Tego urlopu miało nie być, a wakacje miałem spędzić za biurkiem. Bo deadline'y, bo kluczowy projekt. Nagle terminy przesunęły się o miesiąc, a szef powiedział – jeśli chcesz w ogóle wyjechać – zrób to jak najszybciej. Masz na urlop maksymalnie dwa tygodnie.
Jeszcze w pracy napisałem na jednym z portali dla rowerzystów, że chcę się podłączyć do jakiejkolwiek wyprawy. Pierwsi napisali Ela i Radek. “Z Polski do Bośni i Hercegowiny, noclegi „gdziebądź”, 100 kilometrów dziennie z sakwami na rowerze.”
Ok. Jadę.
Wystartowaliśmy z Bielska-Białej, skąd pociągiem ruszyliśmy przez Słowację w stronę Węgier. Już w połowie Słowacji wysiadamy z pociągu – chcemy na rowery! Turystycznymi szlakami szybko pokonujemy Słowację i wjeżdżamy na Węgry. Po 100 kilometrach wzdłuż Dunaju późnym popołudniem docieramy do Budapesztu.
Chorwacja z innej strony
Tego nie pokazują w folderach turystycznych, które wabią setki tysięcy rodaków ciągnących do Chorwacji. Niemal każda wieś i miasteczko, przez które przejeżdżamy w północno-wschodniej Chorwacji, to żywe świadectwo niedawnych wojen. Z jednej strony jednakowe, odbudowane przez Unię domki, z drugiej spalone i nieodbudowane kościoły czy domy ze śladami po kulach. Gęsta atmosfera terenów graniczących z Serbią objawiła się także na naszej drodze pod postacią wojskowych, którzy zawracają nas z przeprawy przez góry. Nie są mili...
Chorwacka wieś Ložišća (fot. Pixabay)
Dobry Amerykanin
- Naprawdę na rowerach pokonaliście szosę od granicy do Banja Luki? – nie mógł się nadziwić Michel, Amerykanin mieszkający w Banja Luce. Sami się trochę sobie dziwimy. Bośnia przywitała nas wąską, piekielnie ruchliwą i wyboistą trasą, którą jeżdżą chyba wyłącznie kierowcy ciężarówek, stawiający sobie za cel rozjechanie rowerzysty. A przynajmniej otrucie go spalinami.
Michel to nasz dobry duch. Gdy zrezygnowani szukaliśmy o godzinie 21.00 noclegu w nieznanym mieście, po prostu podjechał do nas na rowerze i zaprosił do siebie do ogrodu, byśmy tam mogli rozbić namioty.
Za Banja Luką zaczynają się góry. Nie są wysokie, ale urzekają serpentynami wąskich dróg wiodących pomiędzy skalnymi ścianami. Podjazdy, choć z pozoru łagodne, to w połączeniu z 40-stopniowym upałem dają się we znaki, gdy na licznikach codziennie wybija po 80-100 kilometrów.
Takie są Bałkany
Bałkany są raz gościnne, a raz złowrogie. To drugie oblicze, to np. wataha dzikich psów, wieszająca się sakw, przed którą uciekaliśmy dobre kilka kilometrów. I ślady wojny – namacalne jak ostrzeżenia o minach, na których rozbrojenie brakuje pieniędzy, czy wojska stojące w strategicznych miejscach. Ich obecność, w tyle lat po wojnie oraz atmosferę wiszącego w powietrzu konfliktu, Kaplanowskich „Bałkańskich upiorów”, tłumaczy jeden z żołnierzy misji pokojowej EUFOR:
- Gdybyśmy dziś stąd wyjechali, konflikt odżyłby na nowo następnego dnia.
Sarajewo (fot. Pixabay)
Nie ma się co dziwić – tu tylko nastolatki nie pamiętają czystek etnicznych, a każdy, z kim rozmawiamy, ma do opowiedzenia wojenną historię. Taką, jaką dzieli się z nami pięćdziesięcioparoletni Istvan:
- Mój najbliższy przyjaciel z lat dzieciństwa strzelał do mnie w czasie wojny – opowiada na dowód pokazując trzy blizny.
Z drugiej strony, rany wydają się zabliźniać. W Jajce, dawnym grodzie Boszniackich królów, nocujemy u rodziny, która na wspólną kolację zaprasza swoich przyjaciół muzułmanów.
Jedno jest pewne – bałkańska gościnność to nie mit. Objawia się, obowiązkową o każdej porze dnia i nocy, kawą parzoną w stożkowym tygielku, papierosami bez filtra i szczerymi uśmiechami przy szklaneczce rakiji.
Bałkany to oczywiście nie tylko Chorwacja i Bośnia i Hercegowina. Zalicza się do nich także Albania, Bułgaria, Czarnogóra, Grecja, Kosowo, Macedonia, Rumunia, Węgry, cześć Turcji i Serbia. Wystarczy na dobre kilka urlopów...
Schowane kałasznikowy
Zupełnie inny świat zastajemy w Sarajewie, położonym w kotlinie pomiędzy pięcioma górami pasma Alp Dynarskich. To, tętniące życiem (dziennym i nocnym) miasto, już dawno „wylizało” wojenne rany i stoi w kontraście do biednej prowincji. Ludzie robią tu biznesy, chodzą do modnych klubów, ubierają się u Gucciego, a na darmowy nocleg raczej nie ma co liczyć.
Sarajewo takie może się wydawać, dopóki nie zapuścimy się w wąskie uliczki tamtejszej starówki, w której mieszają się wpływy architektury tureckiej i austro-węgierskiej. Takie może się wydawać, gdy nie damy się namówić na wstąpienie do jednej z wielu małych knajpek na wyborne i orzeźwiające piwo „Sarajewsko” z cevapi, czyli baraniną, jakiej nie skosztuje się w Polsce. Takie może się wydawać, gdy w oparach fajki wodnej i rakiji, przy dźwiękach muzyki, którą znamy z filmów Emira Kusturicy, zalotnie nie spojrzą na nas spod długich rzęs ciemne oczy jednej z mieszkanek miasta.
Ale trzeba uważać, tu nadal mężczyźni mają pochowane kałasznikowy...
Takie antyczne ruiny to czesty widok w tym regionie (fot. Pixabay)
Jak się przygotować
Jeśli podoba ci się pomysł wybrania się na rowerze w tamte strony, przyjmij kilka praktycznych rad:
-
Kondycja:
Wszystko zależy od tego, czy jeździsz na rowerze regularnie i z jaką intensywnością. Jeśli 100 kilometrów „w siodle” to dla ciebie nic, to górzyste Bałkany pokażą ci jak bardzo się mylisz. Dlatego warto potrenować kondycję w trakcie kilku weekendowych wypadów za miasto. -
Rower:
Górski lub trekkingowy w cenie do 1500 zł w zupełności wystarczy. Powinien zapewnić rozsądny kompromis pomiędzy wytrzymałością, a nieskomplikowanym osprzętem, który łatwo naprawić w trasie. -
Co zabrać do sakw?
Generalna zasada – jak już się spakujesz, to wyjmij 1/3 rzeczy. Na twojej liście nie powinno jednak zabraknąć drugiej pary rowerowych ciuchów, czegoś od deszczu, kremu z filtrem do opalania i kremu typu Nivea do smarowania pachwin. Poza tym nie zapomnij o dętkach, łatkach, kluczu do rozszczepiania łańcucha i zestawie kluczy ampulowych. -
Ile czasu potrzeba?
Jadąc transportem kombinowanym - pociągiem i rowerem – wystarczą dwa tygodnie. -
Pieniądze:
Poza dużymi miastami ciężko płacić gdziekolwiek kartą, o bankomacie nie wspominając, dlatego zawczasu dobrze zaopatrzyć się w zapas BAM-ów, czyli marek zamiennych. Ze względu na gościnność, poza dużymi miastami, wydatki ograniczą się do jedzenia i picia. Nietrudno więc spędzić w Bośni dwa tygodnie wydając zaledwie 500 zł... -
Bezpieczeństwo:
Teren kraju jest bezpieczny. Turyście zachowującemu minimum rozsądku nie grozi większe niebezpieczeństwo. W terenach przygranicznych trzeba uważać na miny i niewybuchy. Kierowcy nie są przyzwyczajeni do rowerzystów na drodze, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy. Na szczęście prowadzący często trąbią by ostrzec. Mieszkańcy są nastawieni do Polaków pozytywnie. -
Granice:
Granicę z Chorwacją i Bośnią i Hercegowiną obywatele Unii Europejskiej przekraczają „na dowód”.
Ed Borowski
Bośnia i Hercegowina zachwyca widokami. (fot. Pixabay)
Wyprawa do Kambodży ❯
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
Ciekawe! Prawdziwe!
Też jeździłam po Bałkanach. Serbia-Kosovo-Alabania-Czarnogóra-Chorwacja-Bośnia i Hercegowina-Serbia-Węgry (stąd w autobus doKrakowa) i jetem zakochana!
04.01.2016 00:22