Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies
Akceptuję

Polski fanclub The Rolling Stones

Hobby
|
31.03.2020

The Rolling Stones nie trzeba nikomu przedstawiać – zespół ma rzesze fanów od kiedy jest na scenie, a to już… 60 lat. Jest też grupa Polaków, którzy jeżdżą za swoim ukochanym zespołem po całym świecie, kolekcjonują „stonesowe” gadżety, a nawet wyczekują pod hotelami, by tylko uchwycić przelotne spojrzenia muzyków. Nam opowiadają o osobistych wspomnieniach związanych z zespołem oraz tłumaczą jego fenomen.

Tagi: hobby faceta po 40.

Polscy fani The Rolling Stones
The Rolling Stones we wspomnieniach polskich fanów (fot. Paweł Trzciński)

Doskonale pamiętam jedyny koncert The Rolling Stones, na jakim byłem. Lipiec, 2018 rok. Na skutek różnych przeciwności losu nie zdążyłem kupić biletu w oficjalnej sprzedaży. Na szczęście, na tydzień przed wydarzeniem, udało się wygrać wejściówkę w konkursie jednej z marek motoryzacyjnych. I to jaką wejściówkę – pod samą sceną! Micka, Keitha i spółkę miałem na wyciągnięcie ręki, widziałem najdrobniejsze szczegóły na gitarze Richardsa. To był fantastyczny koncert!

Przy okazji występu zainteresowałem się nieco związkami Stonesów z naszym krajem. Okazało się, że w Polsce bardzo prężnie działa fanclub zespołu, który był szczególnie aktywny przy okazji wspomnianego wyżej wydarzenia. Postanowiłem porozmawiać z członkami inicjatywy – o tym, czym są The Rolling Stones dla nich.

The Rolling Stones tatoo
fot. ze zbiorów Tomka Saternusa

Jakie masz pierwsze wspomnienie z The Rolling Stones?

Mateusz Godoń (w fanclubie zajmuje się m.in. rozwijaniem facebookowej strony przedsięwzięcia): Lato 1997 roku. We wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych (nie tylko typowo muzycznych!) króluje kawałek „Anybody Seen My Baby?”. Spore wrażenie zrobił na mnie, wtedy 9-latku, klip do tego utworu. Choć wydawał mi się mroczny i niepokojący – Mick spacerujący ulicami Nowego Jorku i spotykający ludzi o przerażających obliczach, Keith grający solo na chimerze wystającej z dachu budynku kilkaset metrów nad ziemią – to zarazem było w nim coś wciągającego, co kazało młodemu, nieopierzonemu jeszcze słuchaczowi zainteresować się Stonesami. Musiało minąć parę lat, zanim na dobre porwał mnie „Stonesizm”.

Tomek Saternus (w fanclubie zajmuje się pisaniem newsów): Pierwsze wspomnienie? Dobre pytanie! O ile pamiętam, to był początek lat 90. Coś tam się zmieniało w Polsce, zaczął panować szał na anteny satelitarne itp. Był taki kanał muzyczny MTV, który pokazał mi inny świat. Ogólnie muzyka na początku lat 90 przeżywała podobną rewolucję, co w latach 60/70. Oglądałem wszystko jak leci i gdzieś tam mi Stonesi mignęli. Prawdziwa miłość zaczęła się koło 1995 roku i wydania płyty „VL”. Kaseta kupiłem na targu u pana Mietka i wtedy wszystko się zmieniło. No i to „Love is Strong”... Moc absolutna. Potem poszło już z górki.

Krzysztof „Kris” Dembski (w fanclubie zajmuje się wyszukiwaniem ciekawostek o zespole): Pamiętam, że jednym z pierwszych wspomnień była piosenka „Time Is On My Side”, której brat słuchał na jakiejś składance zrobionej przez jego kolegę. Na poważnie zainteresował się twórczością Stonesów. Zdobył na początku nawet kilka bootlegowych filmów, które oglądał z zainteresowaniem, później doszedł dokument “Just Of The Record”, który był dołączany do magazynu Machina.

Paweł Trzciński: Kiedy myślę o The Rolling Stones, to pierwszą myślą nie są wszystkie wspaniałe płyty, które nagrali, a koncerty na których byłem. A było ich aż 30, więc wiele pięknych wspomnień z tych koncertów mam. Granie na żywo, prawdziwość oblicza każdego członka bandu. Reakcje, interakcje oraz emocje. Tego nikt mi nie odbierze.

Daniel Macidłowski (założyciel polskiego fanclubu The Rolling Stones): Kiedy dziewięcioletniemu Danielowi mama pozwoliła pierwszy raz położyć się później spać, oznaczało, że dzieje się coś wyjątkowego. Z wlepionym nosem w kineskop telewizora, z włączoną telewizją Polsat, już na półtorej godziny przed rozpoczęciem oglądałem studio koncertu The Rolling Stones w Polsce. Trasa "babilońska" z 1998 roku. Kilku gości debatowało niczym w studiu sportowym przed ważnym meczem. Zapamiętałem każde zdanie – między innymi, że telebim został stworzony za pomocą najnowszej technologii LED i mierzył 15 metrów szerokości. Jak to zostało określone: "będzie widać każdą zmarszczkę Jaggera".

The Rolling Stones koncert stadion
fot. ze zbiorów Daniela Macidłowskiego

Jak zaczęła się twoja fascynacja Stonesami?

Mateusz Godoń: Właściwa fascynacja Stonesami zaczęła się od wydanej w 2001 roku... solowej płyty Micka, „Goddess In The Doorway”. Od pierwszego słyszenia zachwycił mnie singiel „God Gave Me Everything” nagrany przez Jaggera do spółki z Lenny’m Kravitzem (kolejnym z moich ulubionych artystów). Ależ ten numer ma moc! Od „Goddess...” dość płynnie przeszedłem do odkrywania dyskografii Stonesów – najpierw katowałem wydaną jesienią 2002 roku składankę „Forty Licks”, by sięgnąć kolejno po starsze krążki.

Krzysztof „Kris” Dembski: Na początku bardzo nie lubiłem Stonesów. Był okres, że brat słuchał i oglądał ich bardzo często, a czasami nawet codziennie. Nie podobało mi się to, wolałem słuchać Elvisa, ale coś się zmieniło... Pewnego wiosennego dnia 2008 roku, gdy jeszcze funkcjonowały wypożyczalnie filmów, poszliśmy z bratem zobaczyć, co tam ciekawego mają. Brat zobaczył DVD Stonesów zatytułowane “Bridges To Babylon: Live In Concert 1998”, więc postanowił je wypożyczyć. Wtedy to DVD było najczęściej oglądane w domu, nie podobało mi się to, ale nie miałem wyboru, brat jest o 17 lat starszy i to jego trzeba było się słuchać. Jednak z czasem, po kilku powtórzeniach, Stonesi zaczęli powoli wpadać mi w ucho. Niechęć przerodziła się w ciekawość, a potem w całkowite zainteresowanie. Zacząłem razem z bratem oglądać ten wspaniały koncert zarejestrowany na trasie Bridges To Babylon w St. Louis w 1997 roku. Tamta koncertowa wersja „Satisfaction” zrobiła na mnie ogromne wrażenie, pod względem muzycznym i efektownym to było coś niezwykłego. „Gimme Shelter” z niezwykłą Lisą Fischer w duecie z Mickiem było powtarzane po kilkanaście razy, nawet sam potem zacząłem naśladować Keitha i razem z nim, wpatrzony w telewizor, śpiewałem „I Wanna Hold You”. Po tym wspaniałym doświadczeniu, mając wtedy 11 lat, postanowiłem, że zostanę ich fanem i jestem nim do dziś.

Paweł Trzciński: Pierwszy raz zetknąłem się z nimi, jak byłem jeszcze wielkim fanem The Beatles, posiadającym prawie całą dyskografię na kasetach. Przyszedł mój brat ze świeżym winylem „Steel Wheels” Stonesów (był rok 1990, ale wszystko docierało zawsze z opóźnieniem do Polski) i powiedział: „olej tych Beatlesów! Oni są zbyt delikatni, a Stonesi są drapieżni.” Wiadomo, co się stało. Olałem Beatlesów i tak zaczęła się moja fascynacja, którą zabiorę do grobu lub urny.

fan The Rolling Stones
fot. ze zbiorów Pawła Trzcińskiego

Dlaczego akurat The Rolling Stones? Co w tym zespole jest tak fascynującego?

Mateusz Godoń: Stonesi są zespołem, który wymyka się jakimkolwiek schematom. Wydaje się, że żaden z członków zespołu nie zostałby w swej dziedzinie zaliczony do grona największych wirtuozów, ale jest coś takiego w każdym z nich, że są w stanie przyciągnąć do siebie słuchaczy – zarówno razem, jak i z osobna, bo przecież ich solowe dokonania też mają mnóstwo fanów. Mick, Keith, Ronnie i Charlie, wsparci jeszcze dodatkowo przez fantastycznych muzyków towarzyszących (na czele z genialnym basistą Darrylem, który – nie wiedzieć czemu – nie został oficjalnym członkiem grupy), potrafią wykreować na scenie atmosferę, jakiej nie uświadczy się na żadnym innym koncercie. Magia