Wielu z nas słysząc o epidemii koronawirusa zadaje sobie pytanie, czy sprawa jest rzeczywiście tak poważna, jak pokazują to niektóre tabloidowe media. W końcu w ciągu ostatnich kilkunastu lat mieliśmy do czynienia z kilkoma dużymi pandemiami różnych schorzeń – od wirusa Ebola począwszy, na ptasiej grypie skończywszy i żadne z nich nie wywołało poważniejszych dla świata skutków, wszystko rozeszło się po kościach, a przy okazji wygenerowało spore koszty (państwa kupowały drogie szczepionki, które potem okazały się nieprzydatne). W tych warunkach i z takimi doświadczeniami łatwo o nieufność. Niestety odpowiedź rozbija się tu o proste liczby. Koronawirus to zupełnie inna liga epidemii. O ile na ptasią grypę zachowywało w sumie (między rokiem 2003 a 2006) 440 osób, to na koronawirusa w ciągu zaledwie 3 miesięcy już 115 tysięcy, z czego prawie 4100 osób zmarło.
Koronawirus dlatego wywołuje tak wielkie poruszenie, ponieważ stosunkowo łatwo się nim zarazić, co widać w statystykach. Jego przebieg u większości chorych jest co prawda łagodny (gorączka, suchy kaszel, zmęczenie, płytki oddech, bóle mięśni i stawów), ale u proporcjonalnie dużej grupy zarażonych rozwija się z tego śródmiąższowe zapalenie płuc, które jest już chorobą bardzo groźną, a u osób starszych i schorowanych stanowi poważne zagrożenie życia.
Koronawirus będzie mieć znaczący wpływ na światową gospodarkę
A właściwie już ma. I to większy, niż wielu z nas w tym momencie sądzi. Wynika to z natury samego wirusa i tego, jak można skutecznie opanować zagrożenie dalszym rozprzestrzenianiem choroby.
W tym momencie nie ma w 100% skutecznego leku ani szczepionki, a jako że choroba COVID-19 roznosi się drogą kropelkową, przez powietrze, jedynym pewnym sposobem radzenia sobie z nią jest izolacja chorych. Pociąga to za sobą tworzenie stref kwarantanny odciętych od świata. Ludzie tam przebywający, zamknięci we własnych domach, w większości nie są w stanie – nawet jeśli się dobrze czują – podejmować żadnych zawodowych czynności. Widać to doskonale na przykładzie 11-milionowego miasta Wuhan w Chinach, które zostało praktycznie odcięte od świata, a jako że zamieszkujący je ludzie to w większości robotnicy ogromnego kompleksu fabryk wytwarzających elektronikę – gospodarka w regionie praktycznie zamarła.
My tu w Europie jeszcze tego nie odczuwamy, bowiem większość koncernów produkujących swoje wyroby w Państwie Środka ma spore zapasy – i na razie nie chcąc destabilizować rynku nie zdecydowała się na znaczące podwyżki cen. Jeśli jednak epidemii nie da się – a nic na to nie wskazuje – szybko opanować, koszty zakupu sprzętu komputerowego, telewizorów i innych wytworów chińskich fabryk poszybują w górę w pierwszej kolejności.
Podobna sytuacja ma też obecnie miejsce we Włoszech, które są drugim na świecie (po Chinach) ogniskiem COVID-19. Doszło do tego, że premier kraju, w którym każdego dnia wykrywanych jest 100 nowych przypadków choroby, rozszerzył „środki ostrożności” na całe państwo i 60 milionów jego obywateli. Mają się oni powstrzymywać od wychodzenia z domu, o ile to nie jest bezwzględnie konieczne, odwołano wszystkie imprezy kulturalne i sportowe, zamknięto muzea, kina oraz teatry, a nawet kościoły. Nieczynne są szkoły i uczelnie, zostaną wprowadzone ograniczenia w poruszaniu się na większe odległości (tylko powody zawodowe, zdrowotne lub rodzinne). Zakazano też zgromadzeń publicznych. Wszystko pod rygorem grzywny i więzienia.
Dla samych Włoch i państw z nimi kooperujących oznacza to wymierne skutki finansowe. Gospodarka tego kraju i tak zmagająca się z kryzysem otrzyma cios, po którym prawie na pewno wpadnie w recesję – nie wszystkie prace da się bowiem, nawet w dobie społeczeństwa cyfrowego, wykonać zdalnie. Ze względu na strach przed chorobą i zamarcie ruchu nie zostanie podpisanych wiele potencjalnie lukratywnych umów biznesowych, staną fabryki, ucierpi branża turystyczna. Wszystko to będzie kosztować miliardy euro.
Polska nie jest odizolowana od innych
Choć włoska „apokalipsa” obecnie wydaje się z polskiej perspektywy czymś odległym i nierzeczywistym, to szanse na to, że my na drodze wyjątku przejdziemy przez obecny światowy już kryzys suchą stopą wydają się mało realne. Przede wszystkim gospodarka Polski jest silnie związana z trendami światowymi. Gdy zaczęły tracić giełdy papierów wartościowych w Europie, ta warszawska także odnotowała ogromny spadek, i to aż o blisko 8% jednego dnia (największy krach od 2008). W momencie pisania tego tekstu polski parlament przyjął już specjalne prawo, które ma ułatwić działania administracyjne i medyczne zmierzające do walki z koronawirusem, odwołano też wszystkie krajowe imprezy masowe. Jeśli zachorowań przybędzie – a to jest niemal pewne – będą się pojawiać kolejne, podobne do włoskich, znacznie poważniejsze ograniczenia.
Choć obecnie polska gospodarka dość szybko się rozwija, to nie ma wątpliwości, że koronawirus spowoduje większe niż dotychczas zamieszanie w wielu dziedzinach. Na przykład władze Poznania już teraz wzywają rząd do zamknięcia miejscowych szkół, same z kolei zamkną miejskie instytucje. Odwoływane są kolejne targi i duże imprezy oraz konferencje biznesowe. Ich wystawcy ponoszą realne straty finansowe, gdyż nikt nie zwraca im pieniędzy za poniesione nakłady.
Ograniczona mobilność ludzi, którzy wolą pozostawać w domach niż ryzykować zdrowie przekłada się na zmniejszenie obrotu gospodarczego. Działa to trochę na zasadzie samonapędzającego się układu – im bardziej boimy się zagrożeń, tym większy to ma wpływ na gospodarkę.
O koniecznym ograniczeniu kampanii wyborczej mówią nawet politycy walczący w kampanii przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, którzy dla dobra swoich wyborców chcą wyeliminować otwarte, duże spotkania z sympatykami.
Skutki odczujemy wszyscy
Co do tego, że koronawirus zatrzęsie światowym ładem, zgadzają się niemal wszyscy eksperci i analitycy. Do takich wniosków – poddając obecną sytuację drobiazgowej, matematycznej wręcz analizie – doszli na przykład naukowcy z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego, którzy przygotowali nawet kilka scenariuszy potencjalnego rozwoju sytuacji na świecie – jeden z nich przewiduje, że sam wirus może w ogóle nie zostać opanowany i tak jak inne choroby typu „grypowego” co roku wracać (na szczęście już nie w tak ekspansywnej formie) i zarażać kolejne osoby.
Do podobnych wniosków doszli analitycy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), którzy obliczyli, że jeśli obecny stan ograniczonej pandemii się utrzyma, to spodziewany w tym roku wzrost światowej gospodarki wyhamuje z prognozowanych 2,9% do 2,1%, a jeśli epidemia się znacząco rozszerzy, możliwy jest spadek wzrostu do 1,4%. Te pozornie niewielkie zmiany oznaczają miliardy dolarów strat, likwidację setek tysięcy miejsc pracy, możliwe przejściowe kłopoty wielu sektorów gospodarki, a to z pewnością przełoży się na jakość życia w wielu zakątkach świata, z Polską włącznie.
Niewielkim buforem wobec negatywnych procesów wywołanych pandemią jest obecnie – wywołany zresztą międzynarodowymi (Rosja vs. Arabia Saudyjska) rozgrywkami politycznymi – spadek cen ropy naftowej na światowych giełdach. Arabia Saudyjska zwiększyła wydobycie surowca, a to przyczyniło się do drastycznego spadku cen surowca niezbędnego do produkcji paliw, to przekłada się na jeszcze niewielki wzrost cen związany z ograniczaniem produkcji w kolejnych krajach obejmowanych epidemią. Jednak taka sytuacja nie będzie trwać wiecznie.
Ludzie wobec zagrożenia
Choć bezpośrednio efekty epidemii koronawirusa dotykają nas w jeszcze niewielkim stopniu, bardziej widoczne jest zamieszanie w mediach – te z jednej strony chcą mieć gorącego newsa, więc licytują się danymi statystycznymi, wielkimi nagłówkami donoszą o kolejnych ofiarach, nie za bardzo zagłębiając się w sedno sprawy.
A tym sednem jest to, czy z obecnego zagrożenia wyjdziemy jako ludzie wzmocnieni czy też osłabieni. Bardzo mi zaimponowała postawa jednego z włoskich lekarzy, który dla dobra swoich bliskich, dzieci, żony, rodziców postanowił odciąć się od nich aż do momentu wygaszenia epidemii. Zamiast co wieczór wracać ze szpitala do domu i przynosić (nawet iluzoryczne, w końcu jest cały czas badany) zagrożenie – zwłaszcza starszym domownikom – zdecydował się zamieszkać w szpitalu na czas całego kryzysu. Z dziećmi i żoną kontaktuje się za pomocą wideorozmów na laptopie, natomiast cały czas pozostaje do dyspozycji chorych.
To, jak tak duża światowa pandemia wpłynie na relacje międzyludzkie na całym globie jest dziś trudne do przewidzenia. Ograniczenie swobody poruszania się, zamknięcie lokali rozrywkowych, koncertów, miejsc, gdzie ludzie razem spędzają dużo czasu, z pewnością wpłynie – nawet jeśli tylko przejściowo – na nasze stosunki z innymi.
Metoda na COVID-19? Współpraca i porządek
Warwick McKibbin z przywoływanego tu wcześniej uniwersytetu w Australii mówi mediom wprost: by ograniczyć potencjalne skutki pandemii COVID-19 konieczna będzie ścisła współpraca wielu państw, wspólne inwestycje w ogólnodostępną służbę zdrowia, zwłaszcza w biedniejszych krajach. Zamiast zamykania granic – koordynacja i podejmowane razem inicjatywy.
Oczywiście nie uda się też pokonać choroby, jeśli zwykli ludzie nie będą wykonywać zaleceń władz. Zakazy wjazdów do stref zamkniętych, kontrole na lotniskach, ograniczenia w organizacji masowych imprez mają jeden cel – ograniczenie rozprzestrzeniania się bardzo zaraźliwego wirusa. Gdy włoski rząd ogłosił cały kraj strefą walki z chorobą, tysiące ludzi, zamiast zostać w domach, rzuciło się do sklepów by zrobić zapasy, narażając się tym samym na kontakt z zakażonymi. Takie postawy nie są godne naśladowania. Mimo całego ryzyka, naszym największym sprzymierzeńcem jest współpraca, spokój i opanowanie.
Tomasz Sławiński
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie