzeniu. Za przewinienia karała mnie milczeniem. Potrafiła się nie odzywać do mnie tygodniami. Po latach dowiedziałam się, że tata pił nawet przed ich ślubem. Upił się na kawalerskim w wojsku i trafił do aresztu. Mama nie chciała jechać i negocjować jego uwolnienie na ślub. Podobno babcia jej powiedziała, że jeśli on sobie coś zrobi, mama będzie miała poczucie winy do końca życia. I pojechała. Babcia bardzo lubiła mojego tatę. Chronił ją przed przemocowym dziadkiem. Mama wspomniała kiedyś, że babcia zaczęła ją poważnie traktować dopiero, kiedy pojawił się tata. Pod koniec podstawówki zaczęłam się drapać. Całe ciało. Zwłaszcza nogi i głowę. Nigdy ze mną o tym nie rozmawiała, myślałam nawet, że nie wiedziała. Całą uwagę skupiałam na tym, jak to ukryć na wf, albo jak uniknąć basenu. Niedawno brat mi powiedział, że mama widziała, ale nie wiedziała, jak ze mną o tym rozmawiać.
Pierwszą „jazdę” miałam w 3 klasie ogólniaka. Przestałam się uczyć, chodzić do szkoły. Najadłam się np. na chemii trującego nadmanganianu potasu. Zaraz po tym, jak nauczycielka powiedziała, żebyśmy uważali, bo jest trujący. Zjadłam kilka kryształów i długo wymiotowałam. Bardzo chciałam się usamodzielnić. W tym czasie dostałam to ostatnie lanie, nie pamiętam za co. W ogólniaku działałam w opozycji młodzieżowej, redagowałam gazetkę Orlęta, rozrzucałam ulotki. Byłam ciągle czymś zajęta i zakochana bez wzajemności. Nie sprawiałam kłopotów i poza 3-cią klasą – dobrze się uczyłam. W 4 klasie się ogarnęłam. Jest taka historia, która utkwiła mi szczególnie w pamięci. Mama uznała, że za mało powiedziałam jej o pisemnych egzaminach na maturze, o tym, jak mi poszło. I się obraziła. Po kłopotach w 3 klasie wzięłam się do pracy i z pisemnych dostałam dwie piątki. Wróciłam do domu z tą informacją. Ona wychodziła. Powiedziałam – mama, dostałam dwie piątki, a ona minęła mnie bez słowa i wyszła. A to była sensacyjna informacja. W drugiej, może trzeciej klasie ogólniaka powiedziała mi coś, co miało duży wpływ na moje życie. Powiedziała, że była nieślubnym dzieckiem babci i solidnie za to w życiu dostała. Tam skąd pochodziła, rzucano w nią kamieniami, dziadek, który był ojcem reszty rodzeństwa mamy, bił ją i surowo karał, nawet wtedy, kiedy broił jej brat. A babcia… jak była na nią zła, paliła jej w piecu ulubione książki i pierwszy płaszcz, który kupiła za pierwsze zarobione pieniądze. Jeszcze do niedawna niosłam w sobie straszną złość na babcię i dziadka. W te wakacje byłam na cmentarzu pierwszy raz od ponad 30 lat. Mama płakała dwa razy. Jak umarła babcia – miałam 7 lat. Po latach dowiedziałam się, że babcia wyrzuciła ją ze szpitala. Powiedziała – nie przychodź do mnie więcej. Nie mogła znieść tego, że ta moja mama, którą nienajlepiej traktowała, miała dla niej ciągle czas, a pozostałe dzieci, te lepsze, nie. I drugi raz - jak nie dostałam się na medycynę. Powiedziałam jej kiedyś, że myślę, że jestem z domu dziecka. Nic nie powiedziała. Wiele lat po jej śmierci napisałam list do cioci, z którą się przyjaźniła. Zapytałam, dlaczego mnie nie kochała. Ciocia napisała mi tylko, że mama po tej naszej rozmowie powiedziała jej, że była chyba dla mnie za surowa. Mnie nie powiedziała tego nigdy. Dla mojego brata nie była surowa. Nie karała go milczeniem. Wszyscy podziwiali mamę za to, jak sobie radziła, jaka była dzielna, że się nie skarżyła i nie prosiła o pomoc. Nam nie wolno było np. częstować się u