Dobrostan – subiektywnie odczuwany dodatni bilans emocjonalny i poczucie zadowolenia z życia (ang. well being).
Aby człowiek miał poczucie dobrostanu, powinien doświadczać: pozytywnych emocji, pochłonięcia tym co robi – zaangażowania, poczucia głębszego sensu, poczucia osiągnięć, pozytywnych związków z innymi.
(wg szkoły psychologii pozytywnej Martina Seligmana)
[powiazane]Moje sposoby na znajdowanie dobrostanu są proste. Fakt, że są proste, nie musi oznaczać, że są łatwe. Są dni kiedy nie udaje się sięgnąć do żadnego z nich. Bywają takie, że sięgam do kilku. Czasem do wielu a może nawet wszystkich. Te drobne akty są sposobami, postulatami i nieustannymi wyzwaniami. Może znajdziesz wśród nich coś dla siebie.
Jeden z nich może być twoim światełkiem w tunelu. Praktykowanie trzech powinno zacząć robić znaczącą różnicę. Przy pięciu zaczniesz odczuwać fundamentalne zmiany. Kto wie – może kolejnym krokiem będzie zanotowanie twoich własnych 10 sposobów na znajdowanie dobrostanu i dzielenie się nimi z innymi. Nie spiesz się. Wystarczy, że zaczniesz od jednego. Nie wszystkie muszą być dla ciebie. Mówię o moich, żeby zainspirować cię do poszukiwania własnych.
Jak zatem szukam dobrostanu?
[rekmob1]
Każdy z nas oddycha – nieustannie. Ja staram się parę razy dziennie pooddychać, koncentrując się na samym oddechu. Wystarczy seria trzech cykli: wdech, krótki moment zatrzymania między nim a wydechem i wydech, żeby na kilka sekund przyhamować, złapać chwilę kontroli nad sobą, życiem, światem i poczuć się lepiej. Najprostszy i najszybszy sposób na pośpiech, stres, zmęczenie, hałas, utratę kontroli.
Otwieram oczy. Staram się zobaczyć coś nieoczywistego, czasem na pozór banalnego. Często patrzę w niebo – zauważam taniec chmur, słońce, księżyc, gwiazdy. Oglądam korony drzew, rośliny, elementy architektury w miastach – szczególnie szczyty budynków. Ludzi – kobiety, dzieci, mężczyzn, pary, grupy. Wystarczy podnieść głowę i zatrzymać wzrok na chwilę. Można zobaczyć wiele rzeczy, których w biegu nie widać.
[rek]
Wieczorem jestem jak małe dziecko, które trudno wygonić do snu. Jeszcze chwilę, jeszcze trochę. Najlepiej jednak zasypiam kiedy jestem już tak wyeksploatowany dniem, że wchodząc wieczorem do domu doczołguję się z trudem do łóżka. Uchylam okno, zza którego dobiega szum ulicy. Wskakuję pod kołdrę i układam się płasko jak do długiej sesji relaksacyjnej i przez taką próbę relaksacji na leżąco, zapadam w sen.
Moim napędem w ciągu dnia są drzemki – minimum jedna, często dwie, czasami trzy. Trwają 15-20 minut. Wiedzą o tym moi bliscy, współpracownicy. Widzą moją efektywność z drzemkami i bez. Rozumieją ich konieczność.
Jeśli mam za sobą zarwaną noc, śpię w ciągu dnia 1,5 godziny. Planując spanie powinno się starać mnożyć wielokrotność 1,5 h (3h; 4,5h; 6h; 7,5h itd.) bo tyle trwa jeden cykl przechodzenia przez wszystkie fazy snu. Drzemka nie powinna trwać więcej niż 30 minut, żeby się zregenerować a nie wejść w głębsze fazy cyklu, który powyżej 30 minut nie powinien być przerywany.
[rekmob2]
Byłem na wielu dietach. Niektórymi zrobiłem sobie niezłą krzywdę. Mam tendencje do nadwagi. Ostatecznie sprawdza się kombinacja następujących elementów:
Sporty to jakoś nigdy nie była moja bajka. Żeby nie stracić do reszty swojej sprawności motorycznej, człowiek powinien przejść dziennie 10 000 kroków – około 5-6 kilometrów marszu. Czuję się lepiej jak tyle przejdę – czasem celowo nadkładam drogi z włączonym „endomondometrem” żeby wyrobić normę. To najprostsze, co mogę zrobić. Czasem jest to celowy, treningowy forsowny marsz/marszobieg z zastosowaniem interwałów. Jak mam energię i okazję, pływam – przeciętnie jeden kilometr – też interwałowo. Lubię jogę – dobra sesja trwa 60-90 minut. Jednak plan minimum to 10 000 kroków.
Ostatnio „wkręciłem się” w poranne ćwiczenia buddyjskich mnichów – „5 tybetańskich rytuałów”. Jeśli nawet odwirować z nich dalekowschodnią metafizykę, jest to dobra okazja, żeby się poruszać z rana. Zakładam, że koleżkowie w powłóczystych szatach mają jakieś powody do uprawiania takiej a nie innej porannej gimnastyki, skoro robią to ponad dwa i pół tysiąca lat.
[rekmob1]
Czytanie jest fundamentalną dla mnie aktywnością. Idealny dzień zaczyna się od lektury – jeszcze w łóżku. Literatura rozwojowa, psychologiczna, duchowa, biznesowa. Zapładnianie głowy ideami. Unikalny dialog z autorami którzy mają do powiedzenia rzeczy, które zmieniają moje życie. Rezultatem takich lektur jest każdy z opisywanych tu filarów. Dzień bez lektury jest niepełny.
Pisanie jest trudniejsze i mniej oczywiste od czytania, ale daje mi poczucie głębokiego sensu i spełnienia. Jest jakby drugą stroną medalu o nazwie czytanie. „Kupiłem” od Tima Ferrisa zasadę, którą on usłyszał od swojego pisarskiego coacha: „Two lousy pages a day” („Dwie nędzne strony dziennie”) Nawet gdyby pisać tylko w dni robocze daje to 400 stronnicową książkę w rok. W połączeniu z zasadą „Writing is re-writing” (to już trudniej przetłumaczyć ale będzie to jakoś tak: „Pisanie to poprawianie tego co piszesz”) to droga do napisania książki, co chciałbym zrobić.
Nie lubię banalnych rozmów o niczym. Nie wyklucza to ‘small talk’, które pomagają zauważać ludzi wokół i pokazywać im, że są dla mnie ważni. Staram się odbyć co najmniej jedną głębszą rozmowę dziennie. To, czym często się zajmuję, można wpisać w modne kategorie coachingu, mentoringu, konsultacji czy doradztwa dla osób czy zespołów. To wszystko są de facto rozmowy. Wiem z doświadczenia, ile mogę nimi zdziałać, na ile są innym pomocne i ubogacające dla mnie.
[rek]
Szukam rożnych wymiarów bycia tu i teraz, uważności, świadomości, obecności. Często jest to oddychanie, patrzenie, jedzenie, chodzenie, rozmowa (szczególnie słuchanie). Szukam też chwil obecności, które przybierają formę momentów świadomości i są rodzajem mini medytacji – celowego zatrzymania. Może to być dłuższe, niż to zasadne, celebrowanie mycia rąk. Niemechaniczne, skoncentrowane na krokach wchodzenie po schodach. Przybranie celowo rozluźnionej postawy przy siadaniu w knajpie czy wsiadaniu do samochodu. Mini ćwiczenie z jogi lub stretchingu czy oddech w oczekiwaniu w kolejce. Jest nieograniczona ilość okazji do świadomego bycia.
Jestem z natury typem melancholijnym. Uśmiechanie się nie jest dla mnie oczywiste. Wymaga ode mnie jakiejś „pracy” w odchodzeniu od wizerunku smutasa. Uśmiech jest najprostszym sposobem wywołania dobrostanu u siebie i u innych. Ponoć mój jest miły. Staram się do niego sięgać jak najczęściej.
Ciekawe, że nie ma tu pracy i myślenia… Cóż, w pracy i w myśleniu staram się, po prostu, jak najczęściej i gdzie tylko to możliwe, sięgać do tych 10 sposobów… ale to już na inną opowieść.
A jakie są twoje sposoby na znajdowanie dobrostanu?
* świadomie :-)
Jarek Guc