Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Góry! (deklinacja: wołacz.)

Motocykle
|
19.03.2016
Motocykle Góry! (deklinacja: wołacz.)

Ostatnim czasem, zewsząd atakuje nas pewien producent medykamentu w spray'u mającego pomóc w rzuceniu palenia. Parafrazując ową reklamę w TV, aż chciałoby się powiedzieć:
góry zdobywa się ciężko... ale nie na motocyklu!

Info:

Wyprawa motocyklowa SZSZ

Tagi: konkurs

Motocykle Góry! (deklinacja: wołacz.)

O ile z rzuceniem palenia to i owszem, problem jest i to spory, o tyle motocyklowi podróżnicy owe góry zdobywają z przemożną wręcz łatwością. Chciało by się powiedzieć: przewaga dzięki technice (org. Vorsprung durch Technik ). Te słowa Hansa Bauera (slogan na potrzeby AUDI) nabierają nowego znaczenia, gdyż to właśnie dzięki sprawnemu jednośladowi każdy z nas może doświadczyć na własnej skórze tej "łatwości", bez bólu stóp, syndromu łydek piechura czy chociażby litrów potu przelanych na podejściu.

Prawie każdy z "Nas" ma możność (choć nie zawsze możliwość, a szkoda) odbycia choć raz niezapomnianej podróży w osławione górskie przełęcze... gdzie zawsze spotkasz kogoś na dwóch kołach. Nota bene wśród nich są także i motocyklowi palacze! Wiec coś we wspomnianej na początku reklamie życiowego jednak jest. C'est la vie...

Wśród populacji (także tej motocyklowej) jest oczywiście także grupa ludzi niezbyt przepadających za górami, co nawet jestem w stanie zrozumieć, gdyż wizja letnich wakacji w górach to nigdy nie było coś z tych rzeczy za które oddałbym życie, ba, nawet sama wizja nigdy nie spowodowała krzty podniecenia ani nawet zwiększenia tętna ponad 65 uderzeń na minutę. Ale jak to mówią, wszystko do czasu...

Jako, że przydługich wstępów nigdy nie należy nadużywać, a czytelnika zawsze należy traktować z należytą atencją i szacunkiem – do rzeczy!

Pierwsza "poważna" motocyklowa wyprawa jest zawsze przeżyciem niezapomnianym. Ale i każda kolejna nie traci nic z tej pierwotnej magii, jeżeli dobrze zaplanujesz trasę i należycie się do tego przygotujesz. Co najważniejsze - pole do popisu jest duże. Europa obfituje w mnóstwo ciekawych miejsc, które warto odwiedzić jednośladem. Oczywiście wszystko jest kwestią indywidualnych upodobań każdego "turysty" z osobna, lecz wysokogórskie przełęcze są czymś tak oczywistym, że nie ma sensu się nad tym zbytnio rozwodzić. Jak mawiał klasyk: "oczywista oczywistość". Choć to prakseologiczna sprzeczność, śmiało podpisuję się obiema "ręcami". I nogami zresztą też.

Raz spróbujesz, i już zawsze będziesz miał na to ochotę. Brzmi jak gadka o seksie? To prawda, bo emocje jakie wywołują ten wspomniany, oraz nawijanie kilometrów po równych wyjątkowo krętych drogach położonych wiele metrów nad poziomem morza, nierzadko wyrwanych naturze – wyrytych w litej skale przy akompaniamencie innych uroczych okoliczności przyrody ma wspólny mianownik – niczym nieskrępowana radość.

Dopóki nie spróbujesz wejść na wyższy poziom motocyklowego "jestestwa", doputy twoje motocyklowe życie nie będzie spełnione. Owszem, są i tacy którym do szczęścia wystarcza bulwarowy lans o zmierzchu w niedalekiej odległości od garażu oraz duże logo markowego producenta na plecach. Ale nie o tym idzie tekst!

Ciężko jest podać idealną trasę, gdyż nie każdy dysponuje wystarczająca ilością środków i czasu, niemniej warto jest stawiać sobie za cel odleglejsze miejsca naszego kontynentu. Samo snucie marzeń samo w sobie jest przyjemne, a ich ziszczanie to już kompletna nirvana. Zwłaszcza gdy "trafisz" z pogodą, co wcale nie jest niestety takie oczywiste. W górach zwłaszcza. Hołdując pewnym zasadom o czym za chwilę, sprawisz sobie potężną przyjemność, która będzie napędzać cię przez zimę do kolejnego sezonu. I tak (totalny "must have" jak to mówi młodzież, takie czasy mości panowie...):

Zaplanuj z wyprzedzeniem dokładnie trasę, najlepiej miejscowość po miejscowości, a unikniesz tego że twój nader inteligentny GPS wybierze za ciebie i każe gnać ci nudną autostradą, bo że niby szybciej będzie. Zapamiętaj - na wakacjach sie nigdzie nie spieszymy! W tym temacie sporo znajdziesz w necie za sprawą takich ułatwień jak chociażby alpentourer.eu czy inne pokrewne, choć nic nie zastąpi przeglądania google map pod dużym zbliżeniem – im bardziej zakręcony żółty pasek drogi, tym zapowiada się ciekawiej.

Starannie przygotuj siebie i motocykl. Koniecznie weź kilka "trytek", śrubokręt jakiś klucz i koniecznie jak to mówią yankesi srebrną "duct tape",

Staraj się nie jechać do i z powrotem tą samą drogą. Weź sobie do serca słowa Grzesia Skawińskiego z "Kombii", w końcu "jest tyle dróg do zdobycia...",

Możesz "myśleć technologicznie", ale papierowa mapa może uratować ci tyłek. Pozostając w klimacie polskiej piosenki, aż chciałoby się zaśpiewać: "Nigdy nie wierz kobiecie..." W miejsce słowa kobieta podstaw wyraz GPS.

Twój nawet najdroższy elektroniczny przyrząd nawigacji satelitarnej może po prostu zawieść. A to padnie antena, czasem ładowanie, uszkodzi się podczas wywrotki bądź znajdzie śniadego amatora cudzej własność rodem z kraju Wlada "Palownika". Nie mówiąc już nic o cyber ataku chińskich hakerów. Bądź przezorny, co nie znaczy że masz być staromodny. Tak czy siak, mapy ci raczej nikt nie pożyczy na wieczne oddanie, a jak "staruszka" dostanie trochę wilgoci najwyżej lekko zblednie.

Wiem coś o tym, raz kiedyś już pierwszego dnia moto-wakacji, podczas szybkiego przelotu szwedzką autostradą pękł plastikowy uchwyt "marketowego giepeesa". Na nic zdały się lamenty i nieskuteczna próba włożenia urządzenia pod odbijające promienie słoneczne przezroczyste wieko tankbaga. Z pomocą (jak zwykle zresztą) przyszli krajanie znad Wisły i ich darowizna w postaci osławionego "daktejpa", który zamocował ustrojstwo na pulpicie, metodą klejenia na krzyż do zegarów. "Nie łamiotsa". Innym razem czerwcowa śnieżyca w okolicach szwajcarskiego Davos skutecznie pozbawiła życia tego bądź co bądź pożytecznego urządzenia, które do dziś "nie doschło" (choć suszy się już dwa lata).

A propos schnięcia, nie dopuść ażeby twoje wdzianko zmokło na wylot. Nie ma nic gorszego niż podróż w mokrych majtkach. Wierzcie bądź nie, ale w takim przypadku odechciewa się dosłownie wszystkiego, zaś zdrowo przemoczone grube ciuchy motocyklowe nie mają chęci schnąć zbyt szybko. W takiej chociażby Norwegii potrafi to trwać i ze dwa dni. Zawczasu pomyśl o dobrej przeciwdeszczówce, najlepiej takiej dwuczęściowej jeśli drogi czytelniku jesteś kobietą. Z wiadomych względów, których wyjaśniać publicznie mi nie wypada. Panowie mogą się do tego zalecenia nie stosować, choć warto zwrócić uwagę na zamek, czy akurat nie jest tam gdzie zwykle gromadzi się woda w postaci deszczu, gdyż ta zawsze ale to zawsze durnie dziwnym trafem spływa w "to" miejsce. No i buty. Mokre potrafią zabić "na śmierć" każdą przyjemność z jazdy,

