Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Jak uratować świat. Swój świat - małżeństwo.

Związek
|
29.07.2012
Związek Jak uratować świat. Swój świat - małżeństwo.

Jest niewiele spraw w życiu, które są tak ważne i dają tak wielkie szczęście: jest zdrowie, jest praca, jest mieszkanie, są dzieci, ale wszystkie je spaja, jak cement mostowe przęsło, najważniejsze z nich: małżeństwo. Gdy ono się rozpada, to rozpada się cały świat. Czy można się przed tym uchronić? Czasem się udaje. To „czasem” jest twoją całą nadzieją. Tylko podejmując tę próbę ratowania rozpadającego się związku możesz dowiedzieć się, czy ci się uda.

Tagi: rozwód

Związek Jak uratować świat. Swój świat - małżeństwo.

Na temat małżeństwa, jego zalet a szczególnie wad jest milion teorii i opinii. A może i miliard, bo każdy wie swoje. Mało kto jednak wie, jak małżeństwo naprawić, co zrobić, aby je uratować, gdy przeżywa kryzys. Oczywiście jest wiele podręczników na ten temat, jedne mądrzejsze od drugich, napisane w większości przez pełne wiedzy panie psycholog, które są po trzech rozwodach. Tych książek nie da się czytać. Ten artykuł też nie naprawi twoich problemów, ale też nie będzie udawał, że ma taką moc. Tych parę zdań, które znajdują się poniżej jest po to, aby przekonać cię, że wszystko jest w twoich rękach. Podręczniki i artykuły tego związku nie uratują, ty tak.

Małe niech zostanie małe

Wielka tama na rzece nie rozpada się od razu w kawałki, najpierw pojawiają się na niej rysy, pęknięcia. Tak samo jest z małżeństwem. Najpierw pojawiają się małe niesnaski, kłopoty, problemiki, różne takie mało ważne sytuacje, których nie można lekceważyć. To często bardzo trudne, bo często są one właśnie tak mało ważne, że nie przykłada się do nich uwagi. Te kłótnie o mycie naczyń, o to, kto ma zrobić zakupy, posprzątać, kto odebrać dzieci z przedszkola, co oglądamy w TV, czy wychodzimy wieczorem, do kogo, a po co, dlaczego nie, a dlaczego tak. I to w kółko. Przyzwyczajamy się szybko do tego, traktując to niemal jak normę.

Mija jednak jakiś czas, a okazuje się, że albo tobie, albo jej, twojej połowicy, dane jest doświadczyć, zobaczyć i usłyszeć kogoś, kto o wiele lepiej się z tobą dogaduje. To może być znajoma w pracy, przyjaciółka z dawnych lat, ktokolwiek. To może być znajomy z pracy i przyjaciel z dawnych lat twojej żony. I wtedy te małe pęknięcia tworzą nagle wyrwę. Jeżeli w porę tego nie zatkasz, to nawet się nie spostrzeżesz, jak twoje małżeństwo szlag trafi. A potem długo będziesz zachodził w głowę, jak do tego doszło, przecież wszystko było ok. Otóż nie było, ale ty nie zwracałeś uwagi na niewielkie ostrzeżenia.

Dlatego nie bądź takim tektonicznym abnegatem i patrz na te niewielkie drgnięcia na sejsmografie twojego małżeństwa z należytą uwagą. Jak? Słuchaj żony. Słuchaj jej pretensji, bo tam w nich gdzieś czai się prawda. I kiedy ona do ciebie dotrze, zmień swoje zachowanie. Oczywiście nie chodzi o to, żebyś skakał tak jak ona ci zagra, bo to też droga do upadku związku. Po prostu potraktuj jej narzekania jak temat do przemyśleń. A potem zrób jej niespodziankę, weź na pizzę i kompletnie znienacka wyjmij kartkę z wypisanymi przez ciebie sprawami, o które ona ma od ciebie wieczną pretensję. Na pewno będzie przynajmniej zdziwiona.

Miej też wcześniej przemyślane sposoby rozwiązania, oraz ewentualne pytania w przypadkach, gdy kompletnie nie rozumiesz, o co jej chodzi (tych może być większość, ale nie przejmuj się). No i bądź asertywny, czyli miej też obok listę rzeczy, które doprowadzają ciebie do szału i które bardzo chcesz u niej zmienić. Rozmowa może być trudna, może nawet nie za pierwszym razem znajdziecie wspólny język, ale w końcu go znajdziecie. Nawet, jeżeli naprawicie tylko jedną sprawę, to już dużo. A poza tym ona dostanie bardzo ważną informację: że ty słuchasz. Nie tyle jej, ale tego, co mówi, a to już wiele. Możesz też eksperymentować i znaleźć swój własny sposób na rodzinny „okrągły stół”, może to być wizyta u teściowej, u teścia, u szwagra, u szwagierki, z nią, bez niej, wszyscy razem, jak tam ci w duszy gra. Baw się tym, dopóki wszystko jeszcze nie stało się duże i trudne.

Duży problem – duża praca

Są jednak problemy i przeszkody, których nie da się tak po prostu własnymi siłami, traktując pół-żartem, pół-serio, naprawić. Są to często różnice tak poważne, że nie do pogodzenia. Ten zwrot do znudzenia słyszy się wokoło, gdy dochodzi do czyjegoś rozwodu. Za nim kryje się już coś więcej i bardziej poważnego. Czasem, nie mówię, że zawsze, można było i temu zaradzić. Czy to są problemy natury etycznej, moralnej, zdrowotnej, seksualnej, czy jakiejkolwiek innej, to zawsze można próbować coś z tym zrobić.

To coś to z reguły jest wizyta u odpowiedniego specjalisty. Czasem lepiej najpierw udać się samemu. Potem działać już tak, jak doradził ten, który się zna. Pary małżeńskie potrafią wyjść z takich kłopotów, że mało kto dałby wiarę. Ważne jest, aby obie strony kochały się i wspólnie chciały poprawy. Wtedy małżeństwo może wybrnąć z takich nawet gigantycznych problemów jak alkoholizm, hazard czy nieprzystosowanie seksualne. Jednak wymaga to często nadludzkich wysiłków, no, ale jeżeli ich nie podejmiemy, to nie będziemy wiedzieli, na co nas stać i ile mamy sił. Ważna jest wtedy motywacja. Największą daje miłość do drugiej osoby, olbrzymią siłę dają też dzieci, dla nich małżonkowie staczają często najtrudniejsze boje. Wszystko zależy jednak od tego, ile sił w sobie znajdziemy oraz czy cena za uratowanie związku nie jest przypadkiem zbyt duża. Bo można czasem uratować małżeństwo, ale zniszczyć dzieciństwo swoim dzieciakom. Dlatego każdy sam musi podjąć tę trudną decyzję.

Z nią nikt nie wygrał

Ujawniona zdrada zniszczy każdy związek, z nią nikt nigdy nie wygrał. Są tylko dwa rodzaje zdrady: twoja i jej. Wszystkie inne określenia nie mają sensu. I jest tylko jedna ocena zdrady: to najsilniejsza informacja, jaką możesz dać osobie, którą zdradziłeś, że jej nie chcesz. Ponieważ jest to tak drastyczne, wszyscy uciekają przed takim stawianiem sprawy. Zdrada czyni takie szkody w małżeństwie, jak powódź w plonach – nie zostaje niemal nic. A to, co zostaje, to wygląda tak, że lepiej czasem żeby tego nie było. Jedyny sposób na ujawnioną zdradę to szczerość. To jak z alkoholizmem, przyznajesz się, że jesteś pijakiem i zaczynasz od nowa. Tutaj tak samo, przyznajesz się przed sobą, że to zrobiłeś, analizujesz, dlaczego to zrobiłeś, a potem wyciągasz wnioski na przyszłość i konsekwentnie je realizujesz. Problem w tym, że wnioski mogą być przeciw małżeństwu.

Dlatego są dwie drogi, jedna: to koniec małżeństwa, druga: początek nowego rozdziału. Pierwsza droga to po prostu rozwód. I dotyczy to tak zdrady z twojej strony jak i z jej strony. Druga droga jest bardzo… długa. Będziecie musieli przejść przez piekło wspólnych rozmów, wypominania, przypominania, kłótni a czasem nawet niewyobrażalnego upokorzenia i to jeszcze prawdopodobnie część w asyście specjalisty psychologa. I nie jest ważne, czy ty ją, czy ona ciebie (jest ważne tylko częściowo i tylko do pewnego punktu w waszych zmaganiach), ważne jest, że się wydarzyła. No i podobno nigdy już po niej nie jest tak, jak było wcześniej. Jednak są małżeństwa, które ją przeżyły (co nie znaczy, że z nią wygrały!). I są… no, powiedzmy, nie tyle szczęśliwe, co bogatsze w pewne doświadczenia życiowe. Oby nigdy nie było dane ci ich doświadczyć. Jeżeli jednak się zdarzą, bądź wobec siebie szczery, a gdy uznasz, że dasz radę: walcz.

W dzisiejszych czasach, gdy młodzi ludzie po kilku tygodniach małżeństwa idą do urzędu po rozwód, bo się rozmyślili, takie dywagacje na temat ratowania związku mogą wydawać się śmieszne. A jednak. Warto ratować to, co między dwojgiem ludzi jest najpiękniejsze. I wcale nie chodzi o miłość, ale o związek właśnie. Bo miłość jest, jak to już pewien poeta napisał, jak płochliwy ptak, może szybko czmychnąć, ale przywiązanie, przyjaźń, szacunek i opiekuńczość pozostaje na zawsze. No i miłość tym się właśnie żywi. Może dlatego czmycha, bo umiera z głodu. Nie daj więc zdechnąć swojemu małżeństwu.

Michał Wichowski

Więcej na temat ratowania małżeństwa
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (9) / skomentuj / zobacz wszystkie

jax
28 maja 2016 o 07:31
Odpowiedz

prosze op pomoc jak uratowac malzenstwo.
Jestesmy z zona 8lat po slubie a zyjemy 11 razem mamy 2 synow 9lat i 6.Wydawalo mi sie ze nasze malzenstwo ukladalo sie dobrze kochalismy sie robilismy prawie wszystko razem ale zaczelo sie cos psuc zona nie mogal znalesc pracy ja zaczelem naciskac ze nic nie robi nie wspieralem jej w tym tak jak powinienem.Sytuacja pogorszyla sie jak znalazla prace zaczela wypominac ze wszystkich przyjaciol sostawila w miejscu gdzie mieszkala przed slubem ze zrobila to dla mnie.Zaczely sie schody ja jako zolnierz mam poligony itp czeste wyjazdy na dlugo ,moja zona w tym czasie staralo sobie umilic czas na imprezach z koleznka i jej mezem.jak sie okazlo poznala jakiegos goscia moja reakcja byla natychmiastowa i udalo mi sie zapobiec najgorszemu.Jednak od pewnego czasu moja zona zaczela pisac z pewnym gosciem z ok Lomzy twierdzi ze to znajomy ale te rozmowy zaczely sie robic uciazliwe bo byly juz codziennie plus smsy.Zapytalem sie czy cos jest miedzy nimi powiedziala ze nie ze tylko znajomosc ,ale ktoregos dnia szukala mnie mowiac ze jedzie na ognisko ze znajmymi z pracy pozniej okazalo sie ze byla ale u znajomej w Lomzy i oczywiscie spotkala sie z nim.Twierdzi ze nic nie bylo miedzy nimi i ze nie chce z nim byc ani ze mna ale chce odejsc .Szuka innej pracy tylko ze w okolicach jego miejsca zamieszkania.Kocham ja bardzo ie potrafie zyc bez niej prosilem o sznse uratowania zwiazku ale mowila ze nie potrafi mi zaufac uwierzyc itp .Kontrolowalem ja sprawdzajac tel fejsa itp ale uz zmienila tel zablokowala fejsa nie wiem czy da sie uratowac ten zwiazek .prosze poradzie co robic

~jax

28.05.2016 07:31
ewa
28 września 2015 o 11:13
Odpowiedz

Z tego co widzę to jego rodzice nakręcili spiralę nienawiści i próbują cię zniszczyć.
Może jak odejdziesz to zrozumie, że to co najważniejsze miał przy sobie.Musisz odizolować się od tych ludzi, a potem próbować jeżeli on będzie chciał naprawić relacje z mężem. On tak jak Ty jest sfrustrowany, niestety jest egoistą, który w tchórzowski sposób skupia negatywne emocje na Tobie.Zyczę dużo szczęścia i miłości.

~ewa

28.09.2015 11:13
Ewela
27 sierpnia 2015 o 12:59
Odpowiedz

Dziekuje Aniu

~Ewela

27.08.2015 12:59
anna
27 sierpnia 2015 o 12:39
Odpowiedz

Ewela idz do psychologa, on pomoze Ci znalezc odpowiedz. To wszystko jest trydne, ale da sie. Najwazniejsze by sie nie poddawa c w ukladaniu swojego szczescia-razem czy tez osobno.

~anna

27.08.2015 12:39
Ewela
26 sierpnia 2015 o 09:36
Odpowiedz

Witam, znalazlam sie tutaj bo już niemam sił sama walczyć o moje małżeństwo. Nie wiem już czy robie źle czy dobrze że daje kolejne szanse mojemu mężowi.
Jesteśmy z sobą od 7 lat, od poltora roku jesteśmy małżeństwem, od roku jestem mama. Przed malrzenstwem byliśmy zgrani, prawie o nic się nie klucilismy.Mieszkalismy każdy u swoich rodzicow ale pracowalismy razem, po pracy czesto spędziliśmy z soba czas- gadalismy godzinami, na weekendy bylismy albo u mnie albo u niego w domu . Po 2 latach mąż mi sie oswiadczyl, wspólnie podjęliśmy decyzję, że chcemy razem zamieszkać i dlatego podjęliśmy sie remontu domu po dziadkach męża. Wkład finansowy ze strony męża był w tym dużo wiekszy niż mój, za to mojej bylo wiecej fizycznej pracy- tapetowanie, malowanie, ja mowilam co gdzie ma byc i jak ten dom ma wyglądać, ja bralam wolne pozalatwiac wszystkie urzędowe sprawy i dopilnować prac na budowie. W czasie remontu ciągle wtracali się do niego rodzice męża, który dobrze wiedział że denerwuje mnie ciągłe podważanie naszych decyzji, przyjazdy treści bez zapowiedzi z ich znajomymi i oprowadzanie ich po budowie jakby to był ich dom bez pytania- niestety mimo próśb o to, by zrobił z tym porządek nic im nie powiedział, lekceważył to.
3 lata temu w koncu wprowadziliśmy się do naszego domu. Poczatek- super, cieszylismy sie że jestesmy na swoim, oboje pracowalismy, nic nam niebrakowalo prócz spokoju ze strony teściów- przyjezdzali często, bez zapowiedzi, obojetnie czy mieliśmy inne plany czy nie.Każde ich odwiedziny kończyły się przez nich kłótnia, bo za kazdym razem wyglądały jak rewizja- chodzenie po każdym pokoju bez pytania, komentarze a zróbcie to tak nie tak- miałam tego dość, tym bardziej, że tescie zaczeli traktować mnie jak lokatora który niema nic do powiedzenia i o wszystkich sprawach związanych z nami czy domem- roznawiali tylko z moim mężem mimo tego, że byłam przy rozmowie - traktowali mnie jak powietrze.
To był jedyny powód naszych kłótni- głupie zachowanie tesci. Mówiłam za każdym razem żeby mój mąż po rozmawiał z swoimi rodzicami, żeby zmienili swoje zachowanie i za każdym razem nic z tym nie robił albo odburkiwal-,, powiedz im to sama,,.
Prawdziwe pieklo zaczęło się jak zaszlam w ciążę a w planach za 7 miesiecy mieliśmy ślub.
Z mężem chcieliśmy mieć dziecko, staraliśmy sie długo o nie, ale nie wychodziło nam wiec po czasie odpuscilismy- i tu taka niespodzianka :) Byłam szczęśliwa, marzenie się spełniło.
Gdy przyjechali teście i powiedziałam im że jestem w ciąży- ich radosc byla sztuczna i pierwsze co usłyszałam od tesciowej to nie- gratulacje, tylko to, że pójdę jak świnia do autarza, ze kliny mi w sukienkę wszyc będą musieli. Jak to usłyszałam chcialo mi się płakać, a mój mąż nie zareagował na to. Po ich odjezdzie mocno sie poklucilismy- mąż stwierdził, że jego rodzice tacy sa, a jego mama ma takie durne poczucie humoru. Zdecydowałam, że kościelnego ślubu nie bedzie tylko cywilny. Mąż protestował bo jego mama zdążyła obdzwonic całą rodzinę bez pytania i na kupić sobie kreacji na wesele. Postawiłam na swoim, chciałam się w spokoju cieszyć z swojej ciąży a nie denerwować się czy w 7 miesiącu dotrzymał do końca wesela. Mąż zadzwonił do rodziców i ich o tym poinformowal. Na drugi dzien przyleciał do nas teść z wielkim ryjem, że koscielny musi być, że to goście sie maja bawić a nie ja, że przesiedze wesele i już, ze cywilny to nie slub tylko papierek i na cywilnym jego rodziny napewno niebedzie- niewytrzmalam, byłam w 10 tygodniu ciąży i wykrzyczalam, że skoro on ma gdziesz jak sie ja będę czuła i czy wszystko bedzie ok z dzieckiem do tego czasu (w mojej rodzinie urodzilo sie pare dzieci z zespolem downa i poważnymi wadami serca) to ja mam gdzies co on i tesciowa chce i slubu koscielnego i tak niebedzie. Wyszedł z domy trzaskajac drzwiami. Mąż w czasie kiedy klucilam sie z tesciem wyszedł z pokoju, przyszedł na koniec rozmowy i powiedział tylko do tescia- ,, niechce ślubu wiec niebedzie,,. Na drugi dzien mąż próbował mnie znowu przekonać żeby jednak zrobić kościelny ale nieustapilam, znowu kłótnia i wieczorem zaczęłam sie źle czuć. Nerwy zrobiły swoje, pojechałam do szpitala i juz tam zostałam na tydzień- ciąża zagrożona, zaraz wystawiono mi L4- do konca ciąży mogłam już zapomnieć o powrocie do pracy.
I wtedy dopiero sie zaczął atak ze strony treści na co moj mąż wogóle nie reagował: ,, teraz to opieprzac sie tylko bedziesz, jak urodzisz rude dziecko to z nim na spacer niewyjde, jak bedzie chlopiec to nazwij gojak chcesz, ale jak bedzie dziewczynka to nic niemasz do gadki- bedzie Maja.,, . Tescie nie pytali jak się czuje ani co z dzieckiem, mimo tego ze wiedzieli że byliśmy na badaniach prenetalnych i dzwonili w tym dniu do męża- niespytali czy z dzieckiem wszystko ok. Mimo tego, że wiedzieli ze bedzie chłopak- tesciowa wręczyła mi przy mężu reklamowke spranych ubranek ktore kupiła za grosze na allegro- poplamione, rozciagniete, niektóre różowe i miedzy tym sukienki.
Kłótni o treści było coraz wiecej, mąż niereagowal na ich docinki w moim kierunku,, grubas przyjechal,, ani na to , co mowia o naszym dziecku- mówił tylko ze ma mi to jednym uchem wejsc a drugim wyjsc- ale ja tak nie umiem, za bardzo mnie to bolalo.
Zbliżał sie termin naszego ślubu, byłam w 7 miesiacu ciazy. Mąż na moje urodziny ktore byly 2 dni przed ślubem kupił mi sukienke na wesele- ładna, prostą. Cieszylam sie z niej. Kiedy mąż pokazał teściowej moje zdjęcie z przymierzalni w tej sukience bo chcial sie nia pochwalic- jaki to mi prezent kupil- tesciowa skwitowala, że wyglądam w niej jaj w pidzamie a moj mąż w garniturze jaj bocian. W dniu wesela na ktorym tescie jednak byli, tesciowa przy mnie zwrocila uwage mojemu mezowi-,, sciagnij obraczke bo wygladasz jak gej, teraz ci sie życie skończy, już sobie autka niezmienisz,, na pytanie do gosci czy jedzenie im smakuje tesciowa znow wyskoczyla że ,, moze nawet być, ale kaczka jej niesmakuje bo jest za sucha ale jak cos z jedzenia zostanie to jak moge to mam jejspakowac bo na drugi dzien wyjeżdżała na urlop i niechcialo jej sie gotowac. Moj mąż kolejny raz nie zareagowal na te glupie gadki- liczylam ze jak sie dziecko urodzi to zrozumie ze teraz my jestesmy dla niego rodzina, ze powinnismy byc dla niego najważniejsi, ze powinien nas chronic i niepozwalac nas obrazac komu kolwiek. Niestety tak sie nie stalo.
Po weselu kiedy ja kompletowalam wszystko dla dziecka, moj mąż pierwsze co zrobil to kupil nowy telewizor, tym co trzeba dziecku kupic sie nieinteresowal. Pozniej zaczol przesiadywac na allegro i przegladac auta bo stwierdzil ze jego jest czas sprzedac- i sprzedal-4 tygodnie przed planowana data porodu gdzie ja coraz bardziej zaczynalam sie bac jak to będzie i ledwo stalam na nogach- on zajety nie byl tym zeby mnie wspierac w tym czasie tylko szukaniem auta i robieniem nerwowki z tego powodu bo żadne mu sie nie podobało. W koncu znalazł takie jakby chciał- 3 tygodnie przed data porodu. Pojechalismy go zobaczyc (80km), spodobało mu się, wiec zaliczkowal to auto i na drugi dzień miał po nie przyjechać. W drodze powrotnej były objazdy i roboty drogowe- zaczął sie drzec w aucie o to aż w końcu się poklucilismy. W domu zaczęłam się dziwnie czuć, brzuch zaczął mnie pobolewac wiec poszłam sie położyć- o 3 nad ranem jechalismy już do szpitala bo zaczęły odchodzic mi wody. Mąż byl w szpitalu ze mna (w większości siedział na korytarzu) do piatej rano. Jak położona powiedziała mu ze raczej urodze wieczorem i ze ma jechać do domu sięprzespac bo bedzie mi bardzo potrzebny w pelni sił wieczorem- pojechał. Zostalam sama, wystraszona, z jedna myślą- czy wszystko bedzie ok, czy dam rade. Rano moj maz zadzwonił jak sie czuję i poinformował mnie, że pojedzie z kolega po to auto- zabolalo mnie to. W czasie kiedy go potrzebowalam on miał nerwy jechac po auto. Pare razy dzwonil jak sie czuje ale co z tego. Przyjechał o 15-stej kiedy sie juz zwijalam z bólu. Był przy porodzie. O 19-stej urodzilam, miał malego na rekach- mowil ze jest najpiękniejszym dzieckiem. Posiedział z nami 2 godziny po porodzie i pojechał bo na drugi dzień chciał iść do pracy mimo tego że nie musiał. W pierwszy dzien po porodzie przyjechal do nas, w drugim juz nie bo byl niby zneczony po pracy- a jak sie później okazalo latał po urzędach rejestrować auto i wieczorem umówił się z kolegami na flaszke.3 dnia przyjechal z tesciami. Tesciowa na wstepie zapytala mnie czy bede jeszcze rodzic bo brzuch mi został a jak pokazalam im malego to stwierdziła że ma krzywe nogi. Bez gratulacji, bez pytania jak sie czuje. Przyjechali, zrabali mi dzien i pojechali a moj maz znowu nic-stwierdził że te dogaduszki go nieruszaja, niebola bo to żarty sa. Dla mnie to zarty nie byly- za dużo się ich nazbieralo.
Nadszedl dzien powrotu do domu. Maz juz w drodze powrotnej poinformowal mnie ze trzeba jechac do sklepu bo lodowka jest pusta- nawet zakupow nie zrobil. Z 3 dniowym dzieckiem, obolala musialam z nim jechac na zakupy, przyjechalismy do domu w ktorym byloZimno bo nawet ogrzewania nieuruchomil. I ledwo rozpakowalam malego uslyszalam- o ktorej zrobisz obiad? - niemialam zadnej taryfy ulgowej.
Moj mąż na drugi dzien miał już urlop tacierzynski 2 tyg. Ale to nie bylo do konca tak ze mi pomagał. Byl przy tym jak kapalam małego, nosił go chwile na rekach ale w wiekszosci chodził po podwórku i grzebal przy swoim aucie. Starczyl jeden tel od tescia ze na przyjechac mu lampy ogrodowe podłączyć i moj mąż leciał obojetnie czy potrzebowalam jego pomocy czy nie. Tescie przyjechali do nas 2 razy po porodzie gdzie ani raz nie wzieli malego na rece- tesciowa przywiozla paczke pieluch tetrowych bo stwierdzila ze pampersy za drogo wychodza. Niestopowala sie z komentarzami, że maly jest napewno od sasiada bo do mojego meza podobny nie jest, ze na zdjeciach wychodzi jak gremlin bo mial bardzo malo wloskow jak sie urodzil, jak maly mial 3 tygodnie i wyszla mu skaza bialkowa i jezdzilismy po lekarzach by dobrac mu mleko bo miałam za mało pokarmu, to usłyszałam, ze tylko pieniadze rozwalamy, koziego mleka mu mamy dac. Tescie traktowali moje dziecko jak rzecz, jak bralam malego z lozeczka to slyszalam-,, po co go bierzesz niech se tam leży, ,- jak bylismy na pierwszej imprezie rodzinnej (mały mial 1,5miesiaca) to tesciowa wziela krem z ciasta i chciala dac malemu- jak doskoczylam do niej i powiedzialam jej ze sobie tego niezycze, to wziela smoczek malego i powiedziała ze zamoczy go w wódce i da małemu- to glupie zachowanie sie powtarzalo przy okazji jakis urodzin. Na koniec faktycznie na moich oczach zamoczyla smoczek w wodce. Ale szala goryczy przegiela sie calkiem dopiero w momencie kiedy tesciowa wiedziała ze mały spi w bujaczku stojacym na podłodze i wpuściła swojego agresywnego psa do domu. Gdyby nie to że szwagier zdazyl zlapac przy samym bujaczku psa i to ze ja zdazylam w pore malego wziac na rece, to mały bylby pogryziony. Wtedy pierwszy raz moj mąż zapytał sie teściowej co ona wyprawia na co w odpowiedzi usluszal: ,, przeciez nic sie niestalo,,.
Przyjechalismy do domu, mocno sie poklucilismy i maz w klutni zlapal mnie za nadgarstki i mi je wykrecil- pierwszy raz takie cos zrobił. Rozplakalam sie a on wsiadl w auto i odjechał. Wrocil późno w nocy. Na drugi dzien mnie za to przeprosil, mowil ze juz sie to nigdy nie powtórzy ale dla mnie było już tego wszystkiego za duzo. Zadzwonilam do tesciowej- powiedzialam jej ze nam dosc jej glupich komentarzy co do mnie i małego, ze maja przestac sie wpieprzac bo rozwala nasze małżeństwo i ze niechce jej ogladac i niema sie zblizac do mojego dziecka po tym wszystkim- odpowiedziala mi ze tez mnie ogladac nie chce i rzuciła słuchawkę. Moj mąż wiedział o tym że zadzwonilam do jego matki, zapytal po co to zrobilam, ze wyolbrzymiam, ze jestem chora, ze on w ich zachowaniu niewidzi nic zlego. Na drugi dzien zadzwonil do mnie tesc- wyzwal mnie od szmat, kurw, ze mam zbierac swoje sznaty i wypierdalac z domu bo tam nic moje niejest, ze jak on do mnie przyjedzie to mi pokażegdzie moje miejsce. Po tych wszystkich wyzwiskach na mnie i przy okazji na moich rodzicow, po odgrazaniu sie tescia- balam sie ze faktycznie przyjedzie i coś mi albo małemu zrobi- spakowalam siebie i dziecko i pojechałam do moich rodzicow. Moj mąż cały tydzień dzwonił do mnie, wyzywal mnie, mowil że dom który remontowalismy jest tylko jego, nie pytal jak mały, czy wszystko z nim ok tylko slyszalam - ,, oddaj mi moje dziecko,,. Przez tydzien ani razu nieprzyjechal malego zobaczyć mimo tego ze nikt mu tego niebronil i mial do nas pare kilometrow. Przyjechal po tygodniu w niedziele. Przywiózł malemu jego misia- nic wiecej- nie zapytal czy mam pampersy, mleko, nic. Nie obchodzilo go czy mamy za co żyć tymbardziej ze to ja robilam z moich pieniedzy zakupy, oplaty i wychodzilam na ,,0,, a on na swoje konto odkladal oszczednosci. Nieinteresowalo go nic. Przyjechał, usiadł obok malego, ze mna rozmawiac niemial ochoty. Posiedzial 2 godziny i pojechal. U moich rodzicow bylam wtedy 2 tygodnie. Dopiero pod koniec 2 tygodnia dalo sie z moim mezem normalnie porozmawiac, przepraszal, obiecywal poprawe, ze jego rodzice sie wtracac nie beda, ze juz nieprzyjada. Wrocilam ale dlugo ciszy nie bylo, kolejna klutnia po telefonie mojego meza do jego rodzicow- odrazu wyzwiska, kazal wypierdalac mi z domu, pozbierac swoje i malego rzeczy i wypierdalac bo jestem jego kulą u nogi, nigdy niebylismy rodzina, zaczol mnie szarpac i uderzył mnie otwarta dlonia w twarz. Zadzwonilam na policję. Pouczono go, ale ledwo policja odjechala zaczął dalej wyzywac, odgrazac sie ze mi tak przypierdoli ze sie niepozbieran. Wzielan malego i poszlam do sypialni, zamknelam drzwi na klucz bo niewiedzialam co moge sie po nim spodziewac a bylo zbyt pozno bym mogka do rodzicow jechac. Prosze powiedzcie mi czy tu jest jeszcze jakas szansa zeby wrocil ten chlopak z ktorym kiedys bylo mi tak dobrze? Co zrobilam zle? Czym sobie zasluzylam na takie zycie. W klutniach nieraz slysze od meza ze maly jest dla niego wszystkim ale jego zachowanie na codzien swiadczy o czyms innym. Przechodzi obok niego jak obok powuetrza, jak mu przyjdzie ochota to go na chwile wezmue a jak nie to caly dzien nawet na niego nie spojrzy, nawet jaj maly placze a ja jestem np. w ubikacji. I co mam robić? ??? Ratowac???

~Ewela

26.08.2015 09:36
Żona
10 kwietnia 2015 o 09:12
Odpowiedz

Dziękuję za tak mądry, stawiający sprawy jasno artykuł. Dał mi dużo do myślenia i pozwolił na nowo odnaleźć stare prawdy, w tym tę, czym karmi się miłość. Jesteśmy z mężem na etapie odbudowywania związku trwającego 24 lata - bo chcemy oboje uratować ten NASZ świat, tak piękny niegdyś, z rysami gdzieniegdzie głębokimi. Na pewno mamy szacunek, przywiązanie, opiekuńczość, coraz więcej czułości i zrozumienia - na nowo. To dobre podstawy. Miłość ewoluuje i ma wiele oblicz - także dla tych samych osób. Trzeba w dwójkę umieć to zrozumieć i CHCIEĆ iść dalej razem.

~Żona

10.04.2015 09:12
kamil
29 czerwca 2014 o 14:59
Odpowiedz

Przeczytałem bardzo fajny art ja akurat jestem w trakcie naprawy małżeństwa niestety pęknięc nie widziałem od 3 tygodni jestem innym człowiekiem powiem tak żyję staram sie i chcę by mója patnerka też w tym uczestniczyła nawet napisałem opowiadanie :D chodzi o to co robiłem że będąc ogrodnikiem zamykajac najpiękniejszy kwiat na ziemi pod kloszem nie chciałem się dzielić teraz to wiem kiedy moja żona powiedziała że coś pękło teraz już wiem co :( właśnie za 2 dni mamy rocznicę bycia razem 7 rok ten mityczny rok chyba cos w tym jest dlatego opy jeśli kochacie to uważnie patrzajcie :) poetą moze nie jestem alem opak ze wsi ;) pozdrawiam i nie poddawajcie się ja tezsienie poddam

~kamil

29.06.2014 14:59
Aniuafen
13 kwietnia 2014 o 20:44
Odpowiedz

Madrze i prosto po prostu napisane. Szkoda że nie wystarczy morze łez by druga strona zrozumiała że jest źle. Wielu mężczyzn boi się/nie chce pójść na terapię - może kobiety też nie wiem - ale jestem pewna że podjęta w odpowiednim momencie ratuje sprawę. I zaskakujące ogromnie jak bardzo mężczyźni nie widzą nadchodzącej katastrofy. A potem szok - rozwód? Pogieło cie? przecież jest dobrze... No komu dobrze temu dobrze... szkoda że tylko jednej stronie. Potem naburmuszone i pełne pretensji próby "spełniania zachcianek jaśnie pani co se wymyśliła nie wiadomo co i nie wiadomo po co", potem "idź się babo leczyć" a na końcu - kiedy ta w końcu idzie i dowiaduje się że jest zupełnie zdrowa - SZOK, jak to rozwód? niemożliwe...
Genialna rada - patrz i zwracaj uwagę na małe pęknięcia :)

~Aniuafen

13.04.2014 20:44
Julia
17 stycznia 2014 o 21:56
Odpowiedz

Mądrze napisane. Mam nadzieję, że przeczyta to duża ilość panów. Tylko to głupie zdjęcie niepotrzebne, że facet zdany jest na zdradę. Bzdura. Albo się ma charakter i zasady, albo się nie ma.

~Julia

17.01.2014 21:56