Clark Olofsson to szwedzki kryminalista, który ma bogatą kartotekę przestępstw, wykroczeń, odsiadek i innych zatargów z organami ścigania. Obecnie to ktoś na kształt szwedzkiego celebryty. Oczywiście nie jest on stawiany za wzór cnót, ale w kraju (podobnie jak w Belgii, gdzie również działał) słyszał o nim prawdopodobnie każdy. Nic zatem dziwnego, że historią urodzonego w 1947 roku kryminalisty zainteresowali się w końcu filmowcy.
Materiałem źródłowym były oczywiście wydarzenia z życia Oloffsona, ale te, które sam zainteresowany zaprezentował w swojej autobiografii „Vafan var det som hände”. Wiele wydarzeń jest zatem przeinaczonych, niektóre wątki – zdaniem autora mało z jego perspektywy interesujące – zostały pominięte, a inne przesadnie rozbuchane. Twórcy miniserialu „Clark”, który zadebiutował na Netfliksie 5 maja, mieli świadomość, że nie tworzą dzieła dokumentalnego, a raczej fabularne, które co najwyżej można określić mianem opartego na faktach. Miało to sprawić, że będzie przyjemniejsze w odbiorze dla spragnionych rozrywki widzów.
Kluczem do tego celu miał być również Jonas Åkerlund, czyli reżyser i scenarzysta „Clarka”. Czemu postawiono akurat na niego? Ponieważ miał być gwarancją stworzenia dzieła widowiskowego. Dysponował odpowiednim warsztatem i kompetencjami, ponieważ zasłynął jako twórca kultowych teledysków dla takich zespołów jak Metallica, The Prodigy, Roxette, Rammstein czy The Cardigans. Szwedzi uznali więc, że nikt w bardziej spektakularny sposób nie ukaże losów Oloffsona, niż właśnie Åkerlund. Ciekawego wyboru dokonano również w kwestii odtwórcy głównej roli, bo Bill Skarsgård to bez wątpienia aktor utalentowany i o wielu twarzach. 31-letni Szwed stanął więc przed kolejnym aktorskim wyzwaniem.
„Clark” – plakat | fot. mat. pras. Netflix
Przestępca i celebryta w jednym
Wszystko to miało sprawić, że obok serialu „Clark” nie będzie można przejść obojętnie. Zadanie to zostało zrealizowane. Åkerlund, czasami zapominając o logice i chronologii zdarzeń, stworzył dzieło niezwykle efektowne, niekiedy wręcz przeładowane ozdobnikami. Bo kolejne niecodzienne zagrania realizatorskie sprawiają, że w czasie seansu niekiedy nie wiadomo, na czym się skupić. Ale do szalonego życia Oloffsona to naprawdę pasuje. Przynajmniej życia, które sam zaprezentował w swojej książce, bo powszechnie wiadomo, że nie wszystko jest tam prawdą.
„Clark” to z tylko z pozoru historia człowieka, który – niezależnie od okoliczności – czerpał z życia pełnymi garściami. To raczej obraz pogubionego przestępcy, który miał o sobie zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie. Mężczyzny w gruncie rzeczy nieszczęśliwego, który jedynie zakładał maskę, a w rzeczywistości targały nim raczej negatywne emocje. Przestępstwa Olofssona są zwykle pokazane w sposób bardzo sugestywny, a teledyskowy montaż tylko wzmacnia przekaz. Twórcy nie zapomnieli o najgłośniejszym napadzie, w którym – zupełnie przypadkowo – wziął udział Clark.
Rzecz działa się w 1973 roku w Sztokholmie, w banku na placu Norrmalmstorg. Napadu wówczas dokonał Jan-Erik Olsson, który sterroryzował obsługę oraz klientów i wziął czterech zakładników, a następnie zażądał, żeby do banku przetransportowano właśnie Olofssona (ten odsiadywał właśnie 6-letni wyrok). Tak się też się stało. Wspominana dwójka przez sześć dni odmawiała kapitulacji. Później okazało się, że napastnicy bardzo zżyli się z zakładnikami, a każda z ofiar odmówiła zeznań przeciwko napastnikom. To właśnie po tym wydarzeniu pierwszy raz użyto terminu „syndrom sztokholmski”. Po tej akcji Clark wielokrotnie wchodził w zatargi z prawem, dokonując ich w Szwecji i Belgii. Zajmował się przede wszystkim handlem narkotykami.
Bill Skarsgård w kolejnej świetnej roli | fot. mat. pras. Netflix
Historia, którą warto poznać
„Clark” to podkoloryzowana historia nieco dziwnego, a nieco ekscentrycznego człowieka. Opowiedziana zgrabnie, efektownie i dość wiernie trzymająca się tego, co zostało napisane w książce Oloffsona. Miniserial składa się z sześciu odcinków, które niestety nie zawsze są równe. Dynamiczne, świetnie nakręcone sceny przeplatane są ujęciami jakby o niczym, przegadanymi i nieposuwającymi akcji do przodu. Można jednocześnie odnieść wrażenie, że „Clark” jest swego rodzaju hołdem złożonym latom 70. XX wieku. Twórcy są wobec tego z wielu powodów kontrowersyjnego okresu w historii stosunkowo bezkrytyczni, opowiadając nam momentami wesołą bajkę o szalonym przestępcy.
Całość ostatecznie ogląda się całkiem dobrze, choć zakończenie pozostawia nieco do życzenia. Głównie dlatego, że twórcy postanowili nam łopatologicznie wytłumaczyć, jak mamy oceniać poczynania Clarka i jaka jest jedyna słuszna analiza jego charakteru. Trochę to niepotrzebne, ponieważ wcześniej pozwalano widzom na wyrobienie sobie własnego zdania o prezentowanych wydarzeniach. Szkoda, że nie udało się podtrzymać tego trendu aż do zakończenia.
Na wyróżnienie w „Clarku” na pewno zasługuje rola Skarsgård, który stanął przed wielkim wyzwaniem i świetnie sobie z nim poradził. Wykreował bohatera, którego w zasadzie trudno lubić, ale zrobił to na tyle autentycznie, że postać zwyczajnie fascynuje. Dowiedzenie się, jak zakończyła się historia szwedzkiego kryminalisty, staje się w pewnym momencie czymś, o czym nie przestaje się myśleć. Duża w tym zasługa utalentowanego aktora. Dodatkowymi zaletami produkcji są nieoczywiste montaż, a także świetnie dobrana muzyka – za jej stworzenie odpowiada Mikael Åkerfeldt, lider metalowego zespołu Opeth. Brawo dla tego pana!
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie