Dwa pierwsze mecze pod wodzą Paulo Sousy nie zachwyciły. Selekcjoner popełnił kilka błędów, które odbiły się czkawką naszemu zespołowi, szczególnie w meczu z Węgrami. Cztery zdobyte punkty to o dwa za mało, ale nie zapominajmy, że to dopiero początek eliminacji i wszystko może się jeszcze wydarzyć. Nie oszukujmy się, trener nie dostał łatwego zadania. Miał bardzo mało czasu na przygotowanie taktyczne piłkarzy. Jednocześnie kilkoma swoimi decyzjami zasugerował, że chce przeprowadzić w polskiej kadrze rewolucje (brak Glika w wyjściowym składzie na Węgry). Wydaje się, że wprowadzanie młodych to rozsądne wyjście, ale niestety na ten moment ryzykowne. Sousa nie miał bowiem możliwości, żeby nowe rozwiązania wypróbować w meczach towarzyskich. Został rzucony na głęboką wodę.
Trener jeszcze przed pierwszym meczem jasno zakomunikował, że niekwestionowanym liderem reprezentacji będzie nikt inny, jak Robert Lewandowski. Jeden z najlepszych grających obecnie napastników na świecie. Selekcjoner nie chce popełnić błędu swojego poprzednika i woli utrzymywać z 32-letnim snajperem najlepsze możliwe stosunki. I dobrze, bo Robert w dobrej formie jest naszej kadrze niezbędny. Tak się złożyło, że w dwóch pierwszych meczach Lewandowski swojej klasy dowiódł strzelając w sumie trzy bramki. W meczu z Andorą zagrał na nietypowej dla siebie pozycji – grał w środku pola i zbiegał na skrzydło. Eksperyment w mojej ocenie średnio udany, bo „Lewy” najlepiej czuje się w polu karnym lub kilka metrów przed nim, ale na wspomnianego przeciwnika to wystarczyło. Strzelił dwie bramki słabiutkiej Andorze i zszedł do szatni. Jak się później okazało, z niegroźną, ale mającą wagę sprawy państwowej kontuzją...
Wina trenera!
Robert Lewandowski podczas walki w polu karnym doznał uszkodzenia więzadła bocznego prawego kolana. Wyniki badań były jednoznaczne – napastnik nie będzie mógł zagrać w Anglią na Wembley (mecz już 31 marca). W całym naszym kraju podniosło się larum, a głosy zawodu docierały nawet z najdalszych jego zakątków. Szybko zasugerowano, że wszystkiemu winny jest Paulo Sousa, który „kazał” grać Lewandowskiemu w meczu z kopiącymi po kostkach, agresywnymi amatorami, a przecież ten mógł sobie odpoczywać, bo drugi garnitur również załatwiłby sprawę. I powiem szczerze, że większgo absurdu dawno nie słyszałem!
To znaczy zgodzę się, że bez „Lewego” wygralibyśmy z Andorą. Zapewne w słabym stylu, ale czy te wymęczone 3:0 można nazwać dobrym? Chodzi bardziej o to, że Robert jest kapitanem i liderem tej kadry, a jednocześnie człowiekiem szalenie ambitnym. On nie odpuszcza w meczach z amatorami czy półamatorami. Jeśli może, to gra. Dzieje się tak nie tylko w kadrze, ale również w Bayernie, gdzie praktycznie nie schodzi z boiska, rozgrywając raz po raz pełne 90 minut. To właśnie dzięki temu Lewandowski osiągnął to co osiągnął i bije kolejne niesamowite rekordy strzeleckie. Jego upór, ambicja i wola walki sprawiają, że nie odpuszcza żadnego spotkania. Paulo Sousa, który mianował go na lidera kadry, nie mógł po prostu przed drugim swoim meczem podejść i powiedzieć: „Ej, Robert, jest sprawa... Nie zagrasz”. Wszyscy doskonale wiemy, że Lewandowski zrobiłby wszystko, żeby jednak zagrać.
W tej sprawie warto jeszcze powiedzieć kilka banalnych prawd, o których zdaje się większość zapomniała. Po pierwsze – kontuzję można złapać wszędzie. Nie tylko podczas meczu z amatorami, ale również na treningu, rozgrzewce przedmeczowej, wysiadając z samochodu czy spacerując z psem. Po drugie – napastnicy wykręcają życiowe wyniki i biją rekordy podczas meczów z przeciwnikami słabszymi. Przecież w Bayernie nikt nie powiedział nigdy, żeby Lewandowski nie grał z Mainz, bo szkoda zdrowia, a jego koledzy i tak wygrają. Bo pewnie by wygrali. Napastnik tak głodny goli jak Robert nie odpuszcza Andorze, Mainz, czy trzecioligowcowi w Pucharze Niemiec. Po trzecie i ostatnie – w meczach eliminacji swoje mecze rozgrywali wszyscy zdrowi, najwięksi piłkarze i nikt nie sadzał ich na ławce „na wszelki wypadek” (Ibrahimović zagrał z Kosowem, a Christiano Ronaldo z Serbią). Kadra to nie pokaz mody, tylko poważne granie. Zostałeś powołany – wchodzisz na boisko i dajesz z siebie wszystko! A że kontuzja? No tak to w profesjonalnym sporcie niestety bywa...
Walka o rekord
Choć nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, jedna dotycząca urazu Roberta Lewandowskiego dała mi do myślenia. Pojawiły się bowiem głosy, że uraz napastnika w rzeczywistości nie był aż tak groźny, ale wszystko zostało tak ukartowane, żeby mógł on odpuścić mecz z Anglią i skupić się na walce o pobicie niesamowitego rekordu Gerda Müllera (40 goli w jednym sezonie Bundesligi). Wiedząc co nieco o samym Robercie raczej ten scenariusz odrzucam, ale rozumiem niektórych jego zwolenników – mniej więcej się tutaj wszystko trzyma kupy. To zdecydowanie mniej absurdalne, niż zarzucanie Sousie, że niepotrzebnie wystawił Lewandowskiego w meczu z Andorą...
Według wstępnych doniesień absencja „Lewego” potrwa od kilku do kilkunastu dni, ale ma on zostać jeszcze zbadany w klubie (aktualizacja: powrót do zdrowia potrwa aż 4 tygodnie!). Pod znakiem zapytania stoi zatem jego występ w jednym, a może nawet dwóch meczach w Bayernie. To faktycznie może utrudnić mu walkę o pobicie wspomnianego rekordu, choć i bez tych dwóch meczów będzie to realny scenariusz. Cenię Lewandowskiego za charakter i walkę, dlatego życzę mu, żeby te ponad 40 goli w Bundeslidze zdobył. Chociażby po to, żeby pokazać, że ambicją i ciężką pracą można osiągnąć wszystko, co się tylko chce.
Jeśli natomiast chodzi o polską kadrę, to mimo wszystko się nie martwię. Trwa przebudowa, która wymaga czasu i ofiar, dlatego daję Sousie kredyt zaufania. Został postawiony przed szalenie trudnym zadaniem, w którym nową filozofię gry wpajać musi w meczach o punkty. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Szczególnie w państwie, gdzie wielu najchętniej już by go zwolniło. A co do Roberta to spokojnie, da nam jeszcze wiele radości z orzełkiem na piersi.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie