Dorastając, byłem zwycięzcą. Widziałem jasne cele, które osiągałem: dobre oceny, wygrane mecze, dobra szkoła średnia i studia, umawianie się z dziewczynami, które w przyszłości miały zostać lekarkami, otrzymanie upragnionej pracy. Wszystko to zwiększyło moje poczucie własnej wartości.
Skończyłem studia, zdobyłem świetną pracę, chociaż umawiałem się już częściej z prawniczkami, nie lekarkami. W którymś momencie zacząłem się jednak zastanawiać, czy naprawdę jestem zwycięzcą. Nie zdobyłem nagrody Nobla ani nawet Pulitzera. Ba, nie opublikowałem nawet jednej książki. Żyłem zdobywając nagrody i osiągając cele. Poprzeczka była wysoko. Ale czy naprawdę zwyciężałem?
Ale ostatnio, wylewając skargi przy piwie z przyjacielem, wspomniałem, że tak naprawdę czuję, że mam szczęście. Przyjaciel zatrzymał mnie.
- Powiedz to jeszcze raz - poprosił.
- Mam szczęście.
Dotarło do mnie, że odpowiedni ludzie pojawiali się w moim życiu w odpowiednich momentach. Współpracownik, który przyszedł z pomocą. Kolega-prawnik, który sprawdził kontrowersyjne pismo. Przyjaciel, który polecił mnie w dużej firmie. Klienci pojawiający się znikąd. Ludzie bliscy, wspierający mnie i poświęcający mi mnóstwo czasu...
Stworzyłem sobie listę "szczęśliwego Bartka". Najprostsze i najbanalniejsze rzeczy okazały się zupełnie cudowne. Kiedy zacząłem zwracać uwagę na te małe cuda, znów poczułem się zwycięzcą.
Bartek Kulesza
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
ale bg (big gówno)
28.02.2015 20:39