innych słodyczami, ani brać nawet drobnych prezentów. Z tatą nie mieliśmy kontaktu. Sporadyczny. Czasem odwiedzaliśmy babcię, mama wysyłała nas z życzeniami na święta. Na rodzinnych spotkaniach słuchałam o tym, że jest widywany pijany i brudny. I że szkoda, bo był takim fajnym facetem. Zaraz po ogólniaku mama zachorowała. Pod koniec maja była diagnoza, w sierpniu nie żyła. Miała raka mózgu. Ciocia nie zgodziła się, żeby powiedzieć mamie prawdę. Lekarz powiedział jej, że miała wylew, a w szpitalu musi leżeć, bo rozpuszczają jej skrzepy. Leżała w szpitalu, bo dostawała bardzo silne leki, w tym przeciwbólowe, ale nie wiedziała o tym. Przez pierwsze tygodnie miała normalny kontakt z otoczeniem, potem zaczęła się zmieniać. Rak umiejscowił się w płacie odpowiedzialnym m.in. za samokrytykę. Było więc tak, że potrafiła się załatwić na środku dużego sklepu i nie widziała w tym nic złego, a jednocześnie miała bardzo konkretne plany na przyszłość. Prawie nie spała. Wykrzyczała mi kiedyś na szpitalnym korytarzu, że poświęciła nam całe życie, a my w chorobie chcemy się jej pozbyć. Spędziła w domu tydzień. Kupiła w sklepie kilkanaście kilo mięsa, w innym telewizor, wybiła w domu wszystkie szyby po tym, jak się jej sprzeciwiłam, bo w środku nocy zaczęła robić ciasto. Miała fioletowe od zastrzyków ręce. Była opuchnięta przez tzw. raka wodnego, miała chrypę, bo coś zaatakowało jej gardło. Odwiedziły ją koleżanki z pracy i nigdy nie zapomnę ich twarzy na widok mamy. Wróciła do szpitala po kilku dniach, bo zaczęła boleć ją głowa. Wiele lat nie była z tatą, ale po tym, jak straciła nad sobą kontrolę, zaczęła się malować i mówiła, że czeka na ojca. Malowała jedno oko, o drugim zapominała… I czekała. Poszłam do niego, poprosiłam, żeby do niej przyszedł. Nie zrobił tego. Opiekowałyśmy się mamą we dwie. Ja i ciocia. Całe dnie. Mój brat nie miał siły, brat mamy był na wakacjach… Drugi raz nie dostałam się na medycynę. Nie radziłam sobie z mamą. Całe życie byłam jej posłuszna, nie znosiła sprzeciwu. Zapytałam lekarza, jak mam z nią postępować. Powiedział, żebym na nią krzyknęła. Krzyknęłam raz… i nie przestałam do końca… Chciałam, żeby umarła. Byłam przerażona, kiedy lekarz powiedział, że ta choroba może się zatrzymać na takim etapie. Musiałam dawać łapówki ordynatorowi, żeby mama mogła leżeć na oddziale. W sali obok wył inny pacjent z bólu i lekarz sugerował, że i ją w każdej chwili może tak zacząć boleć. Na łapówki składali się koledzy mamy z pracy. Przynosiłam raz w tygodniu, do gabinetu, najczęściej z ciocią. Pamiętam do dziś, jak się trzęsłam. Mama umierała w przekonaniu, że chcieliśmy się jej pozbyć. Tuż przed śmiercią zapadła w letarg. Ocknęła się na chwilę, spojrzała na mnie i powiedziała do cioci – tylko mnie dzieciom nie oddawaj. I umarła. Zamawiałam trumnę, kwiaty, księdza, mszę, próbowałam ją ubrać w kostnicy, ale nie mogłam. Pani mi zaproponowała, żebym ją od razu pomalowała, bo potem będzie śliska…Tuż po jej śmierci okazało się, że ojciec chciał chyba od nas alimenty, bo dostaliśmy wezwanie do ZUS. Pani w urzędzie powiedziała wtedy, żebyśmy byli spokojni, bo już nikt nas w tej sprawie nie wezwie. Mama zmarła w połowie sierpnia, we wrześniu dostałam się na studia do Gdańska. Nie chcieli mi dać stypendium i akademika, bo… nie miałam zasądzonych alimentów. Miałam dwa tygodnie, żeby znaleźć ojca. Znalazłam go w więzieniu. Poszłam się z nim zobaczyć, żeby go przeprosić za tę sprawę, którą musiałam założyć i obiecywałam, że nigdy nie będę tych alimentów egzekwować. Pamiętam wyraźnie sprawę w sądzie i ojca przyprowadzonego w kajdankach. Nie uroniłam łzy…Wyjechałam do Gdańska. Ukrywałam długo przed wszystkimi, nawet przed dwiema koleżankami z pokoju, co się wydarzyło. W listopadzie próbowałam się otruć. Nie udało mi się. Zaczęłam się izolować od rodziny, zwłaszcza od brata. To nie było trudne bez telefonów komórkowych i Internetu. Nie jeździłam do domu, nie dzwoniłam, choć potrafiłam siedzieć na podłodze, przy aparacie, który był na korytarzu i akademiku i czekać. NA trzecim roku dostałam pracę w radiu. Zawsze miałam silny lęk o to, że nie dam rady się utrzymać, że nie przetrwam. Pracowałam odkąd pamiętam. Poznałam mojego pierwszego męża. Bardzo chciałam mieć rodzinę. To był bardzo dobry, uczciwy, ciekawy chłopak. Byliśmy młodzi. 23, 25 lat, a on był jedynakiem. Jego mama nie była najszczęśliwsza z powodu naszego związku i często mi dokuczała. Bardzo. Że nie chce mieć synowej, która dzieci nie może mieć (miałam kiedyś krwotok, a ona była pielęgniarką), że przynoszę mu pecha, że szkoda, że mnie poznał – przy ludziach, rodzinie, na imprezach. Zawsze wtedy, kiedy nie było jego, a nie było go dość często. Bardzo dużo pracował, studiował w Łodzi. Nie miał czasu zawieźć mnie do szpitala po tym krwotoku, ani z niego odebrać. Nie odwiedził mnie. Mówiłam mu o tym, jak traktuje mnie jego matka. Nie wierzył mi… I poznałam w pracy kapitana, był moim gościem w programie. Starszy, pociągający, interesujący. Mówił mi, że będę najszczęśliwsza… Odeszłam od męża, on zostawił rodzinę. Trwało to kilka lat. Toksyczny, pełen złych emocji, poczucia winy, zazdrości i alkoholu związek. Odeszłam od kapitana po tym, jak próbował mnie na imprezie uderzyć butelką whisky. Gdyby go ktoś nie powstrzymał, mógłby zrobić mi krzywdę.
W 2004 roku umarł mój ojciec. Zapił się na śmierć, został znaleziony na ulicy, w bramie. Brat musiał go zidentyfikować. Po tym bardzo zbliżyliśmy się z bratem, pomogła bratowa. Rozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie wiele. Jestem wdzięczna sile wyższej, że tak się stało. Dziś bardzo mnie wspierają i mam nadzieję, że i ja mogę być wsparciem dla nich. Ale muszę odzyskać ich zaufanie. Tomasz ujął mnie spokojem i opanowaniem. Pracowaliśmy ze sobą już jakiś czas. Na etapie rozstania z kapitanem umówiliśmy się na kawę i po pół roku byliśmy małżeństwem. To był 2005 rok. Przeprowadziłam się z Gdyni do Warszawy. Chciałam mieć rodzinę, miałam nadzieję, że znalazłam w życiu przystań. On chciał mieć dzieci. Zaczęliśmy się o nie starać jeszcze przed ślubem. Szybko się okazało, że czeka nas in vitro. Źle to znosiłam. Rezygnacja, rozpacz, poczucie bezużyteczności. Pierwsza próba zakończyła się bliźniaczą ciążą. W trzecim miesiącu trafiłam do szpitala. Okazało się, że pękł mi jajnik. Straciłam bardzo dużo krwi, przeszłam poważną operację. Straciłam też ciąże. A widziałam już bijące serduszka. Popłakałam się tylko na widok mojego rozciętego od góry do dołu brzucha. To był moment. Wyszłam ze szpitala już uśmiechnięta. Potem były jeszcze dwie nieudane ciąże. Znosiłam to pracując, uśmiechając się, żyjąc. Kiedy zdecydowaliśmy, że już wystarczy i spróbujemy się starać o adopcję, zaszłam w ciążę naturalnie. Miałam 38 lat. Byłam najszczęśliwsza na świecie. Pół roku po tym, jak urodził się syn, byłam w ciąży z córką.
Po jej urodzeniu rozpadłam się na kawałki. Byłam przekonana, że nie będę umiała jej kochać tak, jak mama nie umiała kochać mnie… To był pierwszy atak depresji. Przez wiele tygodni nie wychodziłam z pokoju. Przytulałam ją, karmiłam. Żyłam jak w równoległym świecie.
Operacji miałam w sumie 5. Nie akceptowałam swojego ciała, nie miała ochoty na seks. Do tego kłopoty w pracy. W 2010 roku zmienił się szef, nowy odsunął mnie od pracy. Nie zwolnił, ale nie miałam dyżurów. Bardzo to przeżyłam. Wróciłam po roku. Mimo to – w domu, w relacji wycofywałam się, zamykałam, prowokowałam konflikty, żeby unikać bliskości, seksu. W pracy krzyczałam na ludzi.. Byłam surowa, wymagająca. Ale zawsze doskonale przygotowana. Po latach próbowałam przeprosić jedną z koleżanek. Powiedziała, że nigdy nie przekroczyłam jej granic… Byłam pewna, że tak było. W domu kompulsywnie sprzątałam, wycierałam zlewy, zbierałam kocią sierść, myłam okna, prałam, prasowałam, gotowałam. W pracy musiałam być o 5 rano. Wracałam ok. 13. Czasem udało mi się zdrzemnąć, czasem nie. Odbierałam dzieci z przedszkola, kładłam spać i przygotowywałam się do następnego programu. Robot. Czołg. Czułam się zagrożeniem dla rodziny, miałam ogromne poczucie winy, że jestem obciążeniem dla nich. Zaczęłam terapię, brałam leki antydepresyjne. Wydawało mi się, że jest lepiej. Po każdej terapii rozmawiałam z Tomkiem, mówiłam, co się dzieje. Mąż odszedł 5 lat temu. Do mojej/naszej koleżanki z pracy, która zachwycała się naszą rodziną. Maciuś krzyczał – mama nie chcę żyć, zabij mnie. Parę dni później straciłam pracę. Miałam potężne poczucie winy. Przyjaciele pomagali mi przy dzieciach. Pilnowali mnie, bali się, że coś sobie zrobię. Pół roku później dowiedziałam się, że jest z moją przyjaciółką. Tak krzyczałam, że sąsiedzi się zbiegli. Kolejne pół roku później jakaś pani na ulicy zaczęła mnie przepraszać… Bo wie pani, poznałam Tomasza na terapii dla rodziców, ale państwo już wtedy nie byli razem, ale przepraszam. Powiedziałam, że nie chcę z nią rozmawiać. Zaczęłam pić. Z lęku. Zaczęłam chorobliwie pić po odejściu męża, wcześniej - okazjonalnie. Miałam pełne przekonanie, co robię i co się dzieje. Wiedziałam, że się uzależniam. Nie miałam wątpliwości, co się dzieje. Relacje między nami dopiero niedawno uległy poprawie. Nie kulę się na jego widok, ani na widok jego partnerki. Rozwodzę się czwarty rok. Tomasz złożył wniosek z orzeczeniem o mojej winie, ale argument alkoholu tam nie pada. Są inne zarzuty. Że on opiekował się dziećmi, a ja szalałam, że pracował na moje rosnące oczekiwania, że byłam z nim tylko dlatego, że chciałam mieć rodzinę, ze byłam agresywna i niszczyłam sprzęty domowe. Że udawałam choroby. Podsłuchiwał mnie, włamywał się do poczty i messendźera, spacerował wokół domu. Żądał, żebyśmy się wyprowadzili. Po jednej z takich wizyt trafiłam do szpitala z podejrzeniem ataku padaczki. Okazało się, że to półpasiec, który zaatakował głowę. Dostałam skierowanie do poradni leczenia bólu. Przez dwa lata dostałam na dzieci 350 zł, ale spłacał kredyt. Alimenty dostałam dopiero wyrokiem sądu. Od półtora roku sama spłacam kredyt. Żyłam w potężnym lęku i poczuciu zagrożenia, że stracę dom, a dzieci poczucie bezpieczeństwa. Przez ten czas nie byłam w poważnym związku. Nie miałam fazy odreagowania z innymi facetami, nie rzuciłam się w seksualne relacje. Piłam.
Dwa lata temu przestałam. Trzeźwieję. Staję na nogi.

~Mag

28.06.2022 15:19
Jarek
28 sierpnia 2019 o 23:33

Meeega !!!????????????brawo ...taka kobietę chciałbym kiedyś poznać ...szczera odważna mądra ...dojrzała ...brawo !!! Mega mi się podobało !!! Chętnie przedstawiłbym Tobie ...swój alfabet ...???? ???????? ukłony !

~Jarek

28.08.2019 23:33
xl
04 listopada 2018 o 22:55

Forma literacka w postaci poradnika. Więc jak ktoś dokona na kimś innym eutanazji i powoła się na was, to...? Art. 18 KK?

~xl

04.11.2018 22:55
Facetpo40
02 listopada 2018 o 10:40

Dziękujemy za wskazówki. Jak na razie nikt nikogo nie zabija ani nie chowa, a powyższy tekst jest formą literacką, która niekoniecznie musi zostać zrealizowana. Nie warto wszystkiego brać aż tak dosłownie ;-)

Facetpo40

02.11.2018 10:40
xl
29 października 2018 o 22:16

"E jak Eutanazja! Nie, to nie żart. Zrobiłbyś to dla mnie? Wstrzyknij a potem rozsyp w fajnym miejscu, a najlepiej - wyhoduj na mnie drzewo :-) Ma dla mnie znaczenie, co będzie potem. Spal i nie oddaj im tego, co ze mnie zostanie. Jeśli to drzewo wyrośnie, wytnij na nim „Kocham Elkę”. I koniecznie serce ze strzałą!"
(Wersja męska na E? Eeee… podaj mi drinka! Z przyjemnością, Kochanie!)

Redakcja powinna się chyba zapoznać najpierw z przepisami:

Art. 150. § 1. Kto zabija człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. W wyjątkowych wypadkach sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.

Odnośnie pochówku:

Art. 12 ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych
Sposoby pochowania zwłok
1. Zwłoki mogą być pochowane przez złożenie w grobach ziemnych, w grobach murowanych lub katakumbach i zatopienie w morzu. Szczątki pochodzące ze spopielenia zwłok mogą być przechowywane także w kolumbariach.
2. Przenoszenie lub przewożenie zwłok w otwartych trumnach jest wzbronione.
3. Groby ziemne, groby murowane i kolumbaria przeznaczone na składanie zwłok i szczątków ludzkich mogą znajdować się tylko na cmentarzach.
4. Minister właściwy do spraw budownictwa, planowania i zagospodarowania przestrzennego oraz mieszkalnictwa w porozumieniu z ministrem właściwym do spraw zdrowia może w drodze rozporządzenia określić wyjątki od zasad ustalonych w niniejszym artykule oraz ustalić szczegółowy sposób stosowania przepisów niniejszej ustawy do tych wyjątków.

~xl

29.10.2018 22:16