Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Wyprawa do Maroka

Motocykle
|
18.12.2014

Od chwili gdy pojawił się pomysł, że wiosną pojedziemy do Maroka aż do momentu wyjazdu można było znieść jajo! Nie mogliśmy się doczekać podróży do kraju, w którym - na motocyklu - nikt z nas wcześniej nie był, szczególnie, że wyjazd został zaplanowany na początek marca, kiedy pogoda w Polsce jeszcze zupełnie nie sprzyjała motocyklistom.

INFO

Nawigacja9

Tagi: czas wolny

Podróż motocyklami do Maroka
Motocyklowa podróż do Maroka

Nasza grupa składała się z dwóch Jarków (suzuki DL 650 i BMW R1200GS ADV), dwóch Tomków (BMW R1200GS ADV i BMW R1200GS LC ADV), Jurka (BMW R1200GS) i Michała (KTM 990 ADV), który to dwa dni przed wylotem grupy pojechał busem z zapakowanymi motocyklami do Malagi.

Przebieg trasy:


Wyświetl większą mapę

Wystartowaliśmy 6 marca. Na miejscu wypakowaliśmy sprzęt, no a następnego dnia się zaczęło!!! Dosiedliśmy swoje rumaki i ciesząc się już samą jazdą i pogodą podziwialiśmy hiszpańskie krajobrazy kierując się na Gibraltar. Już po przekroczeniu granicy hiszpańsko-gibraltarskiej przeżyliśmy zabawną sytuację: nie wiedzieliśmy, że zatrzymaliśmy się na pasie startowym międzynarodowego lotniska (bo tylko tam było trochę wolnego miejsca :-), a czekając na spóźnionego współtowarzysza zaczęliśmy robić zdjęcia. Za chwilę ruch przez pas startowy został wstrzymany, bo widocznie miał lądować lub startować jakiś samolot i zostaliśmy na pasie sami. Na szczęście nie zostaliśmy zatrzymani ani ostrzelani a jedynie dyspozytor przez megafon poprosił nas o opuszczenie miejsca na pasie startowym!

Krótko o Gibraltarze - od 1713 roku terytorium brytyjskie, najgęściej zaludniony region świata (około 4500 osób/km².) przez wielojęzyczną ludność stanowiącą obecnie mieszankę rasową i kulturową, z przewagą pochodzenia brytyjskiego. Szybko zwiedziliśmy różne zakątki, wynoszącego 6,5 km². terytorium Gibraltaru. Na północy znajduje się przejście graniczne i port lotniczy. Centrum turystycznym jest Main Street i okoliczne place i ulice, częściowo dostępne tylko dla pieszych. Ciekawostką jest, ze Gibraltar nie ma naturalnych zasobów słodkiej wody i kiedyś pozyskiwano deszczówkę gromadzoną w potężnych ,wykutych w skale gibraltarskiej zbiornikach. Wodę też importowano z Wielkiej Brytanii, Holandii i Maroka. Ze względów politycznych Gibraltar nie jest podłączony do hiszpańskiej sieci wodociągowej, a obecnie pozyskuje wodę odsalając morską.

Na południu zaliczyliśmy Europa Point – powszechnie znany jako najdalej wysunięty na południe punkt Europy, gdzie pstryknęliśmy kilka pamiątkowych fotek przy pomniku generała Władysława Sikorskiego, premiera rządu RP na uchodźstwie, Naczelnego Wodza Sił zbrojnych i adwokata sprawy polskiej na europejskiej i światowej scenie politycznej, zmarłego śmiercią tragiczną w katastrofie lotniczej w 1943 roku w samolocie po starcie z lotniska na Gibraltarze. To tyle wtrętu historycznego, powodowanego patriotyczną nostalgią :)

wyprawa do Maroka

Stąd wskoczyliśmy na nasze motorki i pojechaliśmy do Algeciras skąd wypływa prom do Tangeru w Maroku. Jak już dotarliśmy pod przejście graniczne, obstąpili nas życzliwi pomagacze zwani dalej „myfrendami” (od My Friend – tak zwracają się do wszystkich , na których chcą coś zarobić), proponując pomoc w zakupie biletów i załatwieniu formalności. Gdy zdecydowanie odmówiliśmy, to (zapewne będący w zmowie z myfrendami) pracownicy przejścia spowodowali, że nie zdążyliśmy na odpływający wkrótce prom i za karę musieliśmy kilka godzin czekać na następny. Trudno. Zaraz zrobiła się kolejka różnej maści kupców, podjeżdżających przeważnie Mercedesami 123 i innymi wiekowymi pojazdami, obładowanymi pod same niebiosa różnego rodzaju towarem i bogactwem pozyskanym prawdopodobnie z odzysku. Nawiązały się miłe konwersacje, z przewagą udziału języka migowego. W międzyczasie przypłynął prom i "wyrzygał "niezliczoną ilość TIR-ów i innych pojazdów, po czym wchłonął podobną ilość, biorąc nas na "zagrychę", mimo , że to my byliśmy pierwsi w kolejce.

Afrykańska ziemia przywitała nas już pod wieczór, więc chcąc szybko przejść kontrolę graniczną i odprawę celną chętnie skorzystaliśmy z pomocy myfrenda, który to pomógł powypełniać niezbędne kwity i kiwnął do celnika że jest wszystko OK., gdy tamten zastanawiał się jak ma nas potraktować.

Wyprawa motocyklowa do Maroka

Wreszcie silniki naszych rumaków zaryczały bardziej bojowo niż zwykle!!! Afryka!!! Pozytywna adrenalina!!! Zżerała nas ciekawość, co przyniesie ta podróż! Jednak szybko zrobiło się ciemno i trzeba było znaleźć jakiś nocleg. Właściciel przydrożnego hotelu bardzo nas zachęcał do pozostania u niego, oferując niską cenę za nocleg. Pozwolił wprowadzić motocykle na salę restauracyjną, rozsuwając stoły i krzesła z klientami oglądającymi mecz, palącymi papierosy i pijącymi „berber whisky”- wbrew nazwie, napój nic nie mający wspólnego z alkoholem. Jest to tradycyjna aromatyczna herbata. A z rana porządnie nas wykasował za śniadanie, co prawda, bardzo smaczne!

Po śniadanku na naszych objuczonych stalowych rumakach ruszyliśmy, obierając kierunek na Rabat. Nawijając kilometry poza autostradami cieszyliśmy oczy pięknymi, bo niespotykanymi gdzie indziej widokami, docierając około południa do Meknes – miasta, które rozkwitło i stało się stolicą Maroka za czasów panowania Mulaja Ismaiła – skutecznego i krwawego władcy, przez 55 lat (1672-1727) rządzącego Marokiem, które w tym okresie stało się znaczącym krajem na świecie. Sułtan naznaczył rozpoczęcie swoich rządów rozkazem przybrania murów Fezu głowami 700 zabitych, nadając w ten sposób ton swoim rządom. Utrzymywał harem z 500 żonami i miał setki dzieci. Dzisiaj Meknes to jedno z najpiękniejszych miast Maroka, mimo że doznało upadku po śmierci Mulaja Ismaiła.

Zrobiliśmy dłuższą przerwę na odparowanie (było +30 st. C.), wypicie soczku i odpoczynek siedząc przy suku z owocami i patrząc na mury mediny. I my i nasze motocykle wywoływaliśmy u miejscowych niejakie zainteresowanie. My też podziwialiśmy "lokalesów". Wielu, pomimo upału, było ubranych w ciepłe płaszcze i futra, mieli też pozakładane zimowe buty. A nam było gorąco w podkoszulkach!

Po przerwie motocyklowo zwiedziliśmy medinę i ruszyliśmy dalej w drogę, docierając wieczorem do Rabatu – obecnej stolicy Maroko, którą wyróżnia ciekawa architektura, bulwary z bujną zielenią i urocze kawiarenki. Po drugiej stronie rzeki Sala widoczna była, niegdyś strategiczna, wieża piratów. Najważniejszą pozostałością po Almohadach jest Tour Hassan (Wieża Hassana), jest to niedokończony minaret meczetu.

Po całym dniu jazdy czuliśmy wielką potrzebę „zatankować” , więc znaleźliśmy hotel z parkingiem, na którym na noc został „guardian”, żeby pilnować nasze maszyny, a my na tarasie, gasząc "pragnienie", zjedliśmy kolację. Wtedy po raz pierwszy i ostatni podczas podróży widzieliśmy pijących alkohol Marokańczyków.

Rano znowu objuczyliśmy nasze motocykle, oceniliśmy powierzchownie ich stan techniczny i dalej w drogę na Casablankę i Marrakesz. Lecieliśmy malowniczą drogą wzdłuż oceanu. Na kąpiel ocean był jeszcze za zimny i nabrzeża niebezpieczne przez oddziaływanie prądów i ogromne fale, ale praktycznie wzdłuż całego brzegu powstają nowe apartamenty i hotele – widać, że nowe inwestycje są mocno ukierunkowane na turystykę. Po drodze do Casablanki, wjechaliśmy na plażę w okolicy Mohammedii, robiąc mały postój na wypicie łyka wody - oczywiście nie kosztowaliśmy morskiej! Ocean w zatoczce był dużo spokojniejszy, plaża szeroka i pusta. Jedynie grupa jakichś młodych bojowników stojąc w okręgu z instruktorem w środku i wznosząc okrzyki ćwiczyła technikę zadawania ciosów. Pospiesznie więc (jakoś nam się przy tych "komandosach" zrobiło nieswojo) umyliśmy tylko ręce w oceanie, zawinęliśmy do swoich sprzętów i ruszyliśmy na Casablankę, aby już za chwilę być na przedmieściach.

Jest to jedno z największych miast Afryki, stolica gospodarcza i główny port Maroka. Mijaliśmy salony najdroższych marek samochodów, ekskluzywne sklepy i biurowce – filie światowych koncernów. Widoczne też były dzielnice ubóstwa, wylęgarnie zamachowców-samobójców. Zwiedzając miasto na naszych maszynach, zatrzymaliśmy się tylko przy meczecie Hassana II. Wspaniała, okazała budowla – dar narodu dla poprzedniego władcy z okazji jego 60 urodzin. Mieści w sobie dużą bibliotekę, łaźnie parowe, szkołę koraniczną, sale konferencyjne, muzeum, salę modlitewną z otwieranym elektrycznie dachem, mieszczącą 20 tys. wiernych. Minaret wznoszący się na wysokość 175 metrów czyni z niej najwyższą budowlę sakralną na świecie. Wiązka lasera, długa na 32 km wskazuje ze szczytu kierunek Mekki. Pięknie zaprojektowana, z trzech stron otoczona wodą, wzniesiona na skrawku lądu, naprawdę robi wrażenie. Koszty budowy przekroczyły 750 mln USD.

motocyklem po Maroko

Po dłuższym postoju i upamiętnieniu wizerunków własnych i naszych motocykli na tle meczetu ruszyliśmy w dalszą drogę na Marrakesz. Po drodze mieliśmy wpadkę z tankowaniem na stacji Afriquila - wlali nam takiej" zupy", że silniki naszych motocykli mocno protestowały dymiąc i dzwoniąc. Szczególnie wrażliwy okazał się najnowszy Tomka BMW R1200GS LC ADV, silnik detonował, wydając z siebie dźwięki, jak by ktoś wsypał do cylindrów wiadro gwoździ. Mimo to dojechaliśmy szczęśliwie do Marrakeszu.

W takim miejscu jeszcze nie byliśmy! Miasto Marrakesz jest jedną z najbardziej egzotycznych metropolii w Maroku. Leży na styku kultur i kontynentów, w miejscu, gdzie ziemie plemion z obszaru bezprawia stykają się z obszarem praworządnym. Odwiedziliśmy otoczoną murami medinę z bazarami i zabytkami zamkniętymi w obrębie różowych murów z suszonej na słońcu gliny. Plac Dżemaa El-Fna to tętniące życiem nocnym miejsce. Turystów przyciągają żonglerzy, zaklinacze węży, sprzedawcy soku pomarańczowego, zresztą bardzo wyśmienitego, fakirzy, różnej maści handlarze i cały plac kramów z przekąskami – można tu skosztować od kozich głów do ślimaków, merguez, tadżinu i kuskusu, najtańszą zupę harirę. Tutaj zjedliśmy kolację.

Wszyscy tu byli okrutnie natrętni! Każdy chciał coś sprzedać, albo w czymś pomóc, ewentualnie okraść! Jeżdżąc przez suki mediny – labirynt mrocznych, podobnych do tunelu uliczek, poprzedzielanych plamami światła, gdzie panuje ogromny ścisk i tłok, ponieśliśmy straty, gdy utknęliśmy w jednej z nich - jednemu z kolegów nie wiadomo w której chwili, w wywołanym zamieszaniu miejscowe złodziejaszki wyrwali przymocowany do kierownicy telefon.

Nocowaliśmy w riadzie - przerobionym na hotel domu kupieckim. Właściciel – Francuz Vincent, bardzo sympatyczny gość, załatwił bezpieczny nocleg dla naszych motorków, które były pilnowane przez całą noc przez dwóch guardianów – myfriendów. Oprowadził nas po ciekawych miejscach, wytłumaczył kilka zasad przetrwania i poruszania się w Marrakeszu.

Następnego dnia zmieniliśmy plan. Z braku czasu zrezygnowaliśmy z wycieczki do Agadiru a skierowaliśmy się na Zagorę. Szukając przygód, wyruszyliśmy w góry wysokiego Atlasu, pokonując kilka przełęczy, między innymi Tizi-n-Tichka, trafiając na kilka berberyjskich wiosek, wyglądających tak, jak by świat się tam zatrzymał kilka wieków wstecz. Mimo tego, że część drogi przebiegała po bezdrożach, pokonaliśmy około 400 km. Nocleg udało się załatwić bardzo późno, gdy dotarliśmy do Zagory, przedsionka pustyni, miasta, w którym odbywa się główny targ berberyjski na południu kraju. Sprzęty, jak pierwszej nocy, spały razem z nami w hotelu.

Z rana krótka wizyta Michałowego KTM-a na skrócenie łańcucha w warsztacie, których tu nie brak, ponieważ są zapleczem technicznym rajdów Paryż – Dakar i prosto w kierunku doliny Dades! Najpierw szutrowa droga Zagora – Tarhbalt, potem malownicze przełęcze Atlasu, ekstremalna górska droga Tizi-n – Tazazert. I wreszcie Dades z niesamowitą ilością serpentyn i agrafek – raj dla motocyklistów!

W kolejnym dniu dotarliśmy do Merzougi, małej wojskowej wsi na południu Maroka. Mega klimatyczny hotel Kasbah Panorama, polecony przez Vincenta z Marrakeszu. Bajeczne wydmy Erg Szebbi... po to jechaliśmy!!! Piękne widoki, dużo frajdy z zabawy na motocyklach w piachu!!! Wynajętym autem terenowym z przewodnikiem – kierowcą Ali Babą, wyruszyliśmy na zwiedzanie pustyni. Niesamowite wrażenie sprawiła wioska Tuaregów, ich styl życia oraz domy z gliny lub patyków i trawy. Zwiedziliśmy opuszczone koszary, wcześniej stacjonujących wojsk francuskich, a dzisiaj tylko w niewielkiej części wykorzystywanych przez wojsko marokańskie. Byliśmy na cmentarzu wojskowym i w kopalni fosforytów. Zakończyliśmy zwiedzanie we wsi napływowych Senegalczyków, którzy zaprezentowali nam wspaniały występ artystyczny.

motocyklem po pustyni

Następnego dnia o poranku, po śniadanku w naszym wielce gościnnym hoteliku, wyskoczyliśmy na chwilę jeszcze na pustynię zmieniając nasze sprzęty na inne środki transportu :-) Wielbłądy radziły sobie na piachu o wiele lepiej niż nasze maszyny. Jeden, biały miał na imię Jimi Hendrix i protestował rycząc, gdyż dostał najcięższego jeźdźca Tomka! He-he! Po południu wyjechaliśmy z Sahary kierując się na Fes. Po drodze, gdzieś w Atlasie trafiliśmy na małpi gaj…. I trzeba było nakarmić małpy! Przemarzliśmy w drodze, jadąc w deszczu i po śniegu, w temperaturze bliskiej zeru, za to następnego dnia w upale zwiedzaliśmy Fez. Rzut oka na medinę z widokowego miejsca blisko cmentarza, z grobami obficie zdobionymi mozaiką, po czym zwiedziliśmy fabrykę porcelany i starej, słynnej na całym świecie garbarni, którą już od ponad 1000 lat prowadzi 20 rodzin, zwiedziliśmy też najstarszy na świecie uniwersytet. Po tych wszystkich wrażeniach ruszyliśmy drogą przez zamgloną i zaśnieżoną przełęcz, a potem super krętą drogą w kierunku Tangeru… tam na prom i... żegnaj Afryko!!!

Całkowity koszt podróży wyniósł po około 5000 zł na osobę. Do Maroka trzeba zabrać euro i wymienić w kantorze po przekroczeniu granicy, w banku, czy na poczcie na dirhamy. Zanim coś kupicie, musicie wiedzieć ile chcecie zapłacić i potem targować do skutku. Liczyliśmy na tańsze paliwo, ale ceny były zbliżone do polskich. Bardzo drogi jest alkohol, ale za grosze można kupić bardzo smaczne pomarańcze. Efekt po ich zjedzeniu trochę inny, ale też miło :) Kuchnia marokańska jest różnorodna i wyśmienita. Oczywiście, pozostał nam ogromny niedosyt zwiedzania, ale jeszcze kiedyś tam wrócimy…

Jarek Jarmołkowicz
 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (5) / skomentuj / zobacz wszystkie

Jarek J.
08 stycznia 2015 o 17:39
Odpowiedz

Ahoj Tomku!
Chodzi nam po głowie i to mocno, aby doznać większej adrenaliny na crossóweczkach :-) ! Ale California i Atolia - ti by był chyba szczyt szczytów... Taki teren i panujące temperatury (dzisiaj do +60st C) - to extreme nawet dla kozaków !!!
Pozdrawiam!
Jarek

~Jarek J.

08.01.2015 17:39
Tomek
08 stycznia 2015 o 08:59
Odpowiedz

Co za zajadli goście!!! Teraz czas na krok do przodu - wyprawa po bezdrożach atoli :)

~Tomek

08.01.2015 08:59
Rafal
06 stycznia 2015 o 17:58
Odpowiedz

Dziekuje za odpowiedz
Pozdrawiam

~Rafal

06.01.2015 17:58
Jarek J.
06 stycznia 2015 o 16:41
Odpowiedz

Witam! To jest świetny motocykl! Ma wielkie serce, mimo małej pojemności. W trakcie całej wyprawy radził sobie wyśmienicie. Wcale mu nie przeszkadzało, że jechał w towarzystwie sprzętów z większymi silnikami. Ułańska pozycja jeźdźca, osłoniętego dość dobrze przed wiatrem, nie męczy na długich przelotach. Zawieszenie daje radę na każdej nawierzchni. W piachu pustyni oczywiście najlepiej radził KTM, ale jak ktoś się nastawia na podróże w warunkach poza drogowych, to musi wyposażyć się w lekkie enduro, bliższe w pokrewieństwie do sprzętów crossowych. Uważam, że w swojej klasie to najlepszy motocykl, no i stosunek ceny do tego co dostajesz - bezkonkurencyjny!
Pozdrawiam,
Jarek Jarmołkowicz (GS ADV)

~Jarek J.

06.01.2015 16:41
Rafal
06 stycznia 2015 o 14:50
Odpowiedz

Witam
Jak DL dawał sobie rade na te wyprawie, zwłaszcza w cięższym terenie piach itp ?

~Rafal

06.01.2015 14:50
1