Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Obierki pod eternitem (Jacek Sikora)

Wolne myśli
|
26.12.2012
Wolne myśli Obierki pod eternitem (Jacek Sikora)

Ten sam świat oglądany oczami różnych osób może wyglądać zupełnie inaczej...
Tekst nadesłany przez użytkownika.

Wolne myśli Obierki pod eternitem (Jacek Sikora)

W moim spojrzeniu na tę kobietę była pogarda, nieświadoma i nieokazywana, może nawet nie osobowa, skierowana raczej przeciwko jej sposobowi organizowania sobie przestrzeni wokół, niż przeciwko niej samej, raczej przeciw wyznawanym przez nią wartościom, od których przecież nie mogła znać ucieczki. A jednak to właśnie ona otworzyła mi oczy na świat, pokazała, że można być w tym samym miejscu, w tym samym czasie i że to, co i w jaki sposób widzę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie, zewnętrzne uwarunkowania nie mają żadnego znaczenia.

W jaki sposób zmieni się świat, kiedy już mnie na nim nie będzie, czy lampa, która stoi w rogu pokoju nagle zatęskni za mną i przestanie świecić, czy samochody zwolnią bieg, a radio grać odtąd będzie ciszej, kotlet z ziemniakami podany w restauracji obok zmieni smak, drzewa opuszczą swe korony i nie zakwitną tej wiosny, albo przeciwnie obsypią się kwieciem o tęczowych kolorach, ptaki przed zimą odlecą na południe z zamiarem, że nigdy już tu nie powrócą?... Nie, nic takiego się nie wydarzy, bo żadna z tych rzeczy nie jest mną i nie ma też ze mną żadnego związku, absolutnie żadnego związku. A z drugiej strony wszystko, co postrzegam, jest właśnie mną, jest światem, który narodził się wraz ze mną i wraz ze mną umrze, nie pozostawiając śladu w innych światach innych ludzi, chociaż czasem zdarza się cud i czyjś świat wtargnie na moment do naszego i odtąd nic już nie będzie takie samo.

Pojechałem do Gardzienic. Przygotowywaliśmy się do wyjazdu na Gotlandię, gdzie mieliśmy zagrać kilka spektakli Avvakuma i Carmina Burana. To miało być niezwykłe tourne, bo na Gotlandię płynęliśmy, jako załoga żaglowca. Kilka dni prób, uzgodnień dotyczących szczegółów i zgrywania się zespołu. Rano wstałem pierwszy i pamiętając udzielone mi

wcześniej instrukcje pojechałem starym rowerem w dół do wioski, gdzie od nieznanej mi kobiety miałem kupić jajka i mleko. Po drodze dopadł mnie jakiś pies, który próbował szarpnąć mnie za nogawkę. Jechałem w dół, więc wystarczyło podnieść wysoko nogi, by poczuć się przez chwilę bezpiecznie. Martwił mnie powrót pod górę, zastanawiałem się, jak sobie poradzę, kiedy będę musiał pedałować i opędzać się od tego rozwścieczonego kundla, w dodatku wioząc w przewieszonej na kierownicy torbie jajka i dużą plastikową butelkę mleka. Ten incydent wprawił mnie w podły nastrój.

Odnalazłem wskazany mi dom, wjechałem na podwórko i oparłem rower o drewnianą ścianę domu krytego eternitem. Drzwi były uchylone, zapukałem i wszedłem do środka. W ciemnej izbie nie było nikogo, a moje oczy przyzwyczajone do jaskrawego światła słońca bardzo powoli zaczęły wydobywać z półmroku izby zarys poszczególnych przedmiotów i sprzętów – drewnianą prostą ławkę, niemal taką samą jak stała przed domem, stół przykryty ceratą, na którym stała szklanka z niedopitą herbatą, duże drewniane łóżko z wysokim wezgłowiem wciśnięte w kąt pomieszczenia pomiędzy dwie ściany i starą szafę i kuchenny piec, obok którego na podłodze, wyglądającej jak klepisko usypana była olbrzymia kupa śmieci, obierek, szczątków warzyw, jakichś papierów.

- Chwileczkę, jestem w kurniku – usłyszałem.
- Nie szkodzi, poczekam – odpowiedziałem i dodałem – Dzień dobry, ja po mleko i jajka.

Wyszedłem na zewnątrz i siadłem w promieniach słońca na krzywej ławce, która pewnie nie ustałaby o własnych siłach gdyby nie ściana domu. Kobieta wyszła z kurnika z plastikową torbą, na której dnie, domyśliłem się, zawinięte w gazetę leżało kilka jajek.

- Niech pan nie wstaje – powiedziała wieszając torbę na kierownicy roweru. – Jeszcze przyniosę mleka. Do tej butelki?
- Tak, poproszę.

A ona wzięła plastikową butelkę z moich rąk i poszła do studni, skąd wyciągnęła wiadro z wodą, w którym chłodziło się mleko w identycznej butelce. Wyjęła z wiadra butelkę, a z mojej odkręciła korek i wstawiła ją do drewnianej skrzynki stojącej obok studni. Kołysząc się doszła wolno do roweru i wstawiła butelkę do torby z jajkami. Wstałem.

- To ja zapłacę – zacząłem grzebać w kieszeni za drobnymi, a ona usiadła obok mnie. Przyjęła odliczone pieniądze. Jej wzrok sięgał daleko, gdzieś poza podwórze, na pole i może nawet dalej, aż na drogę ciągnącą się poza polami i odcinającą się ciemnym kolorem linię lasu. Siedziałem, sam nie wiem czemu nie chciało mi się ruszyć. Myślałem o tym krajobrazie, o domu krytym eternitem, o mleku chłodzonym w studni i śmieciach walających się na klepisku obok pieca. Pomyślałem - Boże, co za nędza - i szczerze zrobiło mi się żal tej kobiety. A ona jakby czytając w moich myślach, wciąż zapatrzona w dal i słońce westchnęła cicho:

- Boże, jakie to życie jest piękne.

 

Jacek Sikora

 

 

Redakcja serwisu Facetpo40.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów nadesłanych przez Użytkowników..

Napisałeś coś, czym chciałbyś się podzielić z innymi facetami po 40.? Przyślij do nas tekst! Szczegóły znajdziesz tutaj.

Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

dec
13 stycznia 2013 o 12:19
Odpowiedz

a gdzie w tej opowiastce kobieta? Matka tak.

~dec

13.01.2013 12:19
1