Decyzja koncernu Liberty Media, zarządzającego światem F1, wywołała niemałą konsternację nie tylko wśród męskiej części wyścigowej widowni, ale również wśród samych grid girls. Wiele z nich nie kryło oburzenia, że za polityczną poprawność i nadgorliwość władz dyscypliny płacą utratą pracy. Argumenty za tą decyzją (wskazywanie obecności kobiet na torze jako rozwiązania z minionej epoki, nieprzystającego do dzisiejszych realiów) brzmiały mało przekonująco. Tymczasem okazało się, że był to tylko kamień, który poruszył lawinę: po F1 padło m.in. na targi motoryzacyjne i wyścigi kolarskie.
Z imprezami targowymi – przyznaję – problem mam niewielki. Zaglądanie hostessom w dekolty bywa na nich równie częste, jak pod maski prezentowanych maszyn i trudno to usprawiedliwić jakąkolwiek tradycją. Chyba, że za taką uznać dość powszechne w wielu branżach „szczucie cycem”. Ale w sporcie?
Daleki jestem od zgody na to, by traktować kobiety w kategoriach „atrakcji”, lub „ozdoby” w świecie sportu, choć przyznaję, że ilekroć o tym myślę, przypomina mi się scena z „Testosteronu”, w której Tretyn dowodzi, dla kogo i po co mężczyźni w ogóle uprawiają sport.
Z drugiej strony wciąż zapominamy, że kobiety w świecie sportu odgrywają coraz poważniejszą rolę jako zawodniczki i to nie tylko w konkurencjach,uznawanych dotąd za typowo „kobiece”. Kobiecy peleton z roku na rok jest coraz liczniejszy, coraz częściej się mówi o wyrównywaniu wysokości nagród za wyścigi (a ostatnio – na szczęście – coraz częściej się ten postulat realizuje), najwyraźniej więc najwyższa pora przyzwyczaić się do myśli, że obecność kobiety na podium to zasługa jej determinacji, siły i charakteru, a nie tylko niebotycznie długich nóg. Z niezbyt jasno określonych powodów w otoczeniu medalistek nie ustawia się wypielęgnowanych i nażelowanych modeli, dlaczegóż więc nadal mielibyśmy hołdować zasadzie obdarowywania męskich zwycięzców całusami przecudnej urody modelek? W każdym razie to mi podszeptuje moja dusza kibica.
Ale moja męska dusza mimo wszystko trochę skrzypi na wspomnienie relacji z hiszpańskiej Vuelty i widok eleganckich pań i panów, wręczających kolarzom nagrody za etapy. Równie dobrze ktoś mógł przyjść i powiedzieć: „gratulujemy wygranej, czek wyślemy pocztą”. Bez tych promiennych i jasnych uśmiechów w sąsiedztwie twarzy umordowanych kolarzy było najzwyczajniej w świecie pusto.
Szczęściem dla mojej męskiej części duszy, szef Giro d’Italia zapewnił niedawno, że nie będzie hipokrytą i na wyścigu o „Różową Wstęgę” pięknych kobiet na podium nie zabraknie. Wolę wierzyć, że to nie jest tylko chęć utrzymania się na fali w morzu politycznej poprawności, ale racjonalne i praktyczne podejście, które ma pokazać, że można się opierać na długiej tradycji, nie idąc jednocześnie ścieżką seksizmu. Ostatecznie nie trzeba wylewać dziecka z kąpielą, a te dwa światy jakoś trzeba z sobą pogodzić, jeśli nie tylko dla dobra sportu, to przynajmniej dla przetrwania ludzkości ;)
Jest nadzieja, że Włochom się uda, w końcu nie od dzisiaj wiedzą, jak postępować z pięknymi kobietami. Może i od nich świat się czegoś nauczy, zanim nastąpi jego definitywny koniec? Bo, że tylko to nas czeka, gdy wyrzucimy kobiety poza nawias sportu, nie mam najmniejszej wątpliwości.
Choć może – gdybyśmy chcieli być i poprawni i uczciwi – warto by o stosunek do sprawy zapytać same kobiety?
Mariusz Czykier
felietonista, komentator kolarstwa w Sport.pl
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie