Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Motocyklem na Cyklady czyli wakacje w Grecji

Motocykle
|
29.10.2015
Motocykle Motocyklem na Cyklady czyli wakacje w Grecji

Grecja - kraj to piękny, ciekawy i pełen krętych dróg, po których deptają kozy i osły. No niby tak samo jest w każdym kraju na południu Europy, ale nas urzekła i oczarowała właśnie Grecja. Po objechaniu w latach poprzednich greckich wysp: Krety, Zakyntos, Kefalonii, Lefkady oraz trzykrotnie kontynentu greckiego, tym razem postanowiliśmy zaatakować na kołach naszego Intrudera odległe Cyklady.

Motocykle Motocyklem na Cyklady czyli wakacje w Grecji

Na Santorini czy Milos 99,9% turystów przylatuje samolotami lub samolotami lecą do Aten, a następnie promem na wyspy. My oczywiście spod samego garażu w domu, aż tam, hen daleko, na kołach!

Wyjechaliśmy sobie spokojnie 3 lipca po południu i jadąc spacerowo mijamy Słowację i zatrzymujemy się na pierwszy nocleg na Węgrzech. Następne spanie na Macedonii, a trzecie już w greckich Meteorach. Na trasie nic się szczególnego nie działo, oprócz niecodziennego widoku przemieszczających się całymi tłumami uchodźców wzdłuż nitek autostrad. Wszyscy jednostajnie posuwali się na północ Europy. Taki widok w lipcu był dla nas niezwykle egzotyczny, lecz w momencie pisania relacji, obraz tych ludzi pokazywany jest w telewizji jakby nieco dramatyczniej. Wracając do tematu. Dotarliśmy do Meteorów. Spędziliśmy w tym miejscu w latach poprzednich trochę czasu, ale ciągle nam mało tych pięknych widoków. Ciekawostką było to, że spotykaliśmy tu chłopaków spod Opola, którzy przyjechali po raz pierwszy do Grecji, wzorując się na naszych filmach na YouTube. Całkiem sympatyczna sytuacja, tym bardziej, że to oni nas rozpoznali, machając rękoma i drąc się na całe gardło, kiedy ich mijaliśmy. Musiałem zawrócić i zapytać czy coś im się stało, skoro tak się wydzierają...

Dnia czwartego pomknęliśmy do Aten. Kryzysu nie widać. Demonstracji nie było. Zamieszek na ulicach również brak. Przy bankomatach brak kolejek. Życie płynęło swoim spokojnym, greckim, leniwym rytmem... Zwiedzaliśmy Ateny do pierwszej w nocy, pamiętając o tym, że rano mamy prom na Santorini o 7:30. Bilety na prom kupuje się szybko, nawet bez rezerwacji. Wybraliśmy tańsze linie, ale za to płynące przez trzy inne wyspy Cyklad, na które sobie chociaż z promu pozerkaliśmy. Obsługę promu poznaliśmy już na poprzednich podróżach tym środkiem transportu, więc tym razem wszystko wypadło perfekcyjnie. Na Santorini dotarliśmy około godziny 15. Znalezienie zarezerwowanego wcześniej hotelu na Bookingu zajmuje nam około 40 minut. Zakwaterowanie na szybko i sru na maszynę, i całe 5 dni nasze na zwiedzanie wyspy.

Wyspa niby niewielka dla posiadających środek transportu. Miejsca polecane przez przewodniki obowiązkowo odwiedzamy, bo widoki naprawdę zapierają dech w piersiach. Tłum w tych miejscach z całego świata jest ogromny i nieprzebrany. My natomiast szukamy zawsze ciekawych i w miarę bezludnych zakątków. Takich miejsc również jest wszędzie pełno, więc i tutaj znaleźliśmy plażę o kilkukilometrowej długości, z pięknym czarnym, czerwonym oraz żółtym lub prawie białym piaskiem, z kilkunastoma parasolami, barem z uśmiechniętym barmanem i jedynie szum fal naszą ciszę zakłócał.

 Zwiedziliśmy Santorini wzdłuż i wszerz, zaglądając w najatrakcyjniejsze zakamarki wyspy. Byliśmy w Grecji na motocyklu już po raz czwarty, więc znamy zasady życia Greków.. "Siga, siga Xristo", czyli "powoli, powoli Krzysztof" mawiają do mnie. Nie ma się gdzie spieszyć. Może i w tym trochę racji, ale nam zawsze jest spieszno zajrzeć na wakacjach za każdy róg, za każdą skałę, żeby potem te wspomnienia zachować na długie, polskie zimowe wieczory. Po wyspie zrobiliśmy 350 kilometrów, co daje całkiem przyzwoity wynik jak na wymiary wyspy. Mógłbym opisywać uroki Santorini bez końca, ale niestety w tej opowieści się z tym nie zmieścimy. Może kiedyś uda nam się napisać i wydać przewodnik dla podróżujących motocyklistów po Grecji, to wtedy rozwiniemy się jak rolka dropsów.

Kolejną wyspą, którą zwiedziliśmy, było Folegandros. Urocza, maleńka wysepka na Cykladach, z pięknymi plażami, stolicą Chorą i fantastycznym kościółkiem na najwyższym wzniesieniu wyspy. To wyspa, na której czas się zatrzymał i turystów niezbyt wielu, ale wyspa po stokroć była warta zobaczenia. Fantastycznym dla nas doświadczeniem było zobaczenie prawdziwego greckiego ślubu. Extra przeżycie dla nas. Poznaliśmy szefa knajpy – Greka, który od maja do października tyra w swojej restauracji pod palmami, a potem wpada na pół roku do Warszawy(!) i tam tyra dla naszego pięknego kraju, mając obok siebie swoją żonę Krysię, o słowiańskich blond lokach. Uroczy ludzie. Uroczy w sumie są wszyscy, których los stawia nam na drodze.

Nadchodzi moment, że podczas luźnych pogaduszek o obecnej polityce rządu Grecji wspominamy, że przyjechaliśmy tutaj na naszym motocyklu prosto z Polski. Wtedy, jak przy każdej naszej wycieczce, słuchając naszych przechwałek, zaliczają opad szczęk, po czym zasypują nas dziesiątkami pytań. O naszą podróż, o to, czy tak nam się chce i czy w ogóle tego nie wymyśliliśmy... Sprawa zazwyczaj kończy się domówieniem u kelnera dodatkowych napojów do wcześniej podanych posiłków, a co się z tym wiąże mój grecki język z każdą kolejną minutą staje się coraz lepszy!

Kolejna wyspa cykladzka przez nas odwiedzona to Milos. Milos to wyspa białych, potężnych skał, wystających z błękitno-białej wody, z widokami różniącymi się mocno od widoków na Santorini. Jest przepięknie, ale inaczej niż na dotychczas przez nas odwiedzanych wyspach. I o to właśnie chodzi. Po to całą zimę i wiosnę szperam w Google, żeby zawsze było piękniej, i zawsze inaczej. Milos to wyspa, na której niespodziewanie kończy się asfalt na drogach i zaczyna pełen off. Niektórzy motocykliści mieliby tu sporo do pokazania na czerwonych szutrach. Niestety nasza ciężka bryka nie wszędzie mogła dojechać, ale i tak sobie znakomicie radziliśmy z brakiem asfaltu. Plaże na tej wyspie są różnorodne i wspaniale położone. Na jedną z plaż schodzi się z ogromnej skały, trzymając się rękami lin taterniczych, po dwóch dość wysokich drabinach. Sztuka przetrwania. Słabsi wtedy tu nie plażują, bo zwyczajnie boją się zejść.

Co roku będąc na motocyklu w Grecji spotykamy naszych wszędobylskich turystów All Inklusiv, rodaków, którzy z zaciekawieniem dopytują się o to, jak się tu znaleźliśmy, wyrażając podziw i ogromne zaskoczenie faktem, jak można się tak męczyć motocyklem, bo przecież łatwiej samolotem. Jednak mocno wyczuwalna jest zazdrość męskiej części rozmówców. Oczywiście podczas rozmów dowiadujemy się, że 97% z nich marzy o takim tripie, część z nich marzy w ogóle o motocyklu, a co najmniej połowa ma brykę w garażu. Na Milos spędziliśmy 5 fantastycznych dni, ale ile byś człowieku nie był tu, czy tam, to zawsze będzie za mało!

Skalna plaża Sarakiniko robi piorunujące wrażenie. Tsigrado, o różowo-białych skałach i prawie białej wodzie. Po raz pierwszy na naszej wycieczce, po 8 dniach skończyła mi się karta 32GB w aparacie. Ale zawsze mam ze dwie zapasowe, co bardzo ułatwia nam życie. Wspomnę jeszcze, że po raz pierwszy w tym roku korzystałem z serwisu Booking.com i jest 100% zadowolenia z mojej strony! Zazwyczaj braliśmy, co popadło po drodze, ale tym razem spania z basenami i śniadaniami były trafione w dziesiątkę, a i ceny zupełnie przyzwoite jak na podróżnika-motocyklistę wraz z małżonką.

Po 12 dniach na Cykladach pakujemy się na prom powrotny do Aten. 4 godziny kołysania po w sumie spokojnym morzu mija w znakomitej atmosferze. Załoga promu Sea Jet 1 witała nas za każdym razem z otwartymi ramionami na pokładzie, bo niewielu zmotoryzowanych pływa i korzysta z ich usług jako przewoźnika, a poza tym jesteśmy obładowani w specyficzny sposób i mocno rozpoznawalni. A jak już po raz piąty pakowaliśmy się im na pokład, to nazwali nas swoją rodziną, wołając do nas z daleka. Sea Jet to chyba jedyna firma z promami przewożąca samochody i motocykle na trasach cykladzkich. Stąd taki niby zbieg okoliczności pływania z nimi w ciągu tych 12 dni.

