Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Ile kosztuje cię twój sukces?

Podsumuj 40
|
15.11.2023

Ten dzień nadejdzie - możesz być tego pewien. Tego dnia zaczniesz robić bilans zawodowego życia. Podsumujesz swoje osiągnięcia i odejmiesz od nich porażki. I zaczniesz zastanawiać się nad tym, co osiągnąłeś. No, i na pewno powiesz: starałem się. Najtrudniejsze jest jednak pytanie końcowe: czy było warto?

Pobierz raport z ankiety:

Raport: Bilans

Tagi: kariera , rodzina

cena sukcesu
Jaka jest cena udanej kariery zawodowej?

Życie zawodowe jest naprawdę ważne. To ono zabiera nam większość czasu, wyznacza nasz status społeczny, majątkowy, a nawet to, z kim jesteśmy związani i z kim zakładamy rodziny. Z nim wiąże się nasza kariera i osiągnięcia. Wreszcie - to jemu podporządkowujemy niemal wszystkie inne aspekty życia. Bo życie zawodowe to po prostu kariera. A dla niej gotowi jesteśmy często zrobić wiele. A gdy przychodzi czas podsumowania, okazuje się, że cena sukcesów jest bardzo wysoka.

Marzenia kontra życie

Na pierwszy ogień idą nasze młodzieńcze marzenia. Już w szkole średniej, a czasem nawet wcześniej wiesz, co chcesz robić i snujesz plany. Potem wybierasz odpowiednią szkołę, studia. Jesteś pełen optymizmu i trochę "z grubsza" wyobrażasz sobie, kim będziesz i jak to wszystko będzie wyglądało. Aż przychodzi pierwszy dzień pracy i od tego dnia zaczyna się powolna agonia twoich marzeń.

Jeszcze o nie walczysz, robisz coś więcej niż wymaga tego twoje stanowisko, chodzisz ze swoimi projektami i pomysłami do szefa, a gdy on nie rozumie, to do szefa swojego szefa, gotów jesteś interweniować u samego Pana Boga. Ale w końcu ci przechodzi. I nieważne, czy jesteś adwokatem, lekarzem, inżynierem, aptekarzem, mechanikiem, sklepikarzem, czy szeregowym gryzipiórkiem. Zaczynasz odpuszczać. I o dziwo okazuje się, że wtedy trochę łatwiej ci się żyje w pracy. Koledzy cię zaczynają lubić, a nawet doceniać. Już nie zawyżasz średniej, już jesteś "swój". I tylko czasem jeszcze coś cię uwiera. Wtedy wypad z przyjaciółmi na wódkę resetuje twoją osobowość.

Dobra jest, czy zła - ta droga od idealisty do konformisty? Ano - taka jest kolej rzeczy. Wyobraź sobie 50-letniego niezłomnego harcerza, który jest twoim szefem. To koszmar - i dla jego podwładnych, i dla niego samego. Po prostu z czasem człowiek przystosowuje się do życia.

Młodość jest optymistyczna i trochę oderwana od rzeczywistości - dzięki temu uzbraja człowieka w siłę przed długą drogą życia, przed trudnymi warunkami realnego świata. Dlatego i głowa w chmurach ma sens i beztroskie „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma” - także. Po prostu - wszystko ma swój czas. A że niekiedy żal nam nas samych, takich młodych i dzielnych? Ano - żal, bo gdy spytano kiedyś pewną staruszkę, kiedy była najszczęśliwsza w swoim życiu - odpowiedziała: „a za okupacji”. Jak to - za okupacji, obruszył się pytający, w niewoli, w biedzie, w upokorzeniu, dlaczego? „A bo ja miałam wtedy 18 lat” - odrzekła kobieta. Z takim argumentem się nie dyskutuje.

Największy paradoks

Młody wiek i wzniosłe ideały to nie wszystko, co gubimy w naszej zawodowej drodze. Jest jeszcze rodzina. I tu pojawia się największy z możliwych paradoks w życiu mężczyzny, który założył rodzinę. Człowiek niemal całą swoją siłę wkłada w pracę, aby jego rodzinie żyło się dobrze. Ale od pewnego poziomu kariery im więcej się w tę robotę wkłada, tym bardziej zaniedbuje się rodzinę. 

Tak, tak - urabiamy się dla najbliższych po pachy, a oni gdzieś nam się gubią i oddalają. Siedzisz w pracy, tyrasz po nocach, poświęcasz wolny czas na zebrania i wyjazdy, a w tym czasie twoi bliscy tęsknie czekają na ciebie. Gdy dzieci są małe, mają nieprzebrane pokłady cierpliwości. Potem dorastają i tęsknią, czekając aż w drzwiach pojawi się tata, ale w końcu przyzwyczajają się. Smutek zmienia się w obojętność, a ta w końcu w niechęć. I nastoletnia latorośl zaczyna nie znosić swojego zapracowanego ojca (bywa, że i obojga rodziców), na którym ciąży zwyczajowy obowiązek utrzymania rodziny. A zapracowany tata jest rozgoryczony, bo przecież pracuje tak dużo, żeby jego bliscy mieli dobrze… I tak nakręca się spirala wzajemnych nieporozumień, niespełnionych oczekiwań i pretensji.

Identycznie działa ten mechanizm w kontaktach z ukochaną kobietą. Jeżeli ona też pracuje, łatwiej jest jej znieść i zrozumieć sytuację. Ale tak naprawdę - tylko odrobinę łatwiej, bo kobiety nie lubią kompromisów w sprawach uczuciowych. One chcą mieć swojego faceta zawsze i na wyłączność. Powinien wracać najpóźniej o 16.30, jak nasi ojcowie i dziadkowie za czasów komuny. Ale nie jak nasi ojcowie i dziadowie przynosić dziadowskie pensje! Pensje mają być wielgaśne i tłuste - żeby na wszystko starczyło i żeby móc się poprzytulać przy kominku na niedźwiedziej skórze w pięknym, wielkim domu, a potem pojechać na długie wakacje pod palmy.

A tak nie ma. Jest coś za coś. Narasta więc złość połowicy, że ciągle cię nie ma, żeś wiecznie zapracowany, a jak już raczysz przyjść o ludzkiej porze do domu - to z robotą. I siedzisz do nocy przy komputerze zamiast tulić i wielbić. Nie tak się umawialiście - miało być pięknie!

Nie jest i niektóre zdradzają, inne odchodzą, jeszcze inne wpadają w marazm i obojętnieją. Uczucie wygasa, zmienia się w przyzwyczajenie, a to - w rutynę. I nagle okazuje się, że ty, taki sprytny i na stanowisku, człowiek sukcesu, masz wszystko oprócz tego, co tak naprawdę jest najważniejsze: oprócz miłości i szacunku najbliższych.

Ta cena za sukces w życiu zawodowym jest największa i najboleśniejsza. Znaleźć sposób na to, aby pogodzić sukces zawodowy z udanym życiem osobistym to tak, jak znaleźć przepis na legendarny kamień filozoficzny, który zamienia wszystko w złoto. Taki sposób nie istnieje! I można tylko starać się, jak akrobata, balansować między obowiązkami i rodziną tak, aby ani jedno, ani drugie nie wchodziły sobie kolizyjnie w drogę. Czasem się to udaje. Próbować trzeba zawsze.

Zdrowie na szali

Trzecią wielka ceną, którą płacimy za sukces zawodowy, jest nasze kochane zdrowie. A płacić tą walutą jesteśmy bardzo skorzy. Szczególnie na początku drogi zawodowej. Nieprzespane noce, praca po 17 godzin na dobę, nieregularne i byle jakie jedzenie plus używki oraz wszechobecny stres, który powala nawet słonia - to normalka. I tak latami. I jak usiedliśmy za biurkiem jako 25-latkowie, to któregoś dnia wstajemy od niego starsi o dwadzieścia lat i nagle - nie możemy się wyprostować. 

Nie możemy się też schylić, nie możemy zawiązać butów ani na stojąco, ani siedząc, wejść bez zadyszki na drugie, a może i pierwsze piętro. Co gorsza - seks też na tym cierpi. Zaraz, zaraz kiedy to ostatni raz robiliśmy? Hm, raczej dawno, raczej krótko, a może coś ostatnio nie wychodziło? Po co więc wywoływać wilka z lasu, narażać się na porażkę i ośmieszenie. Zapominamy, wyłączamy ten program. Ale to jeszcze nie koniec dramatu. Pojawia się pan doktor, a raczej my pojawiamy się u niego, bo coś nas kłuje w piersi, łupie w nogach, ściska w kroczu. I okazuje się, że dbaliśmy o swoją firmę, a nie dbaliśmy o swoje ciało. Biznes pięknie rozwinięty i sprawny, a nasze ciało - ledwo zipie. I nie zanosi się szybką poprawę. Ba! W ogóle nie zanosi się na poprawę i trzeba się koncentrować na zatrzymaniu kryzysu i postępującej ruiny organizmu. Czy musieliśmy doprowadzić się do takiego stanu? Pytanie godne grubej kasy w teleturnieju.

Pewnych rzeczy nie zmienimy - biurko to nie przyrząd do ćwiczeń muskulatury, a komputer to nie żaglówka sunąca po pięknym mazurskim jeziorze w słoneczny dzień. Praca, szczególnie umysłowa, to codzienne skręcanie się w dziwnych pozycjach nad rysunkami i literkami, to mrużenie oczu w świetle żarówek, to oddychanie klimatyzowanym powietrzem pełnym drobnoustrojów, to nerwy i huśtawka emocji. Nawet jeżeli mamy to wątpliwe szczęście, że pracujemy fizycznie, to na pewno nie jest to gra w kulki w słońcu Toskanii, ale np. leżenie pod samochodem albo Bóg wie które przekręcanie tego samego kółka, w tę samą stronę, w tym samym miejscu. Wariactwo. Z drugiej jednak strony palenie papierosów i piwo zagryzione golonką przed snem - też jakoś specjalnie nie wzmacnia.

Nasze zdrowie jest bezlitosne w reakcjach na nasze błędy. Żona może wybaczyć, dzieci zapomną, szef przymnie oko, ale twój krwiobieg odłoży ci każdą cząstkę cholesterolu. Jak teściowa, skrupulatnie, dzień po dniu, będzie gromadzić twoje błędy, aż któregoś dnia eksploduje. Trudna praca usprawiedliwia tylko część twoich dolegliwości, reszta to twoja niefrasobliwość, za którą przychodzi z czasem płacić. 

Ale jest promyk nadziei: w każdej chwili możesz zmienić nawyki żywieniowe, ruchowe i wszystkie inne, które mają wpływ na stan twojego zdrowia. Nie musisz się zapisywać na kurs kung-fu, ale coś ze sobą zrobić możesz. I powinieneś.

Pracujemy, by było nam lepiej, by czuć się szczęśliwym. Ale trzeba wiedzieć, ile za to płacimy. Nie są to "strachy na lachy" i dlatego pamiętajmy, że zawsze mamy wpływ na własne życie. Kto osiągnął zawodowy sukces ten wie, że wiele można zaplanować i zrealizować. Nie zapominajmy jednak o tym, że praca to nie wszystko. Że sukces to także jakość życia osobistego, harmonia i uśmiech na twarzy na co dzień.

Czego i sobie, i wszystkim facetom życzę.

Michał Wichowski

 

Komentarz eksperta:

Michał MularskiMichał Mularski, Prezes Instytutu Efektywnej Nauki

www.poradniaien.pl

Tekst dobitnie pokazuje, jak wygląda robienie biznesu pod wpływem etosu pracy. Jako przedsiębiorcy lub ludzie robiący karierę w korporacjach, na początku drogi zawodowej stawiamy sobie wzniosłe cele, które często napędzane są propagandą sukcesu. Najgorsze według mnie, to - wbrew pozorom – uwierzyć, że wszystko zależy od nas samych: „ jeśli chcę, to mogę góry przenosić”. Wtedy człowiek czuje się niezwyciężony i uważa, że jest ze stali. Parcie na karierę potęguje często fakt , że ci najbardziej napaleni na robienie dużych pieniędzy pochodzą z domów lub rodzin o przeciętnym lub niskim statusie społecznym. Niedosyt zamożności mają więc we krwi.

Robienie kariery czy biznesu jest działaniem spersonalizowanym. W rezultacie, jak coś nie idzie, to człowiek zaczyna winić samego siebie. Natomiast jak idzie, to czujemy się prawie Bogiem. Niestety, dużo wody w Wiśle musi upłynąć, by zrozumieć, że należy nauczyć się szukać złotego środka pomiędzy skrajnościami sukcesu i porażki. Życie w skrajnościach zawsze sprzyja zachowaniom destrukcyjnym i naturalnie cierpi na tym zdrowie i rodzina. Zanim jednak to się zrozumie, trzeba przejść przez wiele pseudo-narzędzi ułatwiających życie. Zamiast zatrzymać się i zwolnić, brniemy dalej. „Skoro mam za mało czasu lub padam na przysłowiowy pysk - zapiszę się na szkolenie z zarządzania czasem. Znów coś sknociłem, to może osobisty coaching?”.

Przykładów korzystania z pseudo-narzędzi podnoszących naszą wydolność mamy bez liku. Dochodzi jeszcze bogaty ojciec wraz ze świtą i jeden komunikat od nich: „musisz pracować musisz się uczyć, musisz wyłączyć emocje itd. Wszystko musisz…” Niezmiernie rzadko przychodzi czas na refleksję - po co mi to wszystko? Pęd roszczeń sukcesu efektywnie odciąga nas od tego, co najważniejsze - od rodziny. Mężczyzna zawsze był od tego, by zapewnić byt rodziny. Dzisiejsze czasy dają nam możliwości, by przytargać do domu nie jednego upolowanego jelenia, ale całe stado. Ale jakim kosztem i po co?

 

Znajdź równowagę między pracą a życiem prywatnym
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (3) / skomentuj / zobacz wszystkie

mik
16 lutego 2014 o 20:50
Odpowiedz

Ten artykuł powinni przeczytać 30 latkowie. Dużo mądrych słów, niestety po czasie

~mik

16.02.2014 20:50
Kamil
02 marca 2013 o 14:27
Odpowiedz

RR,
Własnie, takie spoglądanie w przeszłość pozwoli CI na podjęcie decyzji czy warto takie życie kontynuować.

~Kamil

02.03.2013 14:27
RR
22 stycznia 2012 o 12:37
Odpowiedz

Nie wiem czy warto oglądać się za siebie - już się nic nie zmieni i nie ma co tego rozdrapywać. Lepiej patrzeć w przyszłość i być optymistą!

~RR

22.01.2012 12:37