Bagaże. Nie przesadzaj z odzieżą, jej nadmiar będzie twoim utrapieniem przy każdy pakowaniu toreb czy kufrów, tym bardziej jeśli przyjmujesz wersje "low budget" z codziennym rozstawianiem namiotu przed nocą. Dwa pakowania w ciągu doby skutecznie hamują entuzjazm. Jak mawiają wysocy rangą wojskowi do gawiedzi na poligonie, z brudu jeszcze nikt nie umarł. Wystarczy ci parę sztuk bielizny i szczoteczka do zębów. Rozsądniej jest zabrać cieplejszy śpiwór wszakże biwakowanie nawet w środku lata na wysokościach przekraczających 1000 m. n.p.m. potrafi dać w kość, no i koniecznie dmuchaną matę. Jeśli nie masz płuc hutnika ze Szklarskiej Poręby, zainwestuj w pompko-dmuchawę pod 12v.

Kwestie jedzenia w zasadzie można by pominąć. Wszakże czasy mamy takie, że w każdym większym "Dorfie" można zanabyć drogą kupna co tylko dusza zapragnie, i to nie rzadko do 22.00. Tym niemniej własny mini palnik i metalowy kubek, jest wskazany jeżeli obudzi się w tobie nutka "master szefa" kiedy najdzie cię ochota na podgrzewaną mielonkę z puszki, która dzielnie towarzyszyła ci przez pół wyprawy.

Posuwając się naprzód w konwencji gastronomicznej Pamiętaj, że góry to nie bułka z masłem. Obowiązują cię te same reguły co traperów. Staraj się nie zdobywać przełęczy po zmroku, gdyż na szczycie zazwyczaj nie znajdziesz noclegu ani żywej duszy, zaś zjazd w dolinę po ciemku bywa niebezpieczny i nierzadko zajmuje sporo czasu. Dlatego dokładnie planuj dzień, a zmian dokonuj na bieżąco biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.

Benzyna. To dzięki jej sile rozprężania, bez zadyszki docieramy w miejsca położone częstokroć bardzo wysoko. Ale należy mieć na uwadze, że im wyżej się wspinamy, wraz ze zmianą wysokości silnik traci sporo swojego animuszu. Rozrzedzone powietrze, ma wpływ na skład mieszanki dlatego też rozważnie planuj wyprzedzanie. Na drogach położonych powyżej 2000 m.n.p.m. (a jest ich w Europie wcale nie tak mało jak mogłoby się wydawać) wyraźnie da się odczuć braki w nominalnej mocy. Tip nr. 2, tankuj zawsze do pełna nawet jeśli wydaje ci się, że za kilka kilkadziesiąt kilometrów będzie taniej, zaś na wszelki "słuczaj" dobrze mieć 500-1000 ml płynnego złota pod kanapą, jak to mówią przezorny zawsze ubezpieczony,

No i najważniejsze, Weź kumpla, bądź dwóch ale raczej nie więcej. Zawsze jest do kogo otworzyć gębę, z kim wypić piwo kontemplując widoki jakie ciemnieją w promieniach zachodzącego słońca (twoja dziewczyna, żona, kochanka prawdopodobnie będzie zazdrosna, one wszystkie są takie romantyczne! Przytul mnie! No cóż... drogie Panie, nie tym razem) Nie wspominając o tym, że łatwiej wtedy o tańszy nocleg, kiedy często nie małe koszty "apartamentu" rozdzielicie między siebie. Kumpel to także pomoc w sytuacjach kryzysowych, przyda się chociażby kiedy zabraknie ci paliwa, bądź kiedy zajdzie potrzeba wezwania pomocy.

Zbyt duża ilość "kumpli" podczas ostrzejszego śmigania po winklach rodzi niemałe trudności, zwłaszcza jeśli różnią się oni między sobą nie tylko wzrostem czy zarostem, ale przede wszystkim umiejętnościami. Nie daj boże kiedy ci mniej zaawansowani zaczną gonić tych z większym skill'em. To w 99 proc. zawsze kończy się źle. W 100 proc. zawsze źle kończą się próby pokazania autochtonom "kto tu rządzi", zwłaszcza kiedy taki Luca, Allesandro czy Tobias spieszy się drogą, która zna na pamięć w stronę doliny do dziewczyny która napisała mu że ma "wolną chatę" ... Słowo na niedziele brzmi: Nie przeceniaj swoich możliwości, nie ignoruj starych i "mniejszych" pojemnościowo motocykli od twojego. "Szymon mówi:" Niejedno 30 letnie Moto Guzzi z zarośniętym brodaczem w siodle są w stanie sprawić, że będziesz wąchał jego rozgrzany nieprzepalony olej.

Czy ja już mówiłem nie przeginaj? Chyba nikt z nas nie lubi otrzepywać się z drogowego pyłu, pół biedy jeśli będzie to "parkingówka" wg. żargonu motocyklowych sprzedawców pokroju "Mirka-handlarza", kłopoty (i straty) mogą być większe na ciasnych "kehre, tornatii" gdzie "wyjaśnienie centrala" w bandę częstokroć kończy się w najlepszym wariancie przedterminowym końcem urlopu i przymusowym powrotem do domu,

Pozostając w kwestii bezpieczeństwa i wspomnianego na wstępie nawiązania do papierosów, to warto wspomnieć o "klubach" ubranych w pełne barwy, snujących się dostojnie drogami od przełęczy do przełęczy, w liczbie od kilku do kilkudziesięciu maszyn. Jeżeli masz to niebywałe szczęście, że są to Niemcy (a prawdopodobieństwo jest niestety duże) to zapomnij o wyprzedzaniu tej kolumny, zjedź na najbliższy parking i sobie po prostu zapal jednego a nawet dwa, tylko się nie spiesz zanadto. Po pierwsze robią problemy żeby ich wyprzedzić, po drugie nie są nazbyt uprzejmi. Więc lepiej nie zatrzymuj się "na zdjęcia" na parkingu na szczycie przełęczy jeżeli im choć trochę podpadłeś...

Na sam koniec, warto chyba wspomnieć o gestach uprzejmości czyli o tzw. "lewej w górze". Serce rośnie jak dostajesz taki widok z naprzeciwka, ale pamiętaj że brak lewej dłoni w górze nie zawsze jest oznaką ignorancji. Bezpieczeństwo jazdy w łuku zapewnia przede wszystkim pewny chwyt kierownicy obiema kończynami, stąd nie ma co wieszać psów na nieodmachujących, no chyba że są to już wcześniej wspomniani "Niemcy" – ci z jakiegoś powodu (zapewne z mocy jakiejś staro-teutońskiej zasady) po prostu nie podnoszą ręki. Ot taki naród...

Byłbym zapomniał, żadna nawet najlepsza wycieczka motocyklem nie może obejść się bez aparatu fotograficznego. #Ever. Co prawda samo robienie zdjęć w dzisiejszych czasach nie jest czynnością jakoś specjalnie skomplikowaną i utrudniającą życie, ale gdy aparat masz w plecaku czy innej torbie, a na to wszystko musisz zatrzymać się, zdjąć rękawice... zaczynasz inaczej podchodzić do tematu. Początkowa euforia i nawał zdjęć z każdym kolejnym dniem wyprawy sukcesywnie się zmniejszają, tak że z ostatnich dwóch dni wycieczki jest zazwyczaj jedno zdjęcie. #True. Mimo wszystko, warto od czasu do czasu strzelić fotkę, nie tyle żeby było co na fejsbuka wrzucić po powrocie, ale żeby móc powspominać jak opadnie kurz i echa wyprawy przebrzmią i przeminą. Oglądanie zdjęć zwłaszcza w zimie, niejako w środku martwego sezonu, z kumplami przy piwie rozgrzewa wyobraźnie bardziej niż wyjście do klubu go-go, a do tego wszystkiego jest szansa, że nie wrócisz nad ranem z pustą, służbową kartą kredytową. Daj boże, o ile jest służbowa!

W związku z licznymi degresjami powyżej, aby nie być gołosłownym wypadałoby podać choć kilka namiarów na miejsca warte odwiedzenia motocyklem.

Żeby było nie za długo po tym przepastnym wprowadzeniu, można by powiedzieć tak: szczególnie polecana jest Austria (m.in. okolice Salzburga) chociażby dlatego, że ma mnóstwo "gór" przez które przebiegają dziesiątki dróg o doskonałej wręcz (w porównaniu z naszymi) nawierzchni. Po drugie jest tania i dobra, czyli trochę tak jak z tanim winem. Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć, iż ceny paliwa na stacjach benzynowych w kraju ojców Josefa Fritzla są (nie liczą bezcłowych miast-państewek) jednymi z najniższych w Europie. Osławiony Grossglockner hochalpenstrasse, przełęcz Hochtor, Brenner pass, Timmelsjoh czy inne w ich okolicy to klasyki gatunku, które można polecać w ciemno. Niemniej ciekawe i warte odwiedzin są położone na pograniczu austriackim północne Włochy, gdzie również znajduje się kilka "masthewów" jak chociażby np. Stilfserjoh znane bardziej jako mekka motocyklistów "Passo dello Stelvio" gdzie dopiero za drugim podejściem udało sie zdobyć szczyt przełęczy gdzie strzaskałem trochę jeden z bocznych kufrów, (za pierwszym anomalie śniegowe zmusiły do powrotu do hotelowego pokoju w Bolzano), czy niezwykła Gavia Pass – wyjątkowo wąska i zdradliwa zwłaszcza pośród zmierzchu.

Sporym zaskoczeniem oczywiście in plus jest Słowenia, a szczególnie jej północna cześć np. Vrsic Pass. Wyjątkowo urokliwa zdaje się być Norwegia, o ile akurat masz to szczęście, że nie pada, za to komfort jazdy przez wiele kilometrów w totalnej ciszy znajdziesz tylko tam. Warto pofatygować się w okolice wybrzeża Morza Północnego, i "zjechać" drabiną Trolli, zahaczyć o "Drogę atlantycką" (wielka szkoda, że taka krótka) czy chociażby przejechać "Dach Norwegii" z kilku piętrowym tunelem ślimakiem na końcu, nie wspominając o zapierającym wręcz kosmicznym krajobrazie parku narodowego Rondane. Ponadto rekomendacji odwiedzin nie potrzebuje Szwajcaria (kraj ludzi zafascynowanych Mazdą i Toyotą), przede wszystkim z uwagi na stan dróg (bajka!) o ile komuś nie żal na wcale nie tanią winietę i drogie paliwo. A na sam koniec deser (choć zdecydowanie dalej od domu niż pozostałe), nie bez powodu napiszę creme de la creme, południowa Francja z zapierającym kanionem rzeki Verdon i jedną z ważniejszych przełęczy Col d'Iseran i kamienistą jak na marsie Col' du Galibier (co roku przebiega tędy Tour do France, stąd mnogość cyklistów o dziwo żyjących w niespotykanej symbiozie z motocyklistami).

W nagrodę dla tych wszystkich, którzy dotrwali do końca tej "neverending story" przypominam, iż już za niewiele ponad dwa miesiące zaczynamy nowy sezon! Poniżej linii tekstu kilka własnoręcznie ustrzelonych fotek, a nuż staną się dla któregoś z Was wystarczającą inspiracją... żeby któregoś pięknego dnia ruszyć między górskie przełęcze - zatopić opony w asfaltowym spaghetti...

Szymon Szram

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie