W moim spojrzeniu na tę kobietę była pogarda, nieświadoma i nieokazywana, może nawet nie osobowa, skierowana raczej przeciwko jej sposobowi organizowania sobie przestrzeni wokół, niż przeciwko niej samej, raczej przeciw wyznawanym przez nią wartościom, od których przecież nie mogła znać ucieczki. A jednak to właśnie ona otworzyła mi oczy na świat, pokazała, że można być w tym samym miejscu, w tym samym czasie i że to, co i w jaki sposób widzę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie, zewnętrzne uwarunkowania nie mają żadnego znaczenia.
Pojechałem do Gardzienic. Przygotowywaliśmy się do wyjazdu na Gotlandię, gdzie mieliśmy zagrać kilka spektakli Avvakuma i Carmina Burana. To miało być niezwykłe tourne, bo na Gotlandię płynęliśmy, jako załoga żaglowca. Kilka dni prób, uzgodnień dotyczących szczegółów i zgrywania się zespołu. Rano wstałem pierwszy i pamiętając udzielone mi
wcześniej instrukcje pojechałem starym rowerem w dół do wioski, gdzie od nieznanej mi kobiety miałem kupić jajka i mleko. Po drodze dopadł mnie jakiś pies, który próbował szarpnąć mnie za nogawkę. Jechałem w dół, więc wystarczyło podnieść wysoko nogi, by poczuć się przez chwilę bezpiecznie. Martwił mnie powrót pod górę, zastanawiałem się, jak sobie poradzę, kiedy będę musiał pedałować i opędzać się od tego rozwścieczonego kundla, w dodatku wioząc w przewieszonej na kierownicy torbie jajka i dużą plastikową butelkę mleka. Ten incydent wprawił mnie w podły nastrój.
- Chwileczkę, jestem w kurniku – usłyszałem.
- Nie szkodzi, poczekam – odpowiedziałem i dodałem – Dzień dobry, ja po mleko i jajka.
Wyszedłem na zewnątrz i siadłem w promieniach słońca na krzywej ławce, która pewnie nie ustałaby o własnych siłach gdyby nie ściana domu. Kobieta wyszła z kurnika z plastikową torbą, na której dnie, domyśliłem się, zawinięte w gazetę leżało kilka jajek.
- Niech pan nie wstaje – powiedziała wieszając torbę na kierownicy roweru. – Jeszcze przyniosę mleka. Do tej butelki?
- Tak, poproszę.
A ona wzięła plastikową butelkę z moich rąk i poszła do studni, skąd wyciągnęła wiadro z wodą, w którym chłodziło się mleko w identycznej butelce. Wyjęła z wiadra butelkę, a z mojej odkręciła korek i wstawiła ją do drewnianej skrzynki stojącej obok studni. Kołysząc się doszła wolno do roweru i wstawiła butelkę do torby z jajkami. Wstałem.
- To ja zapłacę – zacząłem grzebać w kieszeni za drobnymi, a ona usiadła obok mnie. Przyjęła odliczone pieniądze. Jej wzrok sięgał daleko, gdzieś poza podwórze, na pole i może nawet dalej, aż na drogę ciągnącą się poza polami i odcinającą się ciemnym kolorem linię lasu. Siedziałem, sam nie wiem czemu nie chciało mi się ruszyć. Myślałem o tym krajobrazie, o domu krytym eternitem, o mleku chłodzonym w studni i śmieciach walających się na klepisku obok pieca. Pomyślałem - Boże, co za nędza - i szczerze zrobiło mi się żal tej kobiety. A ona jakby czytając w moich myślach, wciąż zapatrzona w dal i słońce westchnęła cicho:
- Boże, jakie to życie jest piękne.
Jacek Sikora
Redakcja serwisu Facetpo40.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez Użytkowników..
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
a gdzie w tej opowiastce kobieta? Matka tak.
13.01.2013 12:19