Według danych znanego psychologa społecznego, profesora Janusza Czapińskiego, tylko 11 procent dorosłych Polaków ufa innym. To oznacza, że prawie wszyscy żyjemy w społecznym odosobnieniu. W takim kokonie, w którym serdeczniejsze relacje społeczne możliwe są tylko w ramach bliższej lub dalszej rodziny.
Jakiś czas temu zaproponowaliśmy wam udział w sondzie dotyczącej przyjaźni. I okazało się, że zaledwie 28% facetów ma zaufanego przyjaciela. Tylko co dziesiąty twardziel uznał, że taki ktoś jest mu niepotrzebny. A zatem można przyjąć, że ponad połowa facetów po 40. nie ma bliskiego kumpla!
To dość dziwne, ale posiadanie przyjaciela okazuje się pewnego rodzaju ewenementem i luksusem. Czyżby sprawdzony kumpel, z którym zawsze można pogadać i liczyć na niego w każdej sytuacji, odchodził powoli do historii? Czy stajemy się coraz bardziej samotni wśród masy ludzi, którzy nas otaczają?
Aż niemożliwe, a jednak to fakt. Jak to się dzieje, przecież nie rodzimy się z takim podejściem do świata. Raczej dochodzimy do takiego stanu w miarę tego, jak doroślejemy. Apogeum, jak twierdzą specjaliści, osiągamy w okresie tzw. małej stabilizacji, czyli zbudowania i utrwalania rodziny. Kiedy? Dlaczego? Niech każdy z nas sam odpowie na to pytanie.
Ufni jak dzieci
Kiedyś, każdy przyzna, było zupełnie inaczej. Nasze młode lata... Przysłowiowa dziecięca naiwność miała tu i ma wspaniałe przełożenie na zachwyt nad światem i ludźmi. Ile olśnień, radości, zaskoczeń... Są oczywiście i dramaty, a nawet tragedie zawiedzionego zaufania, ale ileż nowych doświadczeń i przeżyć! Przypomnijmy sobie - z nami było podobnie. I, co ciekawe, dziecko nie ma ich dość. Ciągle chciałoby więcej, mocniej, ciągle do przodu, ciągle inaczej. I tak to trwa - w przedszkolu, potem w szkole i jeszcze na studiach. Jakże inaczej niż dzisiaj, kiedy każdy z nas unurzany jest w codziennej szarości zmagań ze światem.
Zawiązuje się wtedy wiele dobrych, ciekawych, czasami nawet szalonych znajomości i przyjaźni. Wiele z nich ma szanse przetrwać długie lata, aż do późnej starości. Przyjaźnie z dziecięcych i młodzieńczych lat, nawet te reanimowane po latach, po wielu rozmaitych perypetiach, jakich nie szczędził nam los, potrafią przetrwać wszelkie burze dziejowe i być prawdziwą opoką w naszych nielekkich czasach – twierdzą psychologowie. "A pamiętasz? Poszliśmy wtedy…" – snują się opowieści z naszych dawnych, dobrych lat, dając solidną odskocznię od zmartwień dnia codziennego.
Wspólne radości, zainteresowania łączą nawet wtedy, kiedy twój przyjaciel i ty poszliście zupełnie innymi drogami. A to dlatego, że mimo upływu lat w dalszym ciągu tworzą solidną podstawę do wzajemnych relacji. I zmiękczają nasz sceptyczny stosunek do świata, który – czy chcemy tego czy nie – w miarę upływu lat wzrasta.
Więcej zmartwień, mniej radości
Tak, tak – latka lecą, a my po prostu jesteśmy coraz bardziej zgorzkniali, zagubieni, przytłoczeni nawałem zajęć i obowiązków. I w ten sposób, dzięki tzw. doświadczeniu życiowemu, stajemy się mniej ufni, otwarci na innego człowieka. Trudno, aby było inaczej: życie nie raz dało nam już po łapach. Coraz więcej nas drażni, coraz mniej przyciąga. Dlatego tak ciężko jest się nam zaprzyjaźnić w "późniejszym" wieku, na tym etapie życia, w którym nie wierzymy w świętego Mikołaja i w to, że świat jest piękny, a ludzie kochani. Widzimy jak na dłoni wszystkie plusy i minusy danego człowieka, danej znajomości. Niestety - z przewagą minusów.
Czy to też kwestia lat? - W pewnym sensie tak – odpowiada psycholog dr Iwona Andrzejewska. - Mniej więcej po trzydziestce człowiek jest już uformowaną psychicznie jednostką. Ze swoim systemem wartości, podziałem ról społecznych, ze znajomością świata i ludzi. Wiemy, czego możemy się spodziewać w danej sytuacji, mało tego – nie lubimy być zaskakiwani, bo doświadczenie nas uczy, że w życiu mało bywa przyjemnych niespodzianek.
Przyjemne niespodzianki już były – kiedyś, w młodości i dzieciństwie. Teraz musimy być przygotowani na rzeczy gorsze, inaczej – nie przetrwamy. Z tego powodu, owszem, zawieramy nowe znajomości, ale niechętnie dążymy do przekształcenia ich w przyjaźnie.
Jednym słowem – wydorośleliśmy. Mamy więcej zmartwień niż radości.
W kokonie codzienności
Może i chcielibyśmy, aby znów, jak kiedyś, ktoś nas zachwycił na tyle, że zrzucilibyśmy maskę i ufnie podalibyśmy mu dłoń, gotowi nie tylko na nową znajomość, ale i prawdziwą przyjaźń. Taką, kiedy wiesz, że możesz na kogoś liczyć, kiedy twoje troski i niepokoje mogą być podzielone na pół – a wtedy mniej bolą, za to fajnie jest dzielić się z kimś radościami.
Ale to wymaga pewnego wysiłku. Otwarcia się na drugiego człowieka. Schowania do kieszeni takich małostkowych uczuć, jak zazdrość (...bo jemu się udało, nie będę mu przyklaskiwał...). Wyjścia z domu. Rozmów. Kontaktów – nie tylko takich przy stole czy przy piwie lub klawiaturze komputera, ale kontaktów trwalszych, bardziej osobistych, prawdziwych, głębszych.
Niestety – najczęściej nam się po prostu nie chce. Praca i dom narzucają pewien rytm życia. Zmęczenie robi swoje, a reszty dopełnia lenistwo. Chowamy się w tym kokonie, marząc jednak o czymś istotnym, mocnym i wszechogarniającym. O prawdziwej przyjaźni. Zapominamy, że recepta może być prosta. Wystarczy rozerwać ten kokon.
I.Szamow
Znajdź równowagę w życiu ❯
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
Rzeczywiście - prawdziwych przyjaciół szukać dziś ze świecą. Na szczęście mam ich kilku! I tego się będę trzymał.
07.02.2012 13:42