Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Odległy cel. Strzelanie długodystansowe

Hobby
|
01.03.2024

„Spokojnie oddychaj, oddychanie jest najważniejsze” – przypomina mi instruktor. Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech. Wypuszczam powietrze. Nie ciągnę za spust, palec ma się na nim tylko oprzeć. Strzał powinien mnie zaskoczyć. I zaskakuje jak diabli. Chwilę mi zajmuje, żeby w oku lunety zobaczyć swoją tarczę, ale gdy w końcu mi się to udaje, widzę w niej wyraźnie miejsce, w które uderzyła kula. Trafiłem! Mój pierwszy strzał trafił w tarczę!

Tagi: hobby faceta po 40.

Remington 700
Karabin do strzałów długodystansowych

Pierwsze dziesięć minut po dotarciu na poligon spędziłem w samochodzie. Huk wystrzałów był tak dotkliwy dla uszu, że musiałem poczekać na przerwę, żeby podejść po słuchawki – element wyposażenia równie niezbędny, co karabin. Moja pierwsza przygoda ze strzelaniem długodystansowym rozpoczęła się więc od przyglądania się leżącym na ziemi ludziom, nad którymi od czasu do czasu unosił się obłok siwego dymu. Dopiero gdy rozległ się okrzyk „przerwać strzelanie!” mogłem wysiąść i pójść przywitać się z Rafałem – moim przewodnikiem po przygodzie ze strzelaniem długodystansowym.

Zasada jest prosta: mierzysz, strzelasz i trafiasz lub nie. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że twój cel może być oddalony nawet o półtora kilometra. Gdy w strzelaniu następuje przerwa, ludzie podnoszą się z ziemi, biorą do ręki nowe arkusze z tarczami i wsiadają do samochodów – podróż wyboistą drogą przez poligon i wymiana tarcz zajmie im co najmniej kilkanaście minut. W tym czasie nikt oczywiście nie może się zbliżyć do broni, która nawet z daleka robi wrażenie: oparte na podpórkach karabiny to dokładnie ta sama broń, której używa wiele armii na świecie.

Moim pierwszym zaskoczeniem jest informacja, że nie ma czegoś takiego jak podział na broń sportową i wojskową, choć przecież jestem tutaj na zawodach sportowych. Broń dzieli się na trzy kategorie: centralnego zapłonu (z takiej będę strzelał), bocznego zapłonu (z takiej strzelałem bodaj w liceum, gdy na lekcjach z przysposobienia obronnego każdy z nas mógł oddać dwa strzały z KBKS-u) oraz gładkolufową.

strzelanie długodystansowe

Te dwa strzały ze sportowego karabinka ponad ćwierć wieku temu to całe moje strzeleckie doświadczenie, więc gdy Rafał zadaje pytanie, kto już kiedyś wcześniej strzelał, nawet nie podnoszę ręki. Wiem, że musimy zacząć od absolutnych podstaw. Odbywamy więc krótkie szkolenie, podczas którego dowiadujemy się przede wszystkim tego, jak broń należy do siebie dopasować, jak trzymać, mierzyć, naciskać na spust. Teorię dotyczącą konstrukcji i praktykę w rozkładaniu, czyszczeniu i składaniu broni tym razem sobie darujemy. Czasu jest niewiele.

Jest jedno ułatwienie: Remington 700, z którego będę strzelał, jest z przodu oparty na dwóch podpórkach, a pod rękojeść ma podłożony specjalnie wyprofilowany skórzany worek. Karabin jest więc praktycznie gotowy do strzału, wystarczy tylko położyć się obok, dopasować długość oparcia do swojego ramienia, przymierzyć i strzelić.

Strzelanie długodystansowe

I to by było na tyle, jeśli idzie o ułatwienia. Faktycznie, ważącego ponad 5 kg karabinu nie trzeba unosić własnoręcznie, ale to nie zmienia faktu, że trzeba go utrzymać dokładnie w pionie. Każde, nawet minimalne odchylenie od pionowej osi ma wpływ na celność strzału. Trzeba zapomnieć o wszystkim, co oglądało się na filmach: wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste. Zapomnij też o wszystkim, co pamiętasz ze strzelania do puszek z wiatrówki: żadnego mierzenia odrobinę poniżej celu. Trzymasz w dłoniach broń precyzyjną, więc celujesz tam, gdzie chcesz strzelić. Do ewentualnych korekt służą specjalne nastawy w lunecie celowniczej.

A jest co korygować. Wbrew pozorom na ważącą nieco ponad 9 gramów kulę, opuszczającą lufę karabinu z prędkością około dwóch i pół Macha (2,5 x prędkość dźwięku, czyli prawie 3000 km/h) działają olbrzymie siły. Nie tylko wiatr, który wpływa z boku na kierunek, w którym kula leci, ale również wilgotność, ciśnienie atmosferyczne, temperatura i mnóstwo innych czynników.

Wytrawni strzelcy analizują każdy z tych elementów i zapisują w prowadzonych przez siebie specjalnych dzienniczkach – wówczas łatwiej im odtworzyć początkowe nastawy, odpowiednie do danych warunków.

Strzelanie dlugodystansowe

Do trzystu metrów jest w miarę łatwo. Powyżej tej odległości zaczynają się schody – z każdym metrem kula leci odrobinę wolniej, a oddziałujące na nią siły są coraz większe. Podobno najdłuższy oddany celny strzał padł w 2017 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie strzelec trafił do tarczy oddalonej od niego o 3 mile, czyli blisko 5 kilometrów. Kula potrzebowała na pokonanie tego dystansu 14 sekund. Dość czasu, żeby przemyśleć sens życia, a tu trzeba się zmierzyć z gęstością powietrza, ciśnieniem, wiatrem, grawitacją, a nawet źdźbłami traw mijanymi po drodze.

Legenda głosi, że najwybitniejsi strzelcy biorą również pod uwagę stronę świata, w którą strzelają, bo nie bez znaczenia jest tu nawet tak pozorny drobiazg, jak ruch obrotowy ziemi. W sumie trudno się dziwić tej drobiazgowości, bo przecież każdy ułamek milimetra, o który drgnie lufa przy wystrzale, przekłada się na solidne metry, o które kula mija cel kilka kilometrów dalej.

Mój pierwszy strzał

Rozlega się okrzyk „strzelnica gorąca!”, co oznacza, że rozpoczyna się strzelanie. Słuchawki obowiązkowo na uszach, nikt już nie może zrobić nawet kroku przed stanowiska strzelnicze. Każda grupa strzelecka ma swój specyficzny kod, którym się posługuje, podstawowe instrukcje zostały mi chwilę wcześniej wyjaśnione podczas krótkiego wprowadzenia.

Kładę się zatem obok karabinu i po raz pierwszy zerkam przez lunetę. Widzę mój cel dość wyraźnie, ale pierwszy strzał to „zaledwie” odległość 100 metrów. Widzę dokładnie kręgi tarczy, mierzę w środek i staram się robić dokładnie tak, jak chwilę wcześniej instruował nas Rafał: kilka głębszych oddechów, wypuszczenie powietrza i powolne przesunięcie palca do siebie. Najpierw „na sucho”. Dopiero po chwili wkładam nieco ponad 7-centymetrowy nabój do komory. Zamykam zamek i zaczynam liczenie oddechów od początku. Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech. Wypuszczam powietrze. Nie ciągnę za spust, palec ma się na nim tylko oprzeć. Strzał powinien mnie zaskoczyć.

To mu się akurat znakomicie udaje. Mimo słuchawek słyszę głośny huk i lekkie uderzenie w bark. Tego odrzutu obawiałem się najbardziej, ale obojczyk raczej mam cały. Za to karabin wyraźnie podskoczył, więc jestem przekonany, że mój pierwszy strzał był Panu Bogu w okno. Chwilę mi zajmuje, żeby w oku lunety zobaczyć swoją tarczę, ale gdy w końcu mi się to udaje, widzę w niej wyraźnie miejsce, w które uderzyła kula: jakieś 10 centymetrów w górę i 4, może 5 w lewo od „dziesiątki”. Wygląda na to, że trafiłem w tarczę!

Strzelanie długodystansowe

Przy drugim strzale nic jeszcze nie zmieniam, staram się wszystko zrobić dokładnie tak samo jak za pierwszym razem. Tym razem wystrzał już mniej mnie zaskakuje, wiem czego się spodziewać. Ponownie trafiam w tarczę, ale tym razem kula powędrowała kilka centymetrów w prawo od miejsca, w które trafiłem poprzednio. To oznacza, że prawdopodobnie nie trzymałem broni dokładnie w osi i przechyliłem ją odrobinę w prawo lub lewo.

Przy trzecim strzale zwracam uwagę na ten element: efekt jest taki, że kula ląduje niedaleko poprzedniej. Jest lepiej! Teraz mogę zacząć gmerać w ustawieniach lunety, żeby nieco obniżyć tak zwaną elewację, czyli wysokość punktu, w który celuję. Jest wyraźna poprawa, bo czwarty i piąty strzał trafiają już w czarne pole, choć nadal nieco zbyt na prawo. Jeszcze jedna korekta, ale do ostatniego w tej serii strzału podszedłem bez odpowiedniej koncentracji i trafiłem niedaleko miejsca, od którego zaczynałem wędrówkę po tarczy.

Pada komenda „przerwać strzelanie!”, więc podnoszę się z ziemi i pytam Rafała o pierwszą ocenę moich „zdolności”. Podobno nie jest źle, choć nie jestem pewien, czy to nie zwykła uprzejmość.

Chwilę później wyjaśnia, że przy pierwszym przestrzelaniu nie chodzi o celność, ale przede wszystkim o tak zwane skupienie, czyli o to, żeby pociski trafiały blisko siebie. To oznacza, że nieco się pospieszyłem z korektą celności i stąd mój „rozrzut” na tarczy. Uznaję jednak na własny użytek, że to „nieźle” było jednak szczere. Ale nie ma zbyt wiele czasu, żeby się nad tym rozwodzić. Ruszamy w kierunku naszych tarcz, żeby je przenieść 100 metrów dalej i zacząć zabawę od nowa…

Zadaję Rafałowi pytania o mające się odbyć za miesiąc zawody Long Range Shooting Festival 2. Zwykle polegają na tym, żeby w ciągu 10 minut oddać 10 strzałów, najpierw na 300, potem na 600, a na koniec na 800 metrów, choć zdarzają się też takie imprezy, gdzie strzela się na 1000 i 1200 metrów. Maksymalna odległość to 1600 metrów.

Zerkam w stronę samochodów, które pojechały w głąb poligonu z nowymi tarczami. Ledwo je widzę, a są „zaledwie” 800 metrów od nas. A tarcze są przecież o wiele mniejsze… Wprawdzie luneta pomaga, ale i tak musisz wykazać się niezwykłym opanowaniem, żeby utrzymać przed nią oko zupełnie nieruchomo.

Strzelanie długodystansowe

Strzelanie długodystansowe to rozrywka dla bardzo cierpliwych ludzi. Trzeba umieć się wyciszyć, opanować oddech, drżenie rąk i wszystkie inne czynniki, które rozpraszają. Twoje szanse maleją, gdy przez cały dzień wlewasz w siebie kawę i jesteś cały rozdygotany. Hałasu jest tu o wiele więcej niż na rybach, ale koncentracji i wewnętrznego wyciszenia również.

Strzelcy mówią, że raz na miesiąc – bo na ogół z taką częstotliwością odbywają się treningi – to się im po prostu należy. Strzela się za to przez okrągły rok. Jedna z zasad głosi, że broń należy przestrzelać przy minus 15 i plus 15 stopniach. Ale jak ktoś lubi leżeć na ziemi w trzaskającym mrozie lub w ciężkim upale – nikt nie zabrania.

Czego potrzeba, żeby zacząć?

Właściwie tylko chęci. Kluby strzeleckie, na ogół prowadzone przez byłych żołnierzy sił specjalnych wojska i policji, tak jak prowadzony przez Rafała Team 99, realizują otwarte treningi dla chętnych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w strzelaniu na długich dystansach.

Dysponują nie tylko dość rozległym arsenałem broni, od popularnych Remingtonów, przez karabiny Tikka, Sako, Sommer i Savage, ale również wszelkimi niezbędnymi pozwoleniami i doświadczeniem, dzięki któremu ta zabawa jest bezpieczna.

Do posiadania własnej broni niezbędne są oczywiście odpowiednie pozwolenia, z których zdobyciem wiąże się spełnienie dość rygorystycznych wymogów i co najmniej kilkumiesięczny staż w klubie strzeleckim – jeśli celem posiadania broni byłoby uprawianie sportu. I niemały wydatek, bo zakup samej strzelby wymaga budżetu od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, a wysokiej jakości optyka, bez której zabawa w strzelanie długodystansowe nie ma najmniejszego sensu, odchudza portfel o kolejne, często pięciocyfrowe kwoty.

Strzelanie długdystansowe

Na szczęście nie musisz kupować browaru, żeby napić się piwa – jak mówi popularne powiedzenie. Od tego są właśnie takie przedsięwzięcia, jak Team 99 – tutaj możesz sprawdzić swoje predyspozycje do uprawiania tego sportu. Choć warto uważać: wprawdzie samo strzelenie nie jest proste, ale złapanie bakcyla i uzależnienie się od strzelania do bardzo odległego celu przychodzi stosunkowo łatwo. Na „kolejny raz” możesz więc czekać niecierpliwie, a przecież cierpliwość i precyzja są w tym sporcie są absolutnie kluczowe. Te elementy warto ćwiczyć już teraz.

Mariusz Czykier

fot. Team 99

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie