Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Motocyklem na Kretę

Motocykle
|
18.12.2014
Motocykle Motocyklem na Kretę

Piękna, słoneczna wyspa, oszałamiające plaże, malownicze wioseczki i Retsina.

INFO

Nawigacja2

Tagi: konkurs

Motocykle Motocyklem na Kretę

Plan trasy:

Słowacja -> Wegry -> Rumunia -> Bułgaria -> Grecja -> Thessaloniki -> Meteora -> Delfy -> Termopile -> Ateny -> Pireus

Kreta -> Chania -> Kissamos -> Falasarna -> Elafonisi -> Balos -> Rethimno -> Triopetra -> Matala

Agios Nikolaos -> Sitia -> Vai -> Spinalonga -> Heraklion -> promem do Aten

Korynt -> Sparta -> Moanemvasia -> Kalamata -> Pirgos -> Patra -> Preveza -> Parga

Albania -> Czarnogóra -> Bośnia i Hercegowina -> Chorwacja -> Słowenia -> Węgry -> Słowacja -> Czechy

i do domu... ;)

Po ubiegłorocznej naszej podróży do Grecji mieliśmy ogromny jej niedosyt.. aż nam wnętrznościami szarpało z żalu, że będąc tak blisko, wielu miejsc jednak nie zobaczyliśmy… Decyzja była szybka, a jeśli już ciśniemy do Grecji, to i na KRETĘ PODSKOCZYMY, jak to mówi moja Małgosia "PRZECIEŻ TO zaledwie KAWAŁEK DALEJ."..;)

Naszym od trzech sezonów intruderem vzr 1800 byliśmy już w kilku fajnych miejscach i szczęśliwie bez większych przygód wozi on nas dzielnie. Zdajemy sobie sprawę, że taki pojazd nie jest krążownikiem turystycznym na dalekosiężne podróże, bo z zasady żaden chopper i cruiser ani nie hamuje, ani nawet nie skręca tak jak powinien robić to motocykl, ale kto by się takimi drobiazgami przejmował jak przygoda ponownie puka do drzwi..;)

Pozdrawiam kolegów z forum Intruder Polska, którzy zawsze mocno są pomocni w fachowym doradztwie przygotowawczym sprzetu do podróży..;) pokłony Panie i Panowie..;)

Małgosia, Krzysztof, suzuki intruder i z 60 kilo bagażu to podróżnicy w tej opowieści. Celem jest dojazd na Kretę, z maksymalnym pominięciem dróg szybkiego ruchu. Ofkors planowanie na mapie papierowej i w goglach przeliczanie jak kto komu, co i za ile, już od jesieni zrobione. Drobne zakupy czego tam z osprzętu turystycznego brakuje, bo 4 lipca się zbliża.

Przejechaliśmy przez 16 krajów Europy i zrobiliśmy 7200 kilometrów na kołach naszego motocykla plus pewnikiem ze 600 km na promie na Kretę i z powrotem. Po samej Krecie podróżowaliśmy spokojnie, chłonąc każdy kilometr i wdychając oczami cudowne widoki. Po wyspie zrobiliśmy około 1000 km, szczęśliwie bez awarii i przykrych niespodzianek. Tutaj zapodam jeszcze w ogromnym skrócie pierwszy dzień naszego pobytu na Krecie.

Noc na promie z miejscami klasy najzwyklejszej nie należy do ciekawych - jedynym plusem tej nocy było to, że znalazłem kilka kontaktów, pod które podpiąłem swoje wszechobecne ładowarki do aparatu, telefony i co tam jeszcze nam prądowego potrzeba. Drugi plus, to duża łazienka, w miarę czysta i to wcale niezaludniona.

Wcześniej pisałem, że pobudkę zaliczyliśmy przed 6 godziną, potem z tłumem turystycznym pomknęliśmy w ślimaczym tempie kroczek za kroczkiem do miejsca zaparkowania swoich pojazdów.

Oczywiście my jako jedyni wzięliśmy ze sobą wałek z bagażnika (ze 25 kilo) ;) z ciuchami i kosmetyczką, a jak wiadomo zapakowanie wszystkiego na maszynę zajmuje motocykliście trochę czasu. Ale zapodany wakacyjny luzik nigdzie nas nie gonił..;) kto samochodem był, to szybko się uwinął z wyjazdem, kto tirem, to o dziwo też, a my dostojnie w koncóweczce z emerytami. O 6.30 zjeżdżamy z promu na ziemie, a właściwie beton Krety.

Miałem ochotę jak Karolek Wojtyła na pierwszej swojej wizycie papieskiej w Polsce uklęknąć i wycałować długo oczekiwany beton/ziemię Krety, ale jakoś się powstrzymałem widząc tych wszystkich turystów i tak mocno się nam i motocyklowi przyglądających. W navi wbite Kissamos, poranny chłodek chłodzi… zakładamy kurteczki, ale tylko na godzinkę.

Około 8 godz. Kreta budzi się do życia i temperatura miło rośnie.

Navi wyrzuca nas na szybka drogę z dwoma pasami, ale intuicyjnie na pierwszym zjeździe na miasto w prawo wbijam się na starą drogę wybrzeżem, i jak zwykle miałem nosa. Widoki o poranku, przy wschodzie słońca bezcenne.

Wkulałem brykę na pierwszą kompletnie o tej porze pustą plażę i heja na leżaki. Sklepy i knajpy pozamykane, to dobyliśmy coś niecoś z kuferka i ze 40 min napawaliśmy się widokiem, szumem morza i kanapkami.

Po jakimś czasie na siodełka i wio koniku wio na przygody poszukiwanie. Mnie tam zawsze adrenalina trzyma nawet po kiepsko przespanej nocy, natomiast Małgoś jak każda kobieta cierpi trochę niewyspana, włosy nieumyte, prysznica nie brała od wczoraj rana, pazurki lekko zabrudzone z kurzu. Tak to bywa na motocyklu..;)

Staram się jak mogę znaleźć szybko lokum, na spanie i relaksik. Mijamy w sumie niewielkie i spokojne Kissamos i widzę strzałeczkę Falasarna 6 km. Kurde fajowo, bo czytałem o tej super plaży i postanowiłem, że wynagrodzeniem za tę noc będzie spanie z super widokiem blisko plażingu ;) Skręt w prawo, jak strzałka nakazuje, tniemy po wsi niewielkiej otoczonej tysiącami drzewek z oliwkami a wydechy radośnie dudnią budząc mieszkańców. Prawo, lewo, prawo, lewo, navi się gubi, znów znajduje, zawracamy z 5 x i nagle hurra... stajemy na parkingu, a tam druga strzałka z napisem "Falasarna 1h" z buta przez górę trza przejść..;) Pioruny w oczach Małgorzaty nawet nie pozwoliły mi silnika wyłączyć..;) ale weź tu teraz stąd wyjedź ;) 3 kilometry jechaliśmy ze 30 min, ale w końcu do głównej dojechaliśmy. Dobrze, że mikrofon wyłączyłem, w celach niby oszczędnościowych, bo bym pewnikiem coś musiał posłuchać o braku umiejętności znalezienia plaży..;)

Lecimy główną w kier. Kissamos i wjeżdżam pod górę do pierwszego po prawej ośrodka prywatnej inicjatywy turystycznej. Wjechaliśmy ze 300 m pod górkę, ślimaczek, agrafka i stajemy na jakby dziedzińcu hacjendy. Palmy wysokie, strzeliste, sporo drzwi jednak zamkniętych, ale jedne otwarte. Zdejmujemy kaski i wbijamy na schodki.

Siedzi jegomość za ladą - recepcjonistka płci męskiej lat około 65.
"Kalimera" walimy od drzwi.
"Kalimera pedia" wita nas recepcjonista w swojej posiadłości.
Pytamy o dwa noclegi. Mają pokoik wolny, 40 jurków za nockę. W sekundzie pojawia się żona Szanownego, Marija jej dano na chrzcie ;) i dostaje polecenie służbowe nalać nam po szklanicy "portokalady" (napoju o smaku portokalady, czyli pomarańczy...) a że człowiek z Polski to wszystko co za darmo to wyżłopie, więc sączyliśmy powoli i to był nasz błąd, bo dopóki mnie wypiliśmy do dna to Marija nam pokoju nie pokazała..;))))

Jak wypiliśmy i sprawdziła, czy szklanice puste, nakazała łagodnie "ela do ligo" i kiwnęła ręką aby iść za nią.

Kurna, czego tak po tych schodach wysoko leziemy? W motociuchach gorąco, a tu schody, przejścia. znowu schody..;/ Ale jak dotarliśmy, zobaczyliśmy pokój dwuizbowy, wielkie łoże typu warsztat, łazienka, kuchnia z pełnym wypasem, szybki rzut oka na ścianę - klima wisi, ok.

Ale to wszystko przyćmione zostało sekundą, kiedy to Marija zamaszystym ruchem dłoni otworzyła drzwi na balkon. Kierwa, wody mi odeszli i chciałem płakać, a nawet zmienić miejsce zameldowania czasowo na ten właśnie balkonik. Jakże Mieszko pierwszy z kumplami swymi Wojami się pomylili wbijając włócznie w naszym Kraju ukochanym - mógł przecież włócznie wbić i ogniska rozpalić właśnie na tej wyspie i było by zupełnie inaczej, przynajmniej patrząc pod kątem braci motocyklowej sezon trwał by cały rok ;)

Uff, podziękowaliśmy gospodyni, zostawiła nam klucz z drzwi i poszła. Kurde widok niezwykły roztaczał się z balkoniku. Piękny, z 200 metrowej górki cała zatoka, miasteczko i na końcu wody w zatoczce monumentalne góry dopełniały obrazu. Kurde dopiero jest 9 rano, a ja już tyle napisałem o dniu dzisiejszym, gdzie tam jeszcze do wieczora ;)

Szybki prysznic, aby resztki nocy przepędzić z siebie, robimy kawę i małe śniadanko na balkonie ofkors ;) i knujemy plan na cały ten piękny dzien.. ale co tu knuć, skoro z balkonu widać wielką skałę nad wodą, a tuż obok trzy piękne zatoczki i na dodatek kompletnie puste..;) na szybciutko skok na moto, plażowe stroje przygotowane, coś do smarowania, skok do spożywczego po napoje gazowane ;) i na plażę.

Ależ miejscówa i to pod samym nosem, domem czyli. No to leżymy, smarujemy, nawadniamy organizmy płynami ze spożywczego. Pływanie w tej kryształ i ciepłej wodzie to super przyjemność.

Ale za około 2 godzinki dupę już nam nosi, no ile motocykliści wyleżą na plaży ;) Mapa do ręki - acha - Elafonisi 38 km w jedną stronkę. Do spożywczego 2 kg krewetek, cos do chrumkania, w domku krewetki na patelnię i już jest obiad.

Na moto i wio na Elafonisi. W necie jak fotki przeglądaliśmy, to ta plaża niezaludniona i mocno piękna. Navi otrzymała dane i lecimy, drogi kręte, wiodące lasami piniowymi i gajami z tysiącami drzewek oliwnych, wiodą nas wąwozami skalistymi i jednym tunelem wykopanym chyba przedwczoraj kilofem przez miejscowych. TUNEL NA JEDNO AUTO Z SUROWĄ SKAŁĄ rewelacja. Tunel hit nagranie na YT ;;)

Po chyba 1,5 godziny docieramy do znaku drogowego z napisem ELAFONISI. Ludzi mało, kilka hotelików, jakiś sklepik spożywczy, no super. Jedziemy za strzałkami na BEACH, nagle kończy się asfalt i szuter z małymi głazami dostajemy pod koła. Dobrze, że bagaże mam zdjęte, to łatwiej mi się manewruje.

Za wzniesieniem pojawia się słynna plaża, a na plaży jak to na plaży z 12 tysięcy plażowiczów ;/ Kurna chatka, jaki tłum, ile samochodów, ledwo udaje nam się znaleźć plac na nasza brykę. Idźmy zatem na plażę... Z trudem znajdujemy miejsce do leżenia. Po łyczku czegoś chłodnego i idziemy do wody. No woda "pierwyj sort" idealna, kryształ i faktycznie sporo na brzegu różowego piasku ;)

Może trafiliśmy na zły moment, ale wiatr mocno wiał od lądu i niemiłosiernie ziarenka piasku waliły w ciało, czułem się jak piaskowana felga samochodowa w piaskarce. Pokręciliśmy się ze 2 godzinki po plażuni, ale zawsze nadchodzi czas powrotu do domku.

Pojechaliśmy inną drogą, niż przyjechaliśmy tutaj. Wracaliśmy wybrzeżem, było nieco dalej ale jak mocno widokowo! Zjechaliśmy całe zachodnie wyrzeże Krety piękną trasą i wartą polecenia.

Jednak na pewnym odcinku navi wprowadziła swoje rządy, co dało nam radosne 60 minut błądzenia po gajach oliwnych i miejscowościach, gdzie listonosz nawet chyba nie dociera, ale takie błądzenie daje możliwość zobaczenia miejsc, do których sami byśmy nigdy nie trafili. Super miejsca, czas w tych wsiach stoi w miejscu, problemów na pierwszy rzut oka żadnych, tawerny pełne ludzi, cisza, tylko błąkający turyści z bulgoczącym wydechem ją zakłócili. Odmachujemy nam machającym pozdrawiając się nawzajem. Urokliwie..;)

Wieczór się zbliża, a my wracamy, dojeżdżając do Kissamos widzę drogowskazy w lewo ze znajomą nazwą Falasarna. Postanawiamy, że te zjazdy jutro zbadamy z rana i coby nad samą plażę dojechać mamy plana ;)

Parkujemy pod domem, coś tam pichcimy na kolacyjkę. Po wcześniejszej wizycie w nowoodkrytym Lidlu tym razem napojem do kolacji było miejscowe winko, którego od lat jestem fanem, mianowicie Rycyna. Retsyna. Retsina. Różne są pisownie, ale w oryginale pisze się tak: Ρετσίνα.

Szczęśliwie nabyłem dwulitrową za jakieś 3 euro, to wystarczyło na dłużej ;) i na balkoniku sławnym posiedzieliśmy do późna słuchając naszej ulubionej muzyki zgranej na telefon, bo szkoda na takiej wycieczce i w ogóle w życiu każdej chwili, szkoda każdego momentu, każdego mgnienia oka, bo żadna z tych, które trwają naprawdę nigdy już się w naszym życiu nie powtórzy.

Krzysztof Zarębski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Kaa
01 maja 2018 o 17:19
Odpowiedz

Do Falasarny nie trzeba iść przez górę tylko na Bałos.Serdecznie pozdrawiam i gratuluje.Ja wyruszam 01-06-2018 z Drammen.Bikini, Filip flop i H D :) Kasia

~Kaa

01.05.2018 17:19
1