Dopływamy do Aten. Z daleka widać, że płoną lasy i całe wzgórza za miastem. Samoloty z ogromnymi podwoziami i balonami na wodę co chwila lądują na morzu i tankują wodę do gaszenia rozszalałego żywiołu. Widok i ciekawy, i straszny zarazem. Dopływamy do portu Pireus. Wysiadamy i kierujemy się obwodnicą Aten na Korynt. Odwiedzamy po raz czwarty w swoim życiu Kanał Koryncki. Potem jedziemy na nocleg do Tolo, miasteczka mieszczącego się w zatoczce na Nafplio. Poznana w tym hotelu w ubiegłym roku kelnerka o mało nie zemdlała z radości, widząc nas ponownie u siebie. Najs tu si ju i takie tam grzeczności, a gaduła z niej okrutna. Wyrywamy się jej i idziemy dychnąć na plażę, tuż za hotelem. Szwendamy się po miasteczku do późna, odwiedzając poznanego w ubiegłym roku Greka Kostasa, który, a jakżeby inaczej, ma żonę Polkę i daczę w Brennej, z 15 km od miejsca skąd pochodzimy... Świat niby duży, a czasami jakby taki mały!

Dzień następny. Przedzieramy się przez piękne góry na Peloponezie i robimy sobie fotki pod znakiem z polsko brzmiącą nazwą miejscowości – Półlithra. Docieramy do naszej ukochanej Monemvasii na końcu Peloponezu i trafiamy na dwa greckie śluby. Fajnie się bawią, zupełnie inaczej niż na naszych disco-polowych weselach w Polsce.

Dzień kolejny, to wycieczka na bajeczną plażę Elafonisos, która znajduje się 28 km od miejsca, gdzie koczujemy. Faktycznie foldery nie kłamią. Istny cud natury. Rzadko spotykana czystość piasku, wody i otoczenia. Wszystko to razem sprawiło, że zabawiliśmy tam do późnego wieczora. Lenistwo totalne przez calutki dzień nas opętało. Nicnierobienie od czasu do czasu jeszcze chyba nikomu jednak nie zaszkodziło. Niestety również i tutaj na wzgórzach szaleją pożary lasów, a jest to około 13 km od naszego leżakowania. Na szczęście wiatr wieje w stronę przeciwną i cały siwy dym zasuwa w stronę kontynentu. Wieczorem o tym mówili w greckiej TV. Właściwie z pożarami walczyli już tutaj od 3 tygodni!

Nazajutrz zapakowani rozpędzamy się w kierunku wyspy Lefkada, zahaczając po drodze o półwysep Mani i plażę z ogromnym wrakiem statku. Ekstra widok, kiedy statek 20 metrów wysoki i z 90 metrów długi, wbity w plażę stoi cały w rdzy. Poplażowaliśmy z godzinkę i pomknęliśmy dalej. Lefkada coraz bliżej, a upał coraz większy. Co chwila stawaliśmy przy przydrożnych kranach lub źródełkach, aby namoczyć całą garderobę, co i tak wystarczało najwyżej na 10 minut, bo wszystko schło błyskawicznie. Lefkada to piękna wyspa, połączona z kontynentem wąskim paskiem drogi. Objechaliśmy ją sobie spokojnie w dwa dni, plażując i zwiedzając co popadło, pamiętając przy tym, że to ostatnie chwile naszego labowania, bo niebawem rozpoczniemy powrót w kierunku domu.

Tegoroczny wyjazd był najbardziej udanym wyjazdem w naszej dotychczasowej karierze podróżników motocyklowych. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Doświadczenie z lat poprzednich pozwoliło nam uniknąć błędów z ostatnich dalekosiężnych wycieczek. Szczęśliwie przejechaliśmy 6100 kilometrów, a mieliśmy na to całe 23 dni. Odwiedziliśmy 5 wysp. Płynęliśmy 7 razy ogromnymi promami. Widzieliśmy miejsca wspaniałe i urokliwe. Poznaliśmy wielu ciekawych ludzi. Wakacje na motocyklu to coś, czego każdy powinien doświadczyć!

Suzuki Polska jak co roku zadbało o naszą brykę, oferując jej nowe płyny, akumulator i ogumienie. Trasę naszego wyjazdu można było śledzić jak co roku na stronie Tropiciel.gps. Ciuchy termoaktywne Viking niezbędne na takiej wycieczce dostaliśmy od Pana Tomka z firmy Larix, a skarpety od nastopy.pl Wspominałem powyżej, że planujemy napisać przewodnik o naszych dotychczasowych wojażach. Chęci są, a zima w Polsce długa. Zatem coś się pewnie wydarzy!

Krzysztof Zarębski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie