Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

„Krime Story. Love Story” – gangsterka w komediowych klimatach. Recenzja filmu Michała Węgrzyna

Książka, film
|
10.05.2022

Polska komedia gangsterska „Krime Story. Love Story” zadebiutowała w kinach w lutym 2022 roku. Szybko, bo już 11 maja, trafi na popularną platformę streamingową Netflix. Czy warto czekać na cyfrową premierę filmu Michała Węgrzyna?

„Krime Story. Love Story” - kadr z filmu
„Krime Story. Love Story”, czyli miłosna gengsterka | fot. mat. pras. Netflix

Film określany mianem – tak przynajmniej napisało w materiałach prasowych odpowiedzialne za niego Global Studio – „współczesnej ekranizacji Romea i Julii” budzi... mieszane uczucia. Bo nie do końca wiadomo, co wspólnego z dziełem Szekspira może mieć komedia gangsterska osadzona we współczesnych realiach, a oparta luźno na książce autorstwa Marcina „Kali” Gutkowskiego? Nawet jeśli to jedynie zabieg reklamowy, warto byłoby jednak, żeby ostatecznie produkcja dała nam choć pierwiastek tego, czego doświadczyć możemy w słynnym dramacie.

No, ale nie ma powodu, żeby zakładać, iż tego nie otrzymamy. Szczególnie przed seansem. Jeśli ktoś nie miał okazji zobaczyć „Krime Story. Love Story” w kinie, to już 11 maja będzie miał szansę na nadrobienie zaległości. Filmem Michała Węgrzyna zainteresował się Netflix, który coraz chętniej sięga po polskie filmy, które miały swoją premierę w kinach. W tej grupie znalazły się ostatnio recenzowane przez nas „Gierek” czy „Furioza”. Oba, choć niepozbawione wad, spotkały się z dużym zainteresowaniem ze strony użytkowników platformy.

Plakat filmowy: „Krime Story. Love Story”
Plakat filmu „Krime Story. Love Story” | mat. pras. Netflix

Między innymi dlatego „Krime Story. Love Story” również zasili bibliotekę giganta streamingu. Ale czy w tym wypadku jest na co czekać? Przekonajmy się.

„Krime Story. Love Story” – fabuła filmu

W mieście gniewu jest dzielnica, w której nikomu nie jest łatwo. To właśnie tam dwóch przyjaciół, Krime (Cezary Łukaszewicz) i Wajcha (Michał Koterski), dostają propozycję, która może ustawić ich do końca życia. Jedno zadanie i tyle pieniędzy, że nie będą musieli martwić się o nic. Będą mogli skończyć z gangsterką i uciec w lepsze miejsce. Ta kusząca perspektywa sprawia, że decydują się na ostatni „skok”.

Jak to jednak z podobnymi planami bywa, wszystko wygląda pięknie tylko w teorii. Podczas wykonywania powierzonego im zadania dochodzi do wielu nieoczekiwanych rozwiązań. Przede wszystkim człowiek, na którego dostali zlecenie, okazał się ojcem dziewczyny, w której zakochał się Krime. Chłopak, który nie znał tak dominującego uczucia, będzie musiał podjąć kluczową decyzję i wybrać, co jest w jego życiu najważniejsze – pieniądze czy miłość?

„Krime Story. Love Story” - kadr
Główny bohater „Krime Story. Love Story” 
| mat. pras. Netflix

Historia, w której czegoś brakuje

 „Romeo i Julia”? Raczej nie, ale na pewno sama historia, w której pojawia się poważny problem moralny, ma spory potencjał. Potencjał, którego niestety nie udało się w całości wykorzystać, a problemem są luki scenariuszowe i (momentami) nieporadna reżyseria. Choć w dwugodzinnym filmie nie brakuje dialogów, niewiele wnoszą one do rozwoju fabuły i nie zgłębiają w żaden sposób postaci, które przewijają się w „Krime Story. Love Story”. A to bohaterowie, którzy mogliby być interesujący, jeśli twórcy dodaliby im nieco więcej głębi. Wspominane dialogi są problemem jeszcze z jednego powodu – na długie minuty zatrzymują akcję filmu, przez co ta staje się strasznie szarpana.

Dwa dominujące w filmie wątki – kryminalny i romantyczny – są gdzieś obok siebie, praktycznie się nie przenikają. Jakby twórcy wzięli sobie do serca nieco pokraczny tytuł swojego filmu i uznali, że kropka w „Krime Story. Love Story” oznacza, iż „krime” i „love” nigdy nie powinny się spotykać. Doprowadza to do wrażenia sztuczności wszystkiego, co widzimy na ekranie. Bo oczywiste jest, że zakochanie się głównego bohatera powinno wpływać również na jego całe życie. Można odnieść wrażenie, że owszem – ma on dylemat moralny – ale jego „kariera” rozwija się niezmiennie jednakowo.

Gdyby twórcy skupili się jedynie na wątkach gangsterskich, czyli poczynaniach protagonistów, którym po piętach depczą policjanci i dwulicowe oprychy próbujący zniweczyć ich ambitny plan, wyszłoby z tego naprawdę udane kino gatunkowe. Momentami nieco sztuczne, ale na pewno wciągające jak solidny film sensacyjny sprzed trzech, może czterech dekad. Taka wariacja na temat tego, jak współcześnie można nagrać film zakorzeniony gdzieś w klasycznych filmach, na których wielu z nas się wychowało.

I to byłoby naprawdę w porządku. Ale gdy dodamy do tego dynamicznego obrazu rozwleczony i średnio przemyślany wątek miłosno-romansowy, to wychodzi nam z tego ciężkostrawne dzieło, przez które zwyczajnie trudno się przebić. Bo brakuje w tym wszystkim konsekwencji scenariuszowej. Wszystko jest poszarpane, a przez to sprawia wrażenie nieporadnie przygotowanego. To natomiast doprowadza do sytuacji, gdy trudno zanurzyć się w świecie „Krime Story. Love Story”, a dwie godziny trwają – takie można odnieść wrażenie – dwa razy tyle. Choć film określany jest mianem komedii, nie ma w nim zbyt wielu momentów, w których można się szczerze uśmiechnąć. Czasem przewinie się jakiś zabawniejszy wątek, ale to niestety rzadkość. Za to cringe’owych momentów niestety nie brakuje.

„Krime Story. Love Story” - kadr
Gangsterka w „Krime Story. Love Story”
 | mat. pras. Netflix

Nie mam natomiast większych zastrzeżeń do odtwórcy głównej roli, Cezarego Łukaszewicza, który dwoił się i troił, żeby zamaskować jakoś niedociągnięcia wynikające z kiepskiego scenariusza. Wypadł w swojej roli przekonująco, poprawiając ogólny odbiór produkcji. Na swoim poziomie wystąpił Cezary Żak, którego aktorskie doświadczenie wystarczyło, żeby przekonać do siebie widzów. Niestety – jeśli chodzi o obsadę – im dalej, tym gorzej. Agnieszka Więdłocha i Michał Koterski niestety niczym nie zachwycili. O ich rolach zapomina się w momencie, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Role drugoplanowe poprawne, ale bez fajerwerków.

Potencjał był...

„Krime Story. Love Story” to film niewykorzystanych szans i zmarnowanego potencjału. Oczywiście nie w pełni, bo wątek gangsterski i odgrywający rolę Krime’a wypadają naprawdę dobrze. Ogólnie jednak w filmie jest dużo mniejszych problemów i niedociągnięć, które negatywnie wpływają na jego całościową ocenę. To na pewno nie jest tytuł, na który warto było pójść do kina (co niżej podpisany niestety uczynił), ale jako netfiksowa propozycja na nudnawy wieczór może się sprawdzić.

Emocji wśród zasiadających na kanapie większych nie wywoła, podobnie jak szczerego śmiechu, ale mimo wszystko nie powinni się nudzić i specjalnie narzekać. Oczywiście, jeśli będą pamiętali, że nie zasiadają do wiekopomnego dzieła będącego uwspółcześnioną adaptacją „Romea i Julii”. W tym wypadku jednak speców od promocji poniosło...

Michał Grzybowski

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie