Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

9 krajów w 9 dni

Motocykle
|
19.03.2016
Motocykle 9 krajów w 9 dni

Dziewięć dni, dziewięć państw i dokładnie 3109 km. Tak w największym skrócie można by było opisać naszą podróż. Dla nas jednak było to coś dużo więcej. Podjęcie decyzji było proste ponieważ motory, czy raczej jak mówią motocykliści sprzęty są wielką pasją naszych mężów.

Info:

Wyprawa motocyklowa 9 krajów

Tagi: konkurs

Motocykle 9 krajów w 9 dni

Nasza wspólna przygoda z motocyklami rozpoczęła się w 2013 r. Wtedy to kupiliśmy pierwszy motocykl i mogliśmy wreszcie dołączyć do naszych przyjaciół Macieja i Moniki. Początkowo nasze wyprawy ograniczały się do jedno, dwudniowych „podróży” po Polsce. Jednak szybko przestało nam to wystarczać. Poznawanie nowych miejsc na sprzętach ma w sobie coś magicznego. Nie można go porównać z żadną inną formą podróżowania. Dlatego bardzo szybko zrodził się w naszych głowach pomysł przejechania na naszych maszynach większej liczby kilometrów.

Mózgiem wszystkich naszych wypraw jest Monika. To ona opracowuje dokładny plan, wyznacza trasę, rezerwuje noclegi i organizuje czas w taki sposób aby jak najwięcej można było zobaczyć oraz uwiecznia wszystko na zdjęciach. Tak było i tym razem.

MONIKA

Wyruszyliśmy z naszego ukochanego Pleszewa, małego miasta w południowej Wielkopolsce, dokładnie 30 maja 2015 r.

GOTOWI DO WYJAZDU

Pierwszy nocleg mieliśmy zaplanowany w Mariborze w Słowenii. Ponieważ była to największa liczba kilometrów jaką wyznaczyliśmy sobie do przejechania w ciągu jednego dnia nie mieliśmy pewności, że nasz cel zostanie osiągnięty. Jednak chcieć to móc, a my byliśmy tak zdeterminowani, że jak się okazało nie było to wcale takie trudne jak na początku nam się wydawało. Udało się przejechać ponad 800 km. Jednak droga do osiągnięcia naszego pierwszego celu wcale nie była łatwa. Po przejechaniu trasy w Polsce i Czechach, można powiedzieć , że tradycji stało się zadość, bo w Austrii, za Wiedniem złapał nas deszcz i tak już było do samego Mariboru. Zjechaliśmy więc na najbliższy parking i ubraliśmy się w nasze ulubione stroje, czyli kombinezony przeciwdeszczowe, w których wyglądamy niczym cztery urocze teletubisie. Szkoda, że są czarne, a nie kolorowe, bo wtedy to porównanie z pewnością byłoby trafne.

Deszcz i seksowne kombinezony to nie koniec. Zaraz po dotarciu na miejsce naszego pierwszego noclegu, zsiadając z motocykla, zrobiłam to tak zgrabnie, że złamałam mężowi prawe lusterko. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Generalnie sama sytuacja była śmieszna, ale dalsza podróż była trochę utrudniona. Towarzystwo się śmiało, ja byłam wściekła na swoją niezdarność, a mój mąż miał wyraz twarzy , którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Jednak zgodnie z tym co śpiewała „Ordonka” o miłości, która wszystko wybaczy, szybko ochłonął i wieczorem wybraliśmy się na kolację do pobliskiej knajpki.

Po całym dniu spędzonym na motorze nasze apetyty były ogromne, jak się później okazało nie tak ogromne jak porcje, które przyniosła nam kelnerka. Zamówiliśmy pizzę, każdy inną, sałatki, a na przystawkę Maciej dodatkowo zamówił sobie bruschettę. Jakież było nasze zdziwienie gdy na stół wjechały pizze wielkości sombrerro, niewiele mniejsze sałatki i gwóźdź wieczoru czyli bruschetta, a raczej pizza bruschetta, bo swoją wielkością odpowiadała właśnie zamówionym przez nas pizzom. Podejrzewam, że nawet gdybyśmy siedzieli w tej knajpce do rana to i tak nie udałoby nam się zjeść wszystkiego co z taką łatwością wybraliśmy i zamówiliśmy.

I tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy pierwszy dzień naszej podróży. Tak nam się wydawało dopóki nie dotarliśmy do naszego hotelu i nie wyszliśmy na balkony, żeby schować wysuszone buty i rękawice. Buty i rękawice były, ale okazało się, że nad balkonami, na których je suszyliśmy nie było zadaszenia, a deszcz przecież cały czas padał. W związku z powyższym wykręciliśmy rękawice, wylaliśmy wodę z butów i na wszelki wypadek położyliśmy się spać, bo więcej niespodzianek by nas chyba zabiło. Było ich bardzo dużo jak na cztery osoby i pierwszy dzień „wyprawy naszego życia”.

MARIBOR-bez lusterka ale cel osiągnięty

PIERWSZA KOLACJA

Drugi dzień rozpoczęliśmy od pysznego śniadanka, podczas którego na szczęście nic się nie wydarzyło i ruszyliśmy w dalszą drogę. Początkowo nadal w naszych „teletubisiach”, ale z upływem kilometrów deszcz osłabł i w końcu całkowicie przestało padać. Im bliżej Chorwacji tym było cieplej i ładniej. Naszym celem był Trogir, ale po drodze mieliśmy jeszcze zaplanowany spacer po Zadarze.

ZMĘCZONE ALE ZADOWOLONE – my PLECACZKI

DWA ŁYSE „DRAJWERY”

Droga do Trogiru była kręta, ale pokonywanie zakrętów na motorze ma w sobie zupełnie inną magię niż pokonywanie ich samochodem. I wreszcie za kolejnym z wielu malowniczych zakrętów wyłonił się widok jakiego dawno nie doświadczyliśmy pięknego, starego miasteczka. Było już ciemno więc wrażenia estetyczne były dużo silniejsze. Po znalezieniu noclegu zaraz udaliśmy się nad morze. Jeżeli ma się tak mało czasu na pobyt w danym miejscu jak my nie można tracić ani chwili. Chociaż nie był to nasz pierwszy pobyt w Chorwacji to Trogir widziałam po raz pierwszy. Zdecydowanie była to jedna z najładniejszych miejscowości jaką dane mi było do tej pory zobaczyć. Urokliwe stare domy i pięknie zagospodarowane nabrzeże gdzie można było siedzieć godzinami i patrzeć na morze. W tym pięknym, jak to mówi mój mąż „anturażu”, zjedliśmy późną kolację i wypiliśmy piwko.

PÓŹNE PIWKO W PIĘKNYM „ANTURAŻU”

Po spacerze starymi, wąskimi uliczkami wróciliśmy do hotelu bo kolejnego dnia trzeba było ruszać dalej. Nie mogliśmy sobie jednak odmówić ponownej wizyty na nabrzeżu, tym razem w dziennym świetle. Wrażenia były tak samo niezwykłe jak te, które pojawiły się po ujrzeniu Trogiru by night. Po krótkim spacerze nadeszła pora by ruszać dalej.

HOTELOWY PARKING „PRZEZORNY ZAWSZE UBEZPIECZONY”

Kolejnym miejscem na naszej trasie był Split. Tam zatrzymaliśmy się trochę dłużej żeby zobaczyć promenadę, Pałac Dioklecjana, Złotą Bramę i dotknąć palca u nogi Biskupa Grgura Ninskiego ponieważ legenda głosi, że dotknięcie jego palca gwarantuje spełnienie marzenia, o którym podczas tego dotykania się pomyśli. Nikt z nas nie zdradził grupie o czym sobie pomyślał.

MACIEJ I PALUCH GRGULA

I tak po zagwarantowaniu sobie spełnienia naszych marzeń ruszyliśmy w stronę Riwiery Makarskiej. Droga znów bogata była w zakręty i przepiękne widoki. Trudno było oderwać od nich wzrok. Komfort podziwiania tych widoków miałyśmy jedynie my z Moniką, ponieważ nasi panowie skupieni byli na prowadzeniu motocykli i obserwowaniu drogi.

W DRODZE NA MAKARSKĄ

Na Riwierze poszukiwanie noclegu trwało trochę dłużej, ale udało nam się zakwaterować prawie nad samym morzem. Według planu mieliśmy tu spędzić dwa dni i odpocząć, a przede wszystkim zregenerować obolałe pośladki. Udało nam się nawet dwie godzinki poleżeć na plaży i wykąpać się. W Chorwacji nie jest już tak luksusowo i śniadanka musieliśmy sobie przygotowywać sami. Nie było z tym większego kłopotu ponieważ sklep był blisko, a zjeść można było na urokliwych balkonikach w które wyposażone były nasze pokoje. Po dwóch dniach błogiego lenistwa trzeba było ruszać dalej.

RIWIERA MAKARSKA

W DRODZE NA MAKARSKĄ

Kolejny dzień spędziliśmy głównie na motocyklach. Założyliśmy sobie ambitny plan przejechania przez Mostar i dalej przez całą Bośnię na kolejny nocleg w Chorwacji. Temperatura podczas zwiedzania Mostaru była „piekielna” co spowodowało u mnie kryzys. Musieliśmy więc nieco dłużej tam zostać aby wszyscy doszli do siebie i przy okazji zobaczyliśmy skok z jednego z najsławniejszych mostów w Europie.

MOST W MOSTARZE

Droga przez Bośnię biegła wyłącznie przez góry. Była niezłym wyzwaniem dla naszych Panów. Same zakręty, od których mogło zakręcić się w głowie, ale wszystko wynagradzały nam przepiękne widoki.

BOŚNIA

W tym dniu przejechaliśmy 446 km, z tego większość właśnie przez góry w Bośni.

446 KILOMETRÓW - TYLKO GÓRY I WINKLE MAMY DOŚĆ

W tym dniu znów przypomniało o sobie „nasze szczęście”. Podczas jazdy, najprawdopodobniej z powodu wysokiej temperatury, przestała działać nasza „wypasiona” nawigacja. Użyłam słowa wypasiona ponieważ z oryginalną motocyklową nawigacją nie miała wiele wspólnego. Można powiedzieć, że była to nawigacja własnego pomysłu składająca się z nawigacji samochodowej połączonej ze słuchawkami utkwionymi w uchu Macieja pod kaskiem. Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia. Uratowały nas lata doświadczeń. Oprócz nawigacji zawsze mamy tradycyjne mapy, z których umiemy korzystać.

NAWIGACJA NAM PODZIĘKOWAŁA

Więc po krótkim postoju na stacji benzynowej i zapoznaniu się z mapą w wersji papierowej mogliśmy kontynuować naszą podróż. Podczas podróży po ziemi bośniackiej jeden jedyny raz zostaliśmy poddani kontroli drogowej. Jakież było nasze zdziwienie gdy po zatrzymaniu Maciej i Moniki przez patrol policji okazało się, że jedynym powodem zatrzymania nas przez policję była ciekawość. Policjanci widząc z daleka nadjeżdżające wspaniałe maszyny chcieli je po prostu zobaczyć. Po krótkiej rozmowie i zrobieniu sobie z nami zdjęć pozwolili nam jechać dalej. Szkoda, że polska policja nie jest tak wspaniałomyślna.

SPOTKANIE TOWARZYSKIE Z POLICJĄ W BOŚNI

Granicę z Chorwacją przekraczaliśmy już późnym wieczorem. Perspektywa nie była zbyt różowa. Było późno, chłodno, ciemno, okolica nie zachęcała do spacerów, a noclegu nie było widać. Wreszcie na horyzoncie pojawiło się jakieś miejsce do spania. Z zewnątrz było niezłe, ale środek okazał się mało przyjemny i musieliśmy zrobić sobie „Dzień Dziecka”. Pani słabo mówiła po niemiecku, a po angielsku wcale, ale piwo można było tam wypić. Oprócz nas nikogo w tym klimatycznym miejscu noclegowym nie było, bo nie wiem jak inaczej mam je nazwać. Jednak po całym dniu na motorze w górach nie mieliśmy większych problemów z zaśnięciem, nawet nie umyci. Rano zjedliśmy jajecznicę, dostaliśmy rabat po 5 euro od pokoju i pojechaliśmy dalej.

Dalsza droga wiodła nas w kierunku granicy z Węgrami. Miejscem docelowym kolejnego dnia podróży był Balaton. Mimo że znów jechaliśmy drogami Chorwacji była to zupełnie inna Chorwacja niż ta, w której najczęściej Polacy spędzają wakacje. Okazało się, że nie jest już tak pięknie i malowniczo jak na Riwierze Makarskiej. Na wielu mijanych po drodze domach wyraźnie widoczne są jeszcze ślady wojny na Bałkanach. Po dotarciu nad największe jezioro Europy Środowej , znaleźliśmy hotel i jak to my natychmiast ruszyliśmy nad jezioro. Nasze wyposażenie było skromne – każdy miał swój ręczniczek oraz coś do picia, do wyboru wino albo piwo. Nasi panowie postanowili wejść do wody, chociaż stopień jej czystości w ogóle do tego nie zachęcał. Po wstępnym szoku spowodowanym temperaturą wody szli i szli i cały czas poziom wody pozostał na wysokości ich kolan. Na kąpiel więc nie było szans. Pozostał odpoczynek na okolicznym trawniczku, na naszych skromnych ręczniczkach. Balaton okazał się więc największym rozczarowaniem podczas tej podróży.

BALATON

BALATON

Nasza podróż nieubłaganie zbliżała się do końca. Pozostał ostatni punkt Budapeszt. Początki nie były łatwe ponieważ mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Zaczynał się weekend i nigdzie nie było wolnych miejsc noclegowych. Dzięki naszej nerwowej objazdówce tego pięknego miasta w poszukiwaniu hotelu mogliśmy się przekonać, że warto było tu przyjechać. To niewątpliwie jedno z najpiękniejszych miast Europy. Po dwóch godzinach udało się. Po zakwaterowaniu i szybkiej kąpieli ruszyliśmy „w miasto”. Na zwiedzanie mieliśmy tylko jedno popołudnie więc stwierdziliśmy, że najlepszym pomysłem będzie tzw. bilet turystyczny uprawniający do zwiedzania miasta specjalnymi autobusami. Za kilka forintów objechaliśmy całe miasto oraz załapaliśmy się na rejs po Dunaju.

W autobusie, słuchając lektora opowiadającego historię miasta w języku polskim znaleźliśmy małą kolorową ulotkę reklamująca japońską restaurację w centrum miasta. Można było na niej przeczytać, że dziś promocja. I to jedno magiczne słowo nas przekonało i zarazem zgubiło. Ponieważ byliśmy bardzo głodni raźnym krokiem udaliśmy się pod wskazany na ulotce adres. W kasie każdy wpłacił 20 euro i zaczęło się „wielkie żarcie”. Tak to można było określić. Malutkie porcje przejeżdżały na specjalnych talerzykach. Jedliśmy więc wszystko co pojawiło się w zasięgu naszego wzroku, kwaśne, słodkie, słone, gorzkie. Po wyjściu z lokalu udało nam się doczołgać do najbliższego przystanku autobusowego i ruszyć na dalsze zwiedzanie miasta. Nie było to jednak łatwe. Czuliśmy, że każdy z nas jest cięższy o co najmniej 10 kilogramów i było nam niedobrze. Cóż, okazało się, że za łakomstwo, tak jak za głupotę trzeba płacić.

BUDAPESZT

BUDAPESZT

Ponieważ kolejnym dniem była sobota postanowiliśmy, że w drodze powrotnej zatrzymamy się na jeszcze jeden nocleg u naszych znajomych w Stasikówce. Ruszyliśmy więc w drogę powrotną do Polski. Dobra droga skończyła się po około 100 km. Reszta dróg na terenie Węgier była gorsza niż drogi w Polsce. Komfort jazdy nie był więc najwyższy, ale niedogodności „drogowe” wynagradzały nam sympatyczne widoki malowniczych węgierskich wsi. Przez Słowację dotarliśmy do Polski, do Stasikówki.

W drogę do Pleszewa mieliśmy ruszyć nazajutrz rano. Zapomnieliśmy jednak o słynnej góralskiej gościnności i do domu nie wracaliśmy już w czwórkę, ale dwójkami. Maciej i Monika przed południem, a ja i mój mąż wyjechaliśmy ze Stasikówki około 16.00. Do domu pozostało 450 km, korki na Zakopiance i duży ruch na drogach. Motorem, dzięki uprzejmości większości kierowców mogliśmy się, szczególnie na Zakopiance przemieszczać dużo szybciej niż samochodem. Mam na myśli przejeżdżanie pomiędzy stojącymi w korkach samochodami. Do domu dotarliśmy około 23.30. Byliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, że udało nam się zrealizować cały plan.

NASZA TRASA

Najważniejszego jeszcze nie napisałam tzn. na jakich sprzętach pokonaliśmy tę trasę YAMAHA XJR1300 i nasza „Becia” czyli BMW K1200R. Tego mój małżonek by mi nie wybaczył, bo zaraz po mnie to właśnie „Becia” jest miłością jego życia.

BECIA

XJR 1300

Zdecydowałam się opisać naszą podróż żeby was zachęcić do włożenia w podróżowanie odrobiny więcej wysiłku. Nie wykupujcie w biurach podróży wakacji w zamkniętym hotelu i nie spędzajcie wolnego czasu nad basenem. Gorąco wszystkim polecam miejsca, które odwiedziliśmy wspólnie z naszymi przyjaciółmi i formę podróżowania jaką jest przemieszczanie się na motocyklu. Warto przeżyć coś takiego. Wierzcie mi podróżowanie motocyklem zawiera w sobie zupełnie inny ładunek emocjonalny, niż podróżowanie samochodem. Nie da się tego porównać. My już nie jesteśmy młodzi. Wszyscy mamy ponad 40 lat, ale dzięki motocyklom mamy w sobie radość życia i chęć poznawania, której wielu młodym ludziom brakuje. Korzystajcie z naszych doświadczeń. Macie teraz inne możliwości. My mogliśmy sobie pozwolić na tę odrobinę szaleństwa jaką daje jazda motorem dopiero teraz, ale Wy nie czekajcie. Powodzenia!!!

LWG
Izabela Wnuk

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (4) / skomentuj / zobacz wszystkie

Paula
17 maja 2016 o 14:49
Odpowiedz

Super:) bardzo ciekawe i zdecydowanie zachęcające. Pozdrawiam z Pleszewa:)

~Paula

17.05.2016 14:49
ma13
10 kwietnia 2016 o 22:01
Odpowiedz

Wow! Brakuje tylko fotograficznej dokumentacji menu z tych wszystkich śniadanek i obiadków. Aż mi ciśnienie skoczyło po przeczytaniu tej relacji. Nie wiedziałam że tyle przygód można przeżyć jednorazowo. A na poważnie to trochę siara bo ludzie naprawdę podróżują po całym świecie w trudnych warunkach a tu wygrywa wycieczka do Ciechocinka

~ma13

10.04.2016 22:01
Piotrek
07 kwietnia 2016 o 23:16
Odpowiedz

Śniadanka na balkonikach :),...wow!

~Piotrek

07.04.2016 23:16
yahu
03 kwietnia 2016 o 21:52
Odpowiedz

faceci przemierzają Syberię, Saharę, Amerykę Południową, robią spektakularne przejazdy w ekstremalnych warunkach a i tak zamiast z przyjemnością czytać o męskich wyprawach, to na pierwszym planie facetapo40 babska opowieść o osiągniętym celu żeby zdążyć do hotelu, seksownie wyglądać w kombinezonie, wrzucić rytualne zdjęcie nad posiłkiem i ten stres w Budapeszcie bo noclegu nie było. Chyba nie zasnę z tych emocji

~yahu

03.04.2016 21:52
1