Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Czesław Lang: „Uwielbiam dawać ludziom radość”

Rowery
|
25.01.2023

Mówi się o nim „człowiek – instytucja” i nie ma w tym cienia przesady. Był pierwszym polskim kolarzem z zawodowym kontraktem za granicą, gdzie nie osiadł, by wieść spokojne życie, ale wrócił do Polski, by swoimi doświadczeniami i kontaktami wspierać polski sport. I robi to ze znakomitymi rezultatami już od ponad ćwierć wieku. Zajmuje się nie tylko organizacją naszego narodowego touru i wielu innych kolarskich imprez. Próbował też swoich sił jako restaurator, a będąc zwolennikiem aktywnego i zdrowego trybu życia, prowadzi na Kaszubach ekologiczne gospodarstwo rolne.

Tagi: velo 40+

Czesław Lang, organizator Tour de Pologne oraz Rafał Pruchnicki
Partnerstwo Tissot z Tour de Pologne zostało przypieczętowane, fot. Monika Szałek

Czesława Langa jako sportowca i organizatora Tour de Pologne znamy niemal wszyscy. Nas interesowała nie tylko sportowa kariera „Cesare”, ale również to, jak sobie radzi w sytuacjach, które czasem spotykają każdego z nas. Dlatego naszą rozmowę rozpoczęliśmy dość nietypowo…

Mariusz Czykier: Pamięta pan moment decyzji o tym, że pora odwiesić rower na hak i kończyć karierę? Trudno się było zmierzyć z tym wyzwaniem?

Czesław Lang: W moim przypadku w miarę łatwo i podjąłem taką decyzję, choć miałem jeszcze podpisany kontrakt na dwa lata. Dobry kontrakt, z którym mogłem się ścigać, ale akurat w tym czasie zebrał się świetny zespół, w którym był Zenon Jaskuła, Joachim Halupczok, Marek Kulas, Lech Piasecki i Marek Szerszyński a jeden ze sponsorów – Animex – szukał możliwości promocji. Porozmawiałem z ludźmi w Polsce, porozmawiałem z Włochami i pojawił się wtedy pomysł, żeby zbudować polsko-włoską grupę zawodową, która będzie się nazywała Diana-Colnago-Animex. Pomyślałem sobie wtedy, że jest to szansa na to, żeby jakoś łagodnie wyjść z roli zawodnika i zostać menedżerem. Dostałem taką propozycję, dopiąłem ten kontrakt do końca, powstała fajna grupa. Zrobiliśmy prezentację w Marriotcie, wszystko z dużą pompą, po polskiej stronie był Piasecki, Halupczok, Jaskuła, Kulas, Szerszyński, a ze strony Włochów Giuseppe Saronni, Oscar Pellicioli…

MC: Całkiem mocna ekipa…

CL: Ówczesny top topów! Byłem menedżerem tej grupy przez trzy lata, chociaż szczerze mówiąc nie była to dla mnie wymarzona rola. Wtedy bycie menedżerem polegało tylko na tym, żeby kolarzy zawozić na start, później przywozić, załatwiać hotele… Wtedy jeszcze nie było GPS-ów, więc proszę sobie wyobrazić, że jest pan w Belgii, nie zna belgijskiego, po angielsku trudno się dogadać, a start jest na jakiejś ulicy, do której nie wiadomo jak dojechać. Mówię chłopakom, że zbiórka o siódmej, a Saronni jeszcze dopija kawę i mówi „nieee, Cesare, po co się tak spieszyć?”. Wyjeżdżamy 20 minut później i ja krążę, szukając tej ulicy, a oni wszyscy jadą za mną. I zaprowadź ich teraz na ten start, a spróbuj nie zdążyć! To był jeden wielki stres. Dziś się śmieję z tego, ale to na pewno było dla mnie wielkie przeżycie.

Ale generalnie byłem zadowolony, bo powstała ta grupa, pierwszy raz polsko-włoska, a ja mogłem do tego doprowadzić i to też było dla mnie wielkie wyzwanie. Poznanie tego wszystkiego, zrozumienie jak działają te wszystkie mechanizmy, no i danie tym chłopakom możliwości bycia kolarzami zawodowymi, już na takich warunkach, na jakich jeździli choćby Włosi. To wszystko było dla mnie cenne.

Czesław Lang, organizator wyścigu Tour de Pologne

Czesław Lang, dyrektor generalny firmy Lang Team oraz największego sportowego wydarzenia w Polsce, wyścigu Tour de Pologne. Fot. Monika Szałek

MC: Czyli ominął pana taki trudny moment przejścia od sytuacji, w której całe życie jest zorganizowane przez zespół, do tego, że człowiek jest zdany tylko na siebie?

CL: Rzeczywiście nie było takiego trudnego przejścia, chociaż później odnalezienie się w tej całej administracji, fakturach, kontraktach to była też nauka. To też nie było takie proste zsiąść z roweru i hop-siup: reszta działa. Jak jest się zawodowcem na rowerze, to pięć – sześć godzin dziennie jest tylko rower, rower, wyścigi, rower i tak w kółko, tylko na tym skoncentrowany. Później nie jest tak łatwo stać się nagle kimś innym. Ale przeżyłem to bardzo spokojnie i szybko się tego wszystkiego nauczyłem, jak to działa, jak funkcjonuje.

MC: I to był czas między końcem kolarskiej kariery, a początkiem przygody z Tour de Pologne?

CL: Tak, chociaż jeszcze później, jak już zrezygnowałem z roli menedżera, to podejmowałem się innych działań: miałem restaurację La Gioconda w Teatrze Wielkim, salon rowerowy, przedstawicielstwo Colnago, Diadora… zacząłem robić wiele różnych rzeczy. To wszystko jakoś się kręciło, ale moim marzeniem zawsze było, żeby w jakiś sposób ściągnąć kolarzy zawodowych do Polski.

Pierwsza okazja, żeby ich tu zaprosić to było kryterium Animexu, rozgrywane między dwoma mostami w Warszawie. Niemal wrzuciłem do autokaru wszystkich dostępnych najlepszych kolarzy i przywiozłem tutaj do Polski. To było trochę tak, jakby nas tu dzisiaj zapakować i wywieźć na przykład do Azerbejdżanu (śmiech). W ogóle nie znali naszego kraju, byli ciekawi jak tu jest. Zobaczyli hotel Marriott, gdzie się zatrzymali i poczuli się nieco pewniej. Potem zabrałem ich do muzeum, pokazałem jak Polska była zniszczona i wszyscy robili wielkie oczy. Dla nich tzw. blok wschodni to nie była Polska, Czechy, Węgry i tak dalej, tylko po prostu „blok wschodni” i koniec. Nie znali w ogóle historii tego regionu, nikt ich tego nigdy w szkole nie uczył. Zrobiłem im więc taką szybką lekcję historii, oni nabrali trochę szacunku, potem się pościgali i powiedzieli, że tu w Polsce jest pięknie! Wrócili do Włoch, a to byli wszyscy kapitanowie tamtejszych zespołów, począwszy od Cippoliniego, przez Argentina, Fondriesta… taka plejada gwiazd światowego peletonu. I wszyscy się chwalili, że byli w Polsce, u Cesarego, jak tam fajnie w tej Warszawie.

MC: I to było inspiracją do wzięcia na siebie organizacji Tour de Pologne?

CL: Na początku nie było jeszcze mowy o Tour de Pologne. Wtedy sobie myślałem, że będę robił takie kryteria w różnych miastach: kończy się Tour de France, przyjeżdża do Polski ekipa mniej więcej trzydziestu kolarzy zawodowych, do tego dwudziestu z Polski i składa się taki 50-osobowy peleton, który w centrum miasta jedzie kryterium, potem jedzie dalej, w inne miejsce. Chodziło o to, żeby to kolarstwo żyło u nas w jakiś sposób.

Ale zdarzył się akurat rok jubileuszowy dla Tour de Pologne i były prezes PZKol, już świętej pamięci Zbigniew Rusin, mówi do mnie: „Słuchaj, Lang. Może byś coś z tym zrobił, bo już nikt tego Tour de Pologne nie chce organizować. Może zająłbyś się tym, zamiast tymi swoimi kryteriami?”. I jakoś tak to się zaczęło.

MC: Zrobiło się miejsce, bo Wyścig Pokoju wtedy praktycznie umierał i do Polski już nawet nie zawsze wjeżdżał…

CL: Upadał, powstawał, umierał i na chwilę się znów podnosił. Wtedy Czesi jeszcze coś robili, ale już trudno mu było odzyskać tę świetność. Cała idea opierała się na pomyśle „Berlin-Warszawa-Praga” i gdy te trzy państwa się angażowały, to był to na pewno wielki wyścig. Od strony sportowej i organizacyjnej to był absolutny top światowych wyścigów. Polityka dawała pieniądze, ale polityka w czasie wyścigu odsuwała się na bok. To było wspaniałe w tym wyścigu i ci organizatorzy, którzy to robili, byli w tym naprawdę nieźli.

MC: 25 lat to jest szmat życia. Wielu ludzi w tym czasie zdąży już kilka razy zmienić pracę, a pana rytm życia od 25 lat wyznacza Tour de Pologne. To się nie nudzi?

CL: Nie. Mnie to raduje, bo ciągle robimy coś nowego, ciągle wprowadzamy jakieś nowe rozwiązania. W tym roku jestem bardzo zadowolony z siebie po tym, jakie trasy przygotowałem. I tak jest właściwie co roku, więc nie sposób się tym znudzić.

MC: Jak pan znosi krytykę? Że to właściwie Tour de Południowa Polska, że trasa prawie zawsze taka sama, że „tour de balon” i tak dalej?

CL: Zawsze słucham i jak to jest mądra krytyka, to bardzo sobie ją cenię. „Czesław, a może rozwiązać to inaczej? Może poprowadzić etap inną drogą? Może trochę skrócić kosztem dynamiki?” – takie uwagi są niezwykle cenne i często wprowadzam je w życie. Ale często jest też tak, że krytykuje ktoś, kto o organizacji wyścigów ma niewielkie pojęcie.

Jak robisz wyścig, to po pierwsze: musisz mu zapewnić odpowiednią sportową skalę trudności. Dwa: musisz mieć chętne miasta, które chcą cię przyjąć. Co z tego, że sobie wymyślę na przykład Wrocław, a miasto mówi, że nie. Wymyślę Poznań, a miasto odpowiada, że realizuje wtedy coś ważniejszego. Musisz mieć w każdym miejscu partnera po drugiej stronie, bo na siłę nic sam nie zrobisz. Mamy sprawdzone i chętne do współpracy miejsca, jak Kraków, Katowice, Bukowina, to przecież nie będziemy z nich uciekać. Nie zrobisz dobrej imprezy w miejscu, gdzie gospodarz cię nie chce, nie ma ochoty współpracować. Do tego dochodzi jeszcze logistyka, transfery, mnóstwo innych drobiazgów.

Czesław Lang, organizator Tour de Pologne
Czesław Lang, dyrektor generalny firmy Lang Team oraz największego sportowego wydarzenia w Polsce, wyścigu Tour de Pologne. Fot. Monika Szałek

 

MC: Wyścig Tour de Pologne, który bardzo szybko awansował do World Touru, jest z pewnością organizacyjnym sukcesem. Ale patrząc z perspektywy tych 25 lat jest coś, co zrobiłby pan inaczej?

CL: Na pewno głównego kierunku rozwoju cały czas będę się trzymał. Od początku do końca bardzo mocno stawiałem i do dziś stawiam na organizację, bezpieczeństwo, hotele – na tym nigdy nie oszczędzamy pieniędzy. To jest kwestia wizerunku wyścigu, ale również wizytówka Polski. Jak się coś stanie to przecież nikt nie będzie mówił, że Lang coś źle zrobił, tylko że w Polsce, na Tour de Pologne była na przykład źle zabezpieczona trasa, przez co na przykład samochód wjechał w peleton i ktoś ucierpiał. Reprezentuję nie tylko siebie, ale cały kraj. To jest wielka odpowiedzialność.

A co zrobiłbym inaczej? Patrząc szerzej na kolarstwo i oglądając relacje telewizyjne zdajemy sobie sprawę, że tutaj mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia. I nad tym pracujemy cały czas. W tym roku prawdopodobnie cztery etapy będą pokazane w całości, czyli cały czas staramy się podnosić jakość tego widowiska. Od strony sportowej już nic więcej nie da się zrobić.

Proszę zwrócić uwagę: kiedyś, dawno temu, kolarze mieli wśród ludzi status herosów. Ludzie zawsze jeździli na rowerach, ale na ogół rower to było narzędzie, które miało na przykład pomóc rolnikowi przewieźć bańkę mleka kilka kilometrów dalej. Wyobrażenie sobie wtedy kolarzy, którzy przejeżdżali na rowerze 300 kilometrów lub więcej, sprawiało, że byli traktowani niemal jak bogowie. I tak kolarstwo było przez lata kreowane. Ale teraz czasy się zmieniły, rowerów jest mnóstwo. W Polsce 10 milionów ludzi jeździ na rowerach, bo to im daje radość. Coraz więcej jest takich ludzi, jak ja czy pan, którzy nie będąc zawodowcami też mogą przejechać 200 kilometrów na rowerze. Żaden kolarz nam nie zaimponuje tym, że przejechał. On ma się ścigać. A najlepiej się ścigać na krótszym odcinku. Dlatego te wszystkie etapy, które w tym roku robimy, mają na ogół po 130 – 140 kilometrów. Czyli dajemy już praktycznie samą końcówkę do tego, żeby było ściganie, a nie przejeżdżanie etapu, bo ludzi to już nie cieszy, to im nie imponuje. Imponuje im walka. Takie sytuacje jak ta, w której Froome zaatakował na 80 kilometrów przed metą i na solo uciekał, czy Yates goniący go pod Zoncolan. O te emocje chodzi i tak trzeba to tworzyć, tak układać trasy, żeby ten efekt osiągnąć. I to jest coś, na co będziemy kładli wielki nacisk, żeby te trasy były ciekawe, żeby była dobra realizacja, żeby jak najwięcej pokazać, móc zajrzeć do środka peletonu.

MC: A które kolarstwo pan preferuje? To, które dzisiaj nazywamy „romantycznym”, pozbawione radia, czujników mocy i całej tej technologii, czy właśnie to nowoczesne, skoncentrowane na szukaniu drobnych różnic, dopracowane taktycznie i kończące się sekundowymi różnicami na mecie?

CL: Mam o wiele większy szacunek do tych kolarzy, którzy się ścigali bez tych wszystkich pomocy naukowych. Takich, dla których kluczowy był instynkt.

Weźmy taki przykład: Winokurow na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Krytykowali go, że wygrał mistrzostwo olimpijskie, bo się dogadał z tym, który mu siedział na kole – nie pamiętam kto to był, chyba Uran. Zresztą nieważne. A bądź tam i się dogadaj! Najpierw tam trzeba być. Na Igrzyskach ściga się mniej zawodników w ekipie, czyli nie ma takiej możliwości, że się siedzi w peletonie i czeka, niczym się nie interesując przez 200 kilometrów, bo ma się ludzi, którzy pilnują sytuacji. Że się nie patrzy na to, co się dzieje wokół, bo w słuchawce w uchu dostaje się na bieżąco instrukcje. I dopiero w końcówce się finiszuje. Tutaj jest czterech ludzi, to kto pociągnie? Dwóch nie dogoni ucieczki, w której jedzie sześciu mocnych zawodników. Tu trzeba być cały czas aktywnym, cały czas patrzeć, pilnować co się dzieje, nie ma słuchawki, w której podawane są informacje. Musi się włączyć instynkt.

Już nie pamiętam ile wyścigów wygrałem dzięki zwykłemu sprytowi. Ile razy się zdarzyło, że najpierw atakowali Rosjanie, po nich szli na przykład Niemcy, a ja siedziałem w peletonie i czekałem, aż oni się wyskaczą i zmęczą, a dopiero potem decydowałem się na atak, czasem jeszcze z kimś, kto mi doskoczył do koła. Tak właśnie wygrał Winokurow w Londynie: Anglicy ciągnęli i skakali do przodu, bo byli u siebie i bardzo chcieli się pokazać, a tu Kazach ograł ich wszystkich. Ale on miał jeszcze właśnie taki instynkt z amatorskiego ścigania i to moim zdaniem zaprocentowało. Fajnie też pokazały Igrzyska w Rio, jak piękne może być kolarstwo, gdy się robi nieprzewidywalne, jak się cały czas coś dzieje. A jak się przez to radio wszystko poukłada, drużyna wychodzi, ciągnie, to już nie jest to samo. Bo kolarstwo jest takim sportem, w którym decyduje nie tylko siła, ale również spryt, umiejętność znalezienia się w sytuacji.

U nas takim zawodnikiem jest na przykład Michał Kwiatkowski. Gdyby zabrano wszystkim zawodnikom słuchawki, to on miałby jeszcze taką przewagę, że myśli podczas wyścigu, widzi co się dzieje i doskonale czuje wyścig. To moim zdaniem ma największą wartość.

MC: Czytałem właśnie rozmowę BBC z Davem Brailsfordem i Timem Kerrisonem, w której opowiadali w szczegółach na czym polegała ta akcja Froome’a na Finestre. Jak to było wszystko koronkowo wyliczone: jaka moc, gdzie jeść, gdzie pić, gdzie ustawić człowieka z bidonem. Z jednej strony robi to niesamowite wrażenie, ale z drugiej… czy to na pewno jest jeszcze sport?

CL: No właśnie… Kiedy ja się ścigałem, to głównym warunkiem było poznanie swojego organizmu. Trzeba było poznać samego siebie: jak się czujesz w górach, jak się czujesz na płaskim, na ile cię stać, kiedy zaatakować, kiedy odpuścić. Ja na przykład nigdy nie atakowałem pod górę, jak się dobrze czułem. Jak mi lekko szło, to nie atakowałem, bo wiedziałem, że innym prawdopodobnie też idzie lekko. Ale jak wszyscy byli już umęczeni, jak każdy podpierał się nosem, mówiłeś sobie „teraz, w tym momencie jak zaatakuję, to już mnie nikt nie pogoni, bo tu już każdy idzie na maksa”. A teraz mają te waty, na które patrzą i czekają, aż im komputer powie, czy mogą już atakować, czy jeszcze nie.

Tak, zdecydowanie wolałem tamto stare kolarstwo. Spontaniczne, nieprzewidywalne, piękne.

Słuchawek kolarzom na razie nie zabierzemy, ale robiąc krótsze etapy spowodujemy, że nie będzie takich długich ucieczek, bo nikt nikogo nie odpuści na krótkim etapie. Peleton będzie bardziej zwarty. Nawet to, że transmisja będzie od startu powoduje, że kolarze są inaczej zmotywowani, bo każdy chce się pokazać. Powinna być większa dynamika i więcej będzie się działo, co powinno się przełożyć na zainteresowanie.

MC: Co pana napędza i daje siłę do działania?

CL: Uwielbiam dawać radość ludziom. To chyba wyniosłem z tego, że przez wiele lat byłem sportowcem i zakładając biało-czerwoną koszulkę na mistrzostwa świata, igrzyska olimpijskie, czy jadąc jako Polak w Tour de France lub Giro d’Italia wiedziałem, że moi kibice cieszą się moim występem i tym, co tam robię. Radość, ale też odpowiedzialność. W 1980 roku w Moskwie jechałem z dwoma Rosjanami. Gdybym wtedy puścił koło, to chyba spaliłbym się ze wstydu. Czułem się odpowiedzialny za biało-czerwoną koszulkę i to była też dla mnie dodatkowa motywacja.

Patrząc z punktu widzenia organizatora wyścigu, to kiedy widzę, że na trasę Tour de Pologne w ubiegłym roku wyszło ponad trzy miliony ludzi: na starty, mety, premie, to to właśnie daje mi wielką radość i to mnie napędza. Również świadomość tego, ile młodzieży jeździ na rowerach, ilu takich amatorów jak my wsiada na rowery, dla nich wszystkich przecież również robimy wyścigi, tak samo jak dla dzieci. To wszystko mi daje mnóstwo siły.

Mam przekonanie, że to co robię, jest fajne. To jest dla ludzi i to samo jedzie do ludzi, bo kolarstwo ma taką wspaniałą właściwość, że to wyścig przyjeżdża w dane miejsce. Nikt nie musi iść na stadion, kupować biletów, nawet siedząc w ogródku i pieląc grządki można się na chwilę oderwać, podejść, zobaczyć peleton, pokibicować, a chwilę później zobaczyć ich w telewizji lub w internecie, jak finiszują.

MC: Czuje się pan tak po ludzku spełniony, czy ma pan głowę wciąż jeszcze pełną marzeń i planów do realizacji?

CL: Na pewno cały czas mam w sobie dużo marzeń. Choćby w samym kolarstwie wciąż mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. Ale i w gospodarstwie ekologicznym, którym się zajmuję, w Ekofolwarku, też jest jeszcze dużo pracy. Chciałbym po prostu pożyć jeszcze trochę, żeby móc to wszystko zrobić i spokojnie sobie odejść.

MC: Czy tak zapracowany Czesław Lang w ogóle kiedyś odpoczywa?

CL: Bardzo aktywnie. Rower, konie, lasy, jeziora, rzeki, natura – to mnie relaksuje. I narty zimą. Nie odpoczywam, gdy siedzę w miejscu, odpoczywam, gdy jestem aktywny.

MC: Kolarzom życzy się zwyczajowo „połamania kół”. Czego życzyć człowiekowi, który te wszystkie koła wprawia w ruch?

CL: Na pewno pogody. Dobra pogoda jest dla wszystkich bardzo ważna: dla zawodników, dla kibiców, dla organizatorów. I oczywiście szczęścia.

MC: Zatem proszę przyjąć życzenia: niech szczęście i pogoda pana nie opuszczają!

Czesław Lang, organizator Tour de Pologne i Mariusz Czykier
Czesław Lang, Mariusz Czykier. Fot. Joanna Byrt

Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy dystrybutorowi szwajcarskich zegarków Tissot - chronometrażyście i partnerowi 75. edycji Tour de Pologne.

Tissot T-Race Cycling Tour de Pologne - oficjalny zegarek
Tissot T-Race Cycling Tour de Pologne - oficjalny zegarek jubileuszowej edycji Tour de Pologne

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie