Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Rok 2020 w sporcie. Nie taki zły, jak mogłoby się wydawać

Wolne myśli
|
30.12.2020

,,Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach’’. Chyba nigdy to powiedzenie nie było tak aktualne jak w mijającym właśnie roku. Trudno wskazać jakąkolwiek dziedzinę życia, która nie musiałaby swoich planów w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy przynajmniej zrewidować. Sport nie jest tutaj wyjątkiem. Ale, nieco na przekór powszechnemu mniemaniu, nie był to dla sportu rok całkiem stracony.

Iga Świątek całuje puchar Rolanda Garossa
Iga Świątek odbierająca puchar Rolanda Garossa (fot. Youtube)

Początek roku dla polskich kibiców bywa od jakiegoś czasu szczególnie udany, głównie za sprawą skoczków narciarskich. Po dwóch z rzędu zwycięstwach Kamila Stocha w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni, brak któregoś z Polaków na podium w 2019 roku potraktowaliśmy jak wypadek przy pracy.

Rok 2019 w ogóle nie cieszył się dobrą opinią, kiedy więc Dawid Kubacki odzyskał dla Biało-Czerwonych tron Czterech Skoczni, sprawy zdawały się wracać do „naturalnego” porządku. Zima znowu była nasza, a 2020 zapowiadał się całkiem nieźle.

Słyszeliśmy wówczas co prawda o wirusie z Wuhan i ekspresowej budowie tymczasowych szpitali, ale większość z nas traktowała go bardziej jako odległą ciekawostkę. Mieliśmy inne zmartwienia, bo Nowy Rok okazywał nam swoją łaskawość zaledwie przez trzy tygodnie.

Pierwszy cios

26 stycznia świat sportu pogrążył się w żałobie po Kobem Bryancie. 41-letni były koszykarz Los Angeles Lakers, z którymi pięciokrotnie sięgał po mistrzostwo ligi NBA, zginął w katastrofie śmigłowca, który rozbił się we mgle o zbocze jednego z okalających Los Angeles wzgórz. Na pokładzie była z nim córka Gianna i siedem innych osób. Nie przeżył nikt.

 

 

Dobrze zapowiadający się rok 2020 nagle stracił swój urok, a najgorsze miało dopiero nadejść. Koronawirus SARS-Cov-2 przestał być lokalnym problemem Chińczyków i błyskawicznie zaczął się rozprzestrzeniać po świecie. Na początku lutego dotarł do Włoch. Miesiąc później był już obecny niemal w całej Europie, w tym w Polsce.

Sport w pewnym sensie przyczynił się do przyspieszenia transmisji wirusa. 19 lutego na mediolańskim stadionie San Siro rewelacyjnie spisująca się Atalanta Bergamo podjęła w 1/8 finału Ligi Mistrzów hiszpańską Valencję. Gospodarze nie byli szczególnie gościnni i pokonali przyjezdnych aż 4:1, a sukcesowi drużyny z niewielkiego lombardzkiego miasta przyglądała się na żywo blisko jedna trzecia jego mieszkańców.

Dziś podejrzewa się (a włoscy śledczy prowadzą w tej prawie szeroko zakrojone dochodzenie), że mecz Atalanty z Valencją był jednym z najsilniejszych katalizatorów rozwoju epidemii Covid-19 w Lombardii, a sama prowincja przez długie tygodnie była areną jednego z najpoważniejszych kryzysów zdrowotnych w historii.

Świat się zatrzymał

Włosi nie byli jednak wyjątkiem. Rosnącą liczbę zakażeń koronawirusem szybko powiązano z dziesiątkami tysięcy widzów na stadionach również w innych krajach. Mecze zaczęto rozgrywać bez udziału publiczności. Okazało się to jednak niewystarczające. Wraz z wprowadzanymi kolejnymi ograniczeniami w liczebności zgromadzeń, zaczęto odwoływać kolejne imprezy sportowe. Pod koniec marca było już jasne, że większość sportowych planów na 2020 rok legnie w gruzach.

Nie było świętości. 17 marca zapadła decyzja o przełożeniu na przyszły rok mistrzostw Europy w piłce nożnej. Tydzień później podobną decyzję zmuszeni byli podjąć organizatorzy najważniejszego wydarzenia sezonu: igrzysk olimpijskich w Tokio. Koszt? Blisko 3 miliardy dolarów. Zadziwiającą na tym tle przezornością wykazali się tylko organizatorzy Wimbledonu, również odwołanego w obliczu pandemii. Okazało się jednak, że impreza od ponad dwóch dekad była na taką okoliczność ubezpieczona.

Ale miliardowe straty liczyli nie tylko organizatorzy odwołanych imprez. Widmo poważnego kryzysu zaczęło zaglądać w oczy telewizjom, które wyłożyły niebagatelne kwoty na prawa do transmisji rozmaitych rozgrywek ligowych. A te z powodu pandemii przestały być rozgrywane. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania sposobu na dokończenie przerwanego sezonu. Władze poszczególnych państw zmuszone zostały do przypomnienia sobie, że sport to nie tylko zdrowie, ale również pieniądze.

Po opracowaniu niezwykle precyzyjnych zasad bezpieczeństwa sposób ów w końcu znaleziono i ligowe rozgrywki udało się dokończyć. W niektórych przypadkach, jak choćby w amerykańskiej lidze NBA, kosztem wielu tygodni spędzonych przez zawodników w odciętych od świata „bańkach”.

Poszukiwanie alternatywy

Skutki pandemii i wprowadzonego w wielu miejscach świata lockdownu uderzyły po kieszeni niemal wszystkich. Wpływy z biletów spadły do zera, sponsorzy zaczęli się gorączkowo wycofywać z umów, ze sportowcami podpisywano aneksy o zmniejszeniu wynagrodzenia. Przez kilka miesięcy nikt nie mówił o wynikach, gra toczyła się wyłącznie o przetrwanie.

Niektóre dyscypliny znalazły dla siebie tymczasowe miejsce w świecie wirtualnym. Najlepiej zadomowiło się tam kolarstwo, które już wcześniej wykorzystywało zdobycze technologii do treningów w okresie między sezonami. Teraz na trenażery wsiedli zarówno zawodowcy, jak i amatorzy, a rozgrywane w wirtualnym świecie Watopii zawody stały się namiastką prawdziwej rywalizacji, której powrót był przez długi czas trudny do przewidzenia. Jeśli ktokolwiek w tej sytuacji miał powody do zadowolenia, to bez wątpienia byli to producenci trenażerów.

Na wirtualne tory przenieśli się również kierowcy Formuły 1, ale zdecydowana większość sportowców musiała sobie radzić z pandemią domowymi sposobami. I trzeba przyznać, że niektórzy zdobyli się na wyjątkową kreatywność. Korespondencyjne zawody w skoku o tyczce to swoiste novum, które z pewnością pozostanie kibicom w pamięci po mijającym roku.

Nie wszyscy jednak mieli takie możliwości. Pozbawieni treningowego reżimu zawodnicy coraz częściej wyrażali obawy o powrót do formy sprzed pandemii. Niewiadomą był nie tylko powrót do rywalizacji, ale jej przebieg w sytuacji, gdy walczący dotąd na zbliżonym poziomie sportowcy musieli się przygotowywać w całkowicie odmiennych warunkach. Wielu obawiało się poważnych kontuzji, niemal nieodzownych w takich okolicznościach.

W jeszcze gorszej sytuacji byli ci, którzy przeszli zakażenie. Pojawiające się raz po raz doniesienia o wpływie Covid-19 na organizmy niektórych sportowców jeżyły włosy na głowie.

Trudny powrót

Po kilku miesiącach przymusowej przerwy sport zaczął powoli wracać na areny. Bez udziału kibiców, w ograniczonych do niezbędnego minimum składach, w ścisłym reżimie sanitarnym. I niejednokrotnie pod wielką presją ze strony sponsorów, którym zależało na szybkim odrobieniu powstałych podczas przerwy strat.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tour de Pologne, który był pierwszym dużym wyścigiem kolarskim po ponad czteromiesięcznej przerwie, już na pierwszym etapie dostarczył kibicom mrożących krew w żyłach emocji. Wypadku, do jakiego doprowadził na ostatnich metrach 1. etapu Holender Dylan Groenewegen, jego rodak Fabio Jakobsen o mało nie przypłacił życiem.

Kilka dni później młody Belg Remco Evenepoel spadł z wiaduktu podczas zjazdu na wyścigu Il Lombardia. Zwycięzca Tour de Pologne zakończył ledwie rozpoczęty sezon ze złamaną miednicą. Presja ścigania się wyzwoliła w kolarzach skłonność do ryzyka. Jak się okazało, zbyt dużego. W ściśniętym do zaledwie trzech miesięcy sezonie takich wypadków i kontuzji zdarzyło się wiele.

Zaskakujące bogactwo

Ale ten dziwny i niezwykle trudny rok okazał się dla świata sportu jednocześnie bardzo obfity w rekordowe osiągnięcia. Armand Duplantis, który tuż przed wybuchem pandemii dwukrotnie pobił rekord świata w skoku o tyczce w hali, we wrześniu dokonał czegoś, co przez lata wydawało się niemożliwe do osiągnięcia. Kiedy w 1994 roku Siergiej Bubka skoczył na wysokość 6,14 m wydawało się, że wyznaczył sufit. Ponad ćwierć wieku przyszło nam czekać na kogoś, kto poprawi ten wynik. Dokonał tego właśnie młody Szwed.

 

 

Siedem tytułów mistrza świata Formuły 1 Michaela Schumachera i niewyobrażalna seria 91 wygranych wyścigów również wydawały się nie do pobicia. Tymczasem Lewis Hamilton, właśnie w tym przedziwnym sezonie, rozgrywanym na zaledwie kilku torach, pierwsze z osiągnięć legendarnego „Schumiego” wyrównał, drugie pobił, wyznaczając nową granicę. Zapewne samemu sobie, bo przecież nie kończy jeszcze kariery, więc 95 zwycięstw nie jest z pewnością jego ostatnim słowem.

Wielkie i dziwne rzeczy działy się też w tenisie, gdzie pod nieobecność leczącego kontuzję Rogera Federera rekord 20 wielkoszlemowych zwycięstw wyrównał Rafael Nadal. W pogoń rzucił się również Novak Djoković, ale akurat on tego sezonu nie może zaliczyć do szczególnie udanych. Najpierw spadła na niego fala krytyki, gdy w szczycie pandemii zorganizował pokazowy turniej na Bałkanach. Skończyło się kilkoma zakażeniami, w tym również Djoko i jego żony.

Kilka tygodni później zagrał w US Open, ale jego występ w Nowym Jorku zakończył skandalem. Uderzona przez niego w nerwach piłka trafiła w krtań jedną z sędzi liniowych. Tłumaczenia i przeprosiny na niewiele się zdały, z turnieju został natychmiast zdyskwalifikowany. W Paryżu był na dobrej drodze do rehabilitacji, ale finał z Nadalem przegrał w bardzo słabym stylu.

 

 

Wielkie polskie sukcesy

Klasę pokazała za to Iga Świątek, która na kortach im. Rolanda Garrosa dokonała rzeczy niebywałej: przeszła przez cały turniej bez straty seta i rozgromiła w finale Amerykankę Sofię Kenin, sięgając po pierwszy w historii polski triumf w Wielkim Szlemie.

19-letnia Polka swoją walecznością podbiła serca nie tylko fanów tenisa. Wprawdzie sukcesów gratulowali jej młodzieńczy idole, z Rafą Nadalem na czele, prawdziwą skalę jej wyczynu można było zobaczyć niemal natychmiast na wszystkich kortach w kraju, które w jednej chwili zapełniły się po brzegi amatorami tenisa.

 

 

Pod względem popularności musiała ustąpić tylko jednej postaci: Robertowi Lewandowskiemu. Napastnik Bayernu Monachium i reprezentacji Polski wygrał w tym trudnym roku wszystko, co tylko było do wygrania. Wyjątkiem pozostała tylko „Złota Piłka”, bo jak na złość akurat w tym trudnym roku redakcja France Football postanowiła tej najbardziej prestiżowej w piłkarskim świecie nagrody nie wręczać.

 

 

„Lewy” nie ma jednak powodów do narzekania. Gole strzela niemal na zawołanie, wprawiając w ekstazę miliony kibiców, którzy już dzisiaj traktują go na równi z Leo Messim i Cristiano Ronaldo. Liczba tytułów i wyróżnień, przyznawanych mu od jakiegoś czasu niemal codziennie, jest już chyba nie do ogarnięcia dla niego samego.

A przecież nie tylko Świątek i Lewandowski zapisali się w tym roku złotymi zgłoskami w historii sportu. Bartosz Zmarzlik obronił tytuł żużlowego mistrza świata. Najlepszym w swojej kategorii zawodnikiem MMA na świecie został Jan Błachowicz. Jan Krzysztof Duda zapisał się w historii pokonując szachowego arcymistrza Magnusa Carlsena. Polscy skoczkowie, chociaż w nowym sezonie jeszcze nie triumfowali, wciąż należą do ścisłej światowej czołówki w dyscyplinie. I – jak zawsze na przełomie roku – sprawiają, że cała Polska ściska kciuki licząc na udany początek Nowego Roku.

 

 

Bo ten stary, na pierwszy rzut oka wart jedynie zapomnienia, tak naprawdę nie okazał się wcale taki zły. Choć zabierając pod koniec roku z tego świata Diego Maradonę, popsuł dobre wrażenie, na jakie pracował przez ostatnie miesiące.

 

 

 

Mariusz Czykier
Eurosport

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie