Wycieczki tematyczne zawsze były wielką atrakcją dla miłośników filmów. Po tym, jak zaczęła się moda na zwiedzanie miejsc znanych chociażby z „Kodu Leonardo da Vinci”, pod Londynem, w niewielkiej miejscowości Watford w hrabstwie Hertfordshire, stworzono prawdziwą gratkę dla fanów Harry’ego Pottera. Od niedawna można zwiedzać studia filmowe, w których kręcono czarodziejską sagę.
Pociąg wjechał na stację i grupy dorosłych i dzieci rozglądając się i jakby oczekując znajomego okrzyku „Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj”, wyskoczyły na peron. Niestety! Nigdzie nie było widać Hagrida, więc trzeba sobie radzić samemu. Aby dojechać do studia, można skorzystać z piętrowego autobusu – zająłem tam miejsce prawie jak Harry w Błędnym Rycerzu. Rozglądałem się nerwowo, czy mocno zawyżam średnią wiekową. Nie było tak źle, skoro zobaczyłem parę seniorów w wieku słusznym w koszulkach z napisem I love Harry. Przejazd zajął około 15 minut i oto zobaczyłem potężne hale filmowe Leavesden. Powstały tam między innymi: pierwszy epizod „Gwiezdnych Wojen”, „GoldenEye”, „Batman”, „Sherlock Holmes’ i oczywiście – „HARRY POTTER”!!!
Już z daleka wita nas wielkie logo Warner Bros i napis: The Making of Harry Potter. Wreszcie tu jestem! Adrenalina i wypieki na twarzy, kiedy z grupą podbiegamy do automatu, w którym skanujemy nasze rezerwacje i po chwili, już z biletem w ręce, znikamy w czarodziejskiej krainie. Najbardziej obawiałem się rozczarowania, uczucia, że to kolejna metoda wyciągania pieniędzy z naiwnych fanów. Jednak już pierwsze wrażenia wewnątrz hali zmieniają nastawienie. Jest cudownie! I będzie to
jak reakcja „Pirszorocznych”: „Rozległo się głośne: «Oooooch!»”. W wielkim holu wiszą portrety znanych nam postaci, a na wprost wisi Ford Anglia, którym Harry z Ronem lecieli do Hogwartu w drugiej części. Sprawdzam bilet – czas wejścia od 16.00, mam zatem trochę czasu. Można skorzystać z wielkiej stołówki lub po prostu napić się kawy czy herbaty. Ale ja udaję się do sklepu z pamiątkami. Określenie „sklep” niemal obraża to miejsce, bo to wręcz salon trochę podobny do ulicy Pokątnej, a trochę do Gringotta. Jaka szkoda, że mój syn jest już taki dorosły… A tu piękne repliki chyba wszystkich możliwych różdżek, i to nie jakaś tandeta, ale wyjątkowo starannie wykonane. Różdżka Harry’ego? A może Vold..., przepraszam – Sami Wiecie Kogo. Stroje galowe, sportowe każdego z domów w rozmiarach nawet na mnie – jestem pod wrażeniem. Miotły, pluszowe Feniksy i Sowy nawet Parszywek do kupienia. „Oj, bo może ugryźć” – przestrzega maleństwo troskliwa mama, zabierając mu z rąk Gryzącą Książkę. Chciało by się mieć to wszystko.
Zaczynamy zwiedzanie. Mijamy „Komórkę pod schodami” i po krótkim wprowadzeniu wchodzimy do sali kinowej, gdzie z ekranu Harry, Ron i Hermiona, na tle wejścia do Wielkiej Sali, opowiadają o tym miejscu. Znika ekran, ale wejście dalej widoczne. Czy to możliwe? – otwiera się! Przede mną prawdziwa Wielka Sala. Na kamiennej podłodze przy ścianach ustawione są stoły Griffindoru i Slytherinu. Brakuje tylko nieba na suficie i świeczek. Na podeście witają zwiedzających nauczyciele. Po środku, za pulpitem dyrektorskim, oczywiście – Dumbledore! Obok mój ulubiony ponury Severus Snape. Obok Hagrida tłumek maluchów pozuje do zdjęcia.
Mrugam okiem do Moodiego i przechodzę do kolejnej sali, gdzie dosłownie „opada mi szczęka” z wrażenia. Dekoracje z najciekawszych miejsc z filmu. Sypialnia Gryfonów i Pokój Wspólny, w których nakręcono tyle wspaniałych scen. Zaglądam do chaty, gdzie sympatyczny Kieł pilnuje sekretów Hagrida, czarodziejską różdżką wprawiam w ruch nóż krojący marchewkę czy robótki na drutach w przytulnej kuchni Weasleyów. Z Severusem Snapem i Horacym Slughornem odwiedzam klasę eliksirów. Czary są wszędzie. Kolorowe kociołki i kręcące się w nich mieszadełka, buchające dymem flakony z eliksirami. Parę kroków obok schodów, którymi młodzi czarodzieje biegali z dormitoriów na lekcje, kolekcja obrazów, a w kilku zielone tła – to tak „czarowano”, by obrazy się ruszały. Stojące na ruchomych podnośnikach, przed wielkim zielonym tłem, motor Hagrida i miotły zdradzają tajemnice produkcji czarów.
W pomieszczeniu obok można polatać na miotle nad Londynem i kupić pamiątkowe zdjęcie tego wyczynu. Po odwiedzeniu Dumbledore’a w jego gabinecie, przechodzę obok koszmarnie różowego pokoju niesympatycznej Dolores Umbridge i staję w zapierającym dech w piersiach wielkim holu Ministerstwa Magii. Po środku monumentalna rzeźba przedstawiająca uciskanych Mugoli. Niesamowite! Może wskoczę do któregoś z kominków?
Przechodząc do drugiej hali, zaglądam na podwórku do Błędnego Rycerza i podziwiam mroczną rzeźbę z grobu Toma Riedla. Ciarki mnie przechodzą, gdy patrzę jej w oczy. Obok domu Dursleyów mam ochotę przebiec pomostem, którym Harry przemykał się z zamku do Hagrida. Wchodzących do drugiej hali witają figury z Szachów Czarodziejów. Zadzieram głowę, by spojrzeć. Ale wielkie!
Druga hala to istne arcydzieła sztuki rekwizytorów, speców od charakteryzacji, modelarzy. Nad głowami obok Dementora wisi „przyjaciel” Hagrida – groźny Aragog. Wolałbym nie spotkać się z nim w lesie. Wodniki, chochliki kornwalijskie, gobliny
czy sympatyczne skrzaty domowe pozują do zdjęć. Każde dziecko podbiega do Zgredka i chce się przytulić. Słychać: „Taki jak w filmie! Prawdziwy”. Podziwiam te cuda techniki, wiele z nich, zdalnie sterowanych, musiało stanowić istne wyzwanie dla specjalistów modelarstwa.
„Na Pokątną!” I Fiuu. Staję obok Banku Gringotta i patrzę na pstrokatą, niesamowitą ulicę ze sklepami. Może wstąpię do Olivandera po różdżkę? Zaraz, a gdzie moja lista zakupów? Na wystawie Esów i Floresów ciągle króluje bestseller Gilderoya Lockharta „Moje magiczne Ja”. To może potem. Sklep z markowym sprzętem do Quidditcha otacza grupa młodziaków: „O, Nimbus 2000!”. Przechodzę obok sklepu Magiczne Dowcipy Weasleyów, który wita każdego jak w filmie, uchylając kapelusz.
Potężnych rozmiarów makieta zamku i terenów Hogwartu przenosi mnie do różnych scen z filmu. To przystań, w której Harry, Ron i Hermiona byli przy śmierci Severusa Snapea. W oddali na szczycie sowiarnia. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na tle Zamku i przez sklep Olivandera opuszczam tę magiczną krainę.
Kończę wycieczkę w opisywanym już salonie z pamiątkami. Magnes na lodówkę, breloczek z Insygniami Śmierci i ponad 300 zdjęć będą mi przypominały tę czarodziejską wyprawę. Odjeżdżam na dworzec autobusem i pewnie jak wielu zwiedzających żegnam świat Harry’ego Pottera obietnicą – jak tylko wrócę do domu, to muszę znowu obejrzeć całą serię.
Po powrocie do Londynu idę na Kings Cross i odnajduję Peron 9 i ¾ . Akurat para studentów pozuje do zdjęcia z wózkiem tkwiącym częściowo w ścianie.
Miejsc „HarroPorterowych” w Wielkiej Brytanii można znaleźć wiele. Chociażby zamek Alnwick, słynny wiadukt kolejowy w Glenfinnan czy oczywiście Oxford.
Przed wyprawą miłośnikom polecam stronę www.wbstudiotour.co.uk, gdzie można znaleźć wszystkie niezbędne informacje, a przede wszystkim to właśnie tam należy zarezerwować bilety. Ceny, niestety, wysokie. Bilet dla dorosłej osoby £28, a dla dziecka £21. Przejazd pociągiem do Watford wyniesie około £9. Wyprawa kosztowna, ale nie wyobrażam sobie wizyty w Londynie bez odwiedzin tego magicznego miejsca.
Przejrzałem się w Zwierciadle Ain Eingarp. Co zobaczyłem? Nie pytajcie, bo i tak nie odpowiem. Lepiej sprawdźcie, co Wy zobaczycie!
Michał Nowik
Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie
Świetny artykuł. Wielka szkoda, że nie ma zdjęć. Też mam ponad 40-stkę a przeczytałam, wielokrotmie obejrzałam a teraz kolejny raz słucham audiobooka o Harrym P.
27.05.2014 15:59