Film „Misja Greyhoud” miał swoją premierę 10 lipca 2020 roku. Powstał na kanwie powieści C.S. Forestera zatytułowanej „The Good Shepherd”. Główną rolę w filmie opowiadającym o morskiej bitwie na Atlantyku zagrał Tom Hanks. Warto jednocześnie nadmienić, że aktor odpowiedzialny jest również za scenariusz. Reżyserią zajął się Aaron Schneider.
O czym jest...
„Misja Greyhound” przenosi nas na początek 1942 roku, a więc w sam środek II wojny światowej. Ernst Krause, doświadczony oficer marynarki wojennej, dostał właśnie pod komendę pierwszy okręt – USS Keeling. Ma on dowodzić i ochraniać aliancki konwój, którego celem jest przepłynięcie ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Fragment trasy, podczas którego niemożliwa była eskorta przy użyciu samolotów, jest najtrudniejszym momentem całej wielodniowej wyprawy. Konwój zostaje zaatakowany przez tak zwane „wilcze stado” U-Bootów, czyli współpracujące ze sobą okręty podwodne III Rzeszy. Zdolności dowódcze Krause, umiejętność podejmowania szybkich decyzji, a także doświadczenie bojowe wpłyną na ostateczny wynik tej śmiertelnie trudnej potyczki. Potyczki o życie żołnierzy i załóg kilkunastu statków znajdujących się w konwoju.
Tom Hanks jak zwykle dobrze wygląda w mundurze
Wojenna inscenizacja
Twórcy filmu „Misja Greyhound” zdecydowali, że wątki poboczne nie mają znaczenia. Nie ma potrzeby przedstawiać bohaterów. Nie stworzono właściwie żadnego tła wydarzeń. Główny bohater spotyka się z damą swojego serca, ta mówi, że poczeka na niego, gdy wróci z misji i... to cały wątek obyczajowy. Jako widzowie zostajemy wrzuceni do statku, który kilka minut później zostaje pierwszy raz zaatakowany. To właśnie wojna i walka o przetrwanie zostają wyprowadzone na pierwszy plan. Widzimy, jak funkcjonuje komunikacja na statku, a także pomiędzy innymi jednostkami. Widzimy, z jakimi dylematami zmaga się Ernst Krause i jak niewiele czasu ma na podjęcie decyzji. Decyzji, które zaważą na losie jego i podległych mu żołnierzy.
Kamera nie zabiera nas ani na pokład niemieckich okrętów podwodnych, ani innych jednostek płynących w konwoju. Widzimy tylko to, co dzieje się na USS Keeling. To celowy zabieg, który ma pokazać, z jakimi problemami zmagała się załoga niszczyciela tej klasy. Był z jednej strony potężną bronią, a z drugiej stanowił śmiertelną pułapkę.
Bitwa morska w „Misji Greyhound”
Zadbano o realizm wydarzeń, a ten widoczny jest przede wszystkim w zachowaniu kapitana i załogi, ale również w dialogach. Rozmowy naszpikowane są żargonem, który na początku wydaje się zupełnie niezrozumiały. Dopiero z czasem i po przesłuchaniu pewnej części rozmów można „wdrożyć” się w ten nieznany świat. Na pewno jednak jest to trudne dla kogoś, kto o tak fachowym języku nie ma większego pojęcia. Reżyser zadbał jednak o to, żeby wytłumaczenie pojawiało się na ekranie – każdy wydany rozkaz daje określony rezultat, który widzimy. To zmniejsza efekt ewentualnego zagubienia wśród dziesiątek żargonowych określeń.
To tylko film!
Z jednej strony postawiono na realizm, ale z drugiej pojawiają się pewne niedociągnięcia, która bardziej wyczulony widz szybko wychwyci. Przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, czy dowódcy U-Bootów zdecydowaliby się na zaatakowanie niszczyciela, wiedząc, że to śmiertelnie ryzykowne? Działania na froncie II wojny światowej pokazują, że taka potyczka byłaby dla nich zgubna – z powodu ograniczeń sprzętowych okrętów podwodnych, a także potężnych możliwości bojowych jednostek pływających tej klasy. Warto dodać, że pogoda również nie sprzyjała tego typu atakowi ze strony U-Bootów.
Kontrargumentem jest oczywiście fakt, że „Misja Greyhound” to nie jest film dokumentalny i tego typu decyzje scenarzysty należy po prostu uszanować. Miał do nich prawo, ponieważ chciał zbudować napięcie. I to bez wątpienia mu się udało. Film został zrealizowany bardzo sprawnie, a z powodu wspomnianego wcześniej „wrzucenia widza do statku” jest produkcją stosunkowo krótką – cała pełna akcji historia zamyka się w niespełna półtorej godzinie. Dla jednych to wada, dla innych zaleta, więc najlepiej odpowiedzieć sobie samemu, ile mamy czasu na obejrzenie nowego filmu.
„Misja Greyhound” na pewno nie jest najlepszym filmem wojennym w historii i do takiego miana sporo mu brakuje. Na pewno jednak jest pozycją wartą zobaczenia – szczególnie dla fanów gatunku. Tom Hanks jak zwykle jest niezawodny, a sam film trzyma w napięciu niemalże do samego końca. Wspomniane 90 minut mija bardzo szybko, a to chyba najlepsza rekomendacja.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie