Obejrzyj proszę ten krótki film, cieszący się w Internecie dużą popularnością. Trwa niewiele ponad półtorej minuty i opowiada o tym, jak zmienia się nasza reakcja na prośbę o jałmużnę.
Co takiego się właściwie wydarzyło? Tytuł sugeruje, że właściwie dobrane słowa zmieniają świat. Czy faktycznie tak jest? Czy to słowa zmieniły zachowanie ludzi mijających mężczyznę? Oglądając film zapewne można tak powiedzieć, jednak w moim odczuciu jego autorka nieco uprościła zagadnienie. Zajrzyjmy zatem głębiej, ponieważ to, co się zadziało, zasługuje na pełnię naszej uwagi.
Co tak naprawdę sprawiło, że przechodnie zaczęli chętniej sięgać do kieszeni? Specjalista od kognitywistyki stwierdziłby zapewne, że to nasze doświadczenie i poznanie robi tak wielką różnicę. Miałby w sumie rację, ponieważ zmiana słów ujawniła potęgę odniesienia informacji, która do nas dociera, do własnych, zapisanych w pamięci przeżyć. Zazwyczaj, ciesząc się pełną sprawnością i zdrowiem, tak naprawdę nie wiemy co to znaczy być niewidomym. Co prawda umysł stereotypowo podpowiada nam, że pozbawione możliwości widzenia życie jest trudne, może smutne, jednak nie ma to dla nas znaczenia wystarczająco dużego, aby wywołać realne działanie. Kiedy natomiast ktoś mówi nam, że nie może zobaczyć pięknego dnia, pojawia się pojęcie, które mamy już w swoim doświadczeniu. Doskonale wiemy (albo nawet czujemy) co znaczy „piękny dzień”, ponieważ sami ten dzień widzimy i wiemy co to znaczy widzieć.
To nie słowa, to emocje i uczucia…
To one – emocje i uczucia są motorem napędowym naszego działania lub... jego hamulcem, kiedy nas przed tymże działaniem powstrzymują. Ma to w naszym życiu znaczenie fundamentalne, stąd pomysł aby chwilę zatrzymać się nad tym poruszającym klipem i wydawało by się oczywistą kwestią. Albowiem z jednej strony jest to wiedza oczywista, a z drugiej…
Mam często wrażenie, że szczególnie w męskim świecie w dalszym ciągu pokutuje przekonanie, że nasze racjonalne podejście do świata, nasz rozum, nasza logika, nasze analityczne myślenie i zdrowy rozsądek są tym i tylko tym, co kieruje naszym życiem i czasem (dosłownie!) do upadłego, staramy się tego trzymać. A emocje i uczucia? Czasami się pojawiają, czasami nawet mogą być przyjemne, ale tak naprawdę w efektywnym marszu przez życie bardziej nam przeszkadzają niż pomagają. Brzmi znajomo? Nic jednak bardziej błędnego…
Fakty są takie, że od początku do końca kierują nami emocje i uczucia. Jak widać na załączonym filmiku, zaczynamy działać, kiedy zmysłowy odbiór świata łączy się z zapamiętanymi/doświadczonymi stanami, skojarzeniami, wyuczonymi reakcjami. Indywidualnymi dla każdego z nas, ponieważ każdy z nas może inaczej zareagować na ten sam bodziec. I niech nam się nawet nie wydaje, że to co wówczas robimy, robimy z… rozsądku? Racjonalizmu? Naszej wolnej woli i naszych pomysłów? Wolne żarty. Co prawda istnieją techniki, które pomagają nie identyfikować się z przeżywanymi emocjami i w wielu przypadkach ma to sens, jednak nie zmienia to zasady naszego funkcjonowania.
Wszyscy w swoich działaniach kierowani jesteśmy uczuciami i emocjami. Nie chodzi tutaj o elementarne, proste czynności, które wolicjonalnie wykonujemy – kiedy mam się przemieścić, w zależności od okoliczności wsiadam do samochodu, na rower lub idę pieszo i tutaj mój rozsądek oraz doświadczenie poradzą sobie bez pomocy emocji. Jednak kiedy weźmiemy pod uwagę nasze działania w szerszym horyzoncie, kiedy zaczniemy się zastanawiać, czemu w życiu podejmujemy takie a nie inne wybory, jak zachowujemy się w interakcjach z innymi ludźmi, dosyć szybko okaże się, że samym racjonalizmem uzasadnić się ich po prostu nie da. Nie da się, ponieważ to emocje i uczucia mają decydujący wpływ na nasze działanie.
Jak się to czyta, panowie? My wszyscy, którzy nigdy nie płaczemy, my, którzy nigdy nie unosimy się bezsensownym gniewem i zachowujemy zimną krew, my, którzy nigdy się nie smucimy? A już na pewno nigdy o tym otwarcie nie rozmawiamy. Przecież żyjemy, działamy, jesteśmy. Mamy rodziny, samochody i sukcesy w pracy. Chciałoby się powiedzieć – doskonale obchodzimy się bez emocji. Czy brzmi znajomo? Czy też może czasami pojawia się nieproszona i szybko wypychana ze świadomości konkluzja - „tak, żyjemy, ale to życie miało wyglądać zupełnie inaczej…”?
Jak to zatem jest u nas, mężczyzn, z uczuciami i emocjami?
Nie jest to oczywiście żelazną regułą, jednak w ogromnej większości wypadków staramy się zaprzeczać, że to emocje mają decydujący wpływ na nasze decyzje. W ogromnej mierze dlatego, że najpowszechniej występującą w ludzkim świecie, a jednocześnie najgłębiej skrywaną i najchętniej kamuflowaną przez nas samych emocją jest strach. W świecie mężczyzn tę chęć ukrycia lęku (podchodząc purystycznie do kwestii znaczeniowych, można zróżnicować pojęcia lęku, strachu i obawy; dla uproszczenia, w tekście używam je wymiennie) trzeba jeszcze podnieść co najmniej do kwadratu. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy lub nie chcemy się do tego przyznać – wszak to nic przyjemnego wiedzieć, iż decyzje o tym, że czegoś w życiu nie robię, są przejawiającą się w przeróżnych formach ucieczką wynikającą właśnie z nieuświadomionej obawy. Reakcja na strach może być też skrajnie odmienna, zgodnie z podstawową zasadą zachowania w obliczu zagrożenia - walcz lub uciekaj. Zatem w wyniku odczuwanego na głębokim poziomie strachu, potrafimy „atakować” - działać szczególnie aktywnie, pracować ponad swoje siły, brać na siebie zbyt dużą odpowiedzialność, nadmiernie ryzykować, zachowywać się agresywnie (w przeróżnych formach) tylko po to, aby ukryć fakt, że czegoś się boimy. Tak naprawdę strach decyduje o bardzo wielu naszych zachowaniach i tym samym – pozwolę sobie tu na filozoficzną dygresję – jest głównym sprawcą zła dziejącego się na świecie. Jak to działa w praktyce ? Oto kilka przykładów:
- Nie podejmuję decyzji – boję się, że popełnię błąd, że będzie to zła decyzja. Obawiam się dezaprobaty, obawiam się krytyki, ośmieszenia, niskiej oceny. Obawiam się poczucia zawstydzenia, które znam i które boleśnie przeżywam.
- Nie robię rzeczy, na które mam ochotę – boję się, że mi nie wyjdą, że zostanę skrytykowany, że się nie uda, obawiam się, że nie potrafię. W ten sposób nie zaspokajając własnych potrzeb, popadam w rosnącą wraz z upływem czasu frustrację.
- Nie złoszczę się i nie kłócę – nie wiem „jak to się robi”, nie wiem jak sobie z takimi emocjami poradzić. Boję się, że kiedy się zezłoszczę, zostanę odrzucony i stracę bliską osobę. Najtrudniej jest złościć się na najbliższych, nieprawdaż? Aha – bądźmy precyzyjni. Złościć się w stosunku do najbliższych, przychodzi nam niekiedy zadziwiająco łatwo, ale tę złość jawnie i adekwatnie do okoliczności okazywać – to już zupełnie inna bajka.
- Dla odmiany - złoszczę się, obwiniam drugą osobę i ją atakuję – boję się przyznać do własnych błędów, boję się przyznać do słabości, do niewiedzy, etc.
- W związku troszczę się i zajmuję niemal wszystkim, otaczam drugą osobę kompleksową „opieką” – w ten sposób mogę ją kontrolować i sobie podporządkować. Boję się, że kiedy stanie się samodzielna, przestanę być wartościowy i tak wiele znaczyć, w związku z czym ktoś mi bliski przestanie mnie darzyć uczuciem, a ostatecznie zostanę porzucony. Poza tym, w ten sposób pozostaję na pozornie silniejszej pozycji, unikając konieczności mierzenia się z partnerstwem i akceptowaniem odmienności innej osoby.
- Nie płaczę i nie jestem smutny – boję się, jak to zostanie przyjęte, boję się, że zostanę ośmieszony. Boję się, że pokażę słabość, która zauważona przez innych mężczyzn przyczyni się do mojej porażki w obliczu toczącej się, bezustannej rywalizacji. Boję się, że się w smutku zapadnę, że nigdy z niego nie wyjdę.
- Wreszcie, „nie boję się” – a dokładniej nie pokazuję strachu. Kto darzyłby poważaniem mężczyznę, który się boi, który na dodatek o tym mówi ? Boję się takiego odbioru i takiej oceny. Zatem „nie boję się”, bo się boję.
- Nie cieszę się, nie raduję, nie świętuję – tak, to też czasami się zdarza. Być może w środku nieśmiało się z czegoś cieszę, ale spontaniczne okazanie związanych z tą emocją reakcji wydaje się być już nie na miejscu. Ponownie pojawia się obawa przed „niewłaściwym” zachowaniem, ośmieszeniem, etc. Lepszym wyjściem wydaje się być okazanie „spokoju”.
Jednym wielkim źródłem lękowych zachowań może być przeżywany od dziecka strach przed ujawnieniem wstydliwych rzeczy, które działy się w rodzinnym domu. Czy przemoc, czy uzależnienia są zjawiskami, za które dziecko przejmuje odpowiedzialność od swoich rodziców, wstydzi się za nich, a później niekiedy przez całe życie boi się skontaktować, a tym bardziej ujawnić z tego typu przeszłością. Będąc już dorosłym najchętniej wolałoby o niej zapomnieć, jednak na ogół nie jest to możliwe.
Przykłady można jeszcze długo wymieniać i mogą być o wiele bardziej przyziemne. Generalnie – im więcej materialnych rzeczy posiadamy, tym bardziej boimy się je utracić, aby nie pozbyć się wygody życia i przyjemności, które wydają się być w nim najważniejsze. Odczuwany z tego powodu strach bywa napędem naprawdę niezliczonej ilości działań, które wolelibyśmy zupełnie inaczej uzasadniać. Tym bardziej, że sami święcie wierzymy, że jest inaczej, albowiem…
Ja się przecież nie boję, mogę to wszystko wytłumaczyć
Dlaczego tak często nie zdajemy sobie z tego sprawy? Dlaczego tak często uważamy, że postępujemy w określony sposób, bo „tak po prostu jest”, bo „inaczej nie można”, dlaczego z łatwością wynajdujemy wiele sensownych powodów, które tłumaczą nasze wybory i postępowanie? Ano dlatego, że musimy sobie w trudnej sytuacji jakoś poradzić. Nie da się na dłuższą metę żyć ze świadomością, że ciągle się boję. Święty by tego nie wytrzymał. Z drugiej strony, pozbycie się strachu nie jest prostą sprawą. Wymaga czasu, wysiłku i pracy nad sobą. W procesie tym niezbędny jest pewien stopień świadomości i niekiedy pomoc z zewnątrz. Na przykład będąc dzieckiem możemy nie mieć szansy na spełnienie tych warunków, a w tym okresie utrwala się wiele reakcji i zachowań. Zatem szukamy „trzeciej drogi” – racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego robimy tak jak robimy. Często jest to jedyny sposób, aby w jakimś stopniu „uwolnić” się od emocji, których przeżywanie jest dla nas zbyt trudne i bolesne. W skrócie nazywa się to nomen omen racjonalizacją i jest jednym z podstawowych narzędzi naszej psychiki, umożliwiającym przetrwanie w niesprzyjających okolicznościach. Kilka przykładów:
I tak dalej, i tak dalej…
Nie muszę dodawać, że jako „prawdziwi" mężczyźni za żadne skarby nie przyznamy się do tego, że boimy się w tak wielu sytuacjach. Dopóki sobie tego nie uświadomimy, nie ma w ogóle takiej możliwości. Czasami taka postawa twardego człowieka, którego nic nie rusza i który się niczego nie boi wydaje się zabawna, żeby nie powiedzieć groteskowa. Nie trzeba wielkiej filozofii aby zdać sobie sprawę, że tylko prawdziwa odwaga i siła dają możliwość otwartego przyznania do słabości, a więc również do przeżywania strachu. Tymczasem w tak wielu przypadkach chciałoby się pokiwać głową i powiedzieć, „i po co to całe udawanie…”. Ale tak naprawdę nie jest to zabawne, a jeśli już, to w kategorii „i smiszno i straszno”. Nasze postawy nieugiętych i „męskich” są przyjmowane z taką powagą i konsekwencją, a praktykowane przez długi czas sieją spustoszenie zarówno w nas samych jak i w naszym otoczeniu. Są źródłem różnych form – tak to niektórzy nazywają – „męskiej depresji”, często bardzo głęboko ukrytej. Zablokowana chęć wyrażenia siebie, wypuszczenia przetrzymywanych i skrywanych emocji powoduje cierpienie, od którego nie potrafimy się uwolnić. Wówczas, pomysłem na poradzenie sobie z taką sytuacją stają są przeróżne drogi ucieczki. Wszelkiego typu uzależnienia, alkohol, ryzyko, hazard, seks – jesteśmy w stanie zrobić niemal wszystko, aby przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o przeżywanym cierpieniu i frustracji, udowodnić, że te w głębi ducha odczuwane obawy i lęki są chwilowe lub nieprawdziwe. Jest to jednak droga po równi pochyłej. W dół, gdyby kierunek budził wątpliwości.
Czy tylko mężczyźni mają tak prze***ne z tym strachem?
Na koniec jeszcze jedna uwaga. W ogromnej mierze, poruszone w tekście zagadnienia, rola emocji, uczuć, a w szczególności strachu w naszym życiu, dotyczą tak samo kobiet jak i mężczyzn. Jest jednak jedna, dosyć istotna różnica, wynikająca głównie ze społecznych uwarunkowań. Ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że kobiecie wypada mówić o emocjach, przeżywać je i być istotą emocjonalną. Kobieta ma prawo powiedzieć, że się czegoś boi. Ma prawo się rozpłakać i wybuchnąć złością. Mężczyźnie się takiego prawa odmawia – sami sobie go odmawiamy. W kontekście tego, że emocje i uczucia tak mocno warunkują nasze życie, taka sytuacja stawia nas w niezwykle trudnej i głęboko niesprawiedliwej sytuacji. Jesteśmy pozbawieni lub mamy utrudniony dostępu do kluczowego obszaru naszego funkcjonowania. Nabiera to szczególnego znaczenia w ostatnich czasach. W ramach patriarchalnego modelu funkcjonowania naszego społeczeństwa, frustracje i cierpienie mężczyzn spowodowane odcięciem od obszaru emocji - choć nie było to dobre rozwiązanie - rekompensowane były w przeszłości, w jakimś zakresie zagwarantowaną, uprzywilejowaną pozycją. Obecnie, przywileje albo już znikły, albo wkrótce znikną, a cena, którą za nie płaciliśmy dalej obowiązuje. Nie trzeba specjalnej mądrości, aby zauważyć potrzebę zmian w tym obszarze. Jeśli chcemy zachować (aby nie powiedzieć: przywrócić) silną pozycję mężczyzny – co jest dobre i potrzebne zarówno dla kobiet jak i mężczyzn - musimy nauczyć się komunikować ze światem emocji. W pierwszym zaś kroku musimy przyznać, że on istnieje i nie jest li tylko domeną kobiet. Nie możemy być silni, w głębi swojego jestestwa skrywając emocjonalne rany, cierpienie, tajemnice i bojąc się, że kiedyś zostaną ujawnione. Tak się nie da.
Jacek Czerwieniec
Artykuł ukazał się w serwisie
szkolaojcostwa.pl
Komentarze (4) / skomentuj / zobacz wszystkie
Cóż, jestem kobietą o wiele młodszą niż sugerowany w nazwie domeny 40-latek i muszę powiedzieć, że nie tylko wiele informacji z tego artykułu mogłam odnieść do siebie, ale w jakiś sposób omówienie tematu nieuświadomionego strachu i jego konsekwencji pomogło mi uporządkować sobie w głowie kilka spraw :)
Dzięki!
03.05.2023 21:56
Jest takie powiedzenie, że kiedy uczeń dojrzewa do zmiany/rozwoju, to i mistrz się wtedy znajdzie by czegoś go nauczyć. A jeśli tak się nie stanie, to żaden mistrz nie sprosta zadaniu (i żadna rada nie pomoże)...
Tak, to kobiety są chętne, aby pomagać swoim mężczyznom, tylko sęk w tym, że kiedy ktoś sam nie widzi potrzeby zmiany i/lub jej nie chce, trudno podać receptę. Bo prawdziwa pomoc w takiej sytuacji, to na tyle ciepłe, ale jednocześnie asertywne zachowanie, aby ktoś, kto potrzebuje coś u siebie zmieniać, sam to zauważył. I trudne zazwyczaj wytrzymanie takiej postawy, aby druga strona doszła do przekonania, że to ona jednak powinna wykonać jakiś krok/ruch. A to nie jest popularna rada, którą ludzie chcą usłyszeć, albo taka, którymi przepełnione są kartki poradników i strony w internecie. Inna prawdziwa "rada", to działania u podstaw, to mówienie o emocjach w rodzinach, w szkołach (czytałem niedawno o tym, jak przedszkolne dzieciaki w jakiejś eksperymentalnej placówce w Wielkiej Brytanii uczy się medytacji - fantastyczna sprawa, łapią wówczas dobre nawyki na całe życie), to walka o pełną rodzinę, o nieistniejących ojców, którzy dadzą bezpieczeństwo i wzorce i zapobiegną zagubieniu i lękom, o których stanowi artykuł. Bo tylko wychowanie w atmosferze, gdzie jest bezpiecznie i jest przyzwolenie na wyrażanie swoich emocji, tak naprawdę jest w stanie inaczej kształtować ludzi. To ani proste, ani takie, co ludzie chcą usłyszeć nie jest - najlepiej byłoby napisać: zrób to i to, a twojemu facetowi (i tobie) się polepszy...
17.01.2016 13:01
no właśnie!
19.11.2015 12:12
Dziękuje... , teraz proszę powiedzieć jak mu pomóc :(
18.11.2015 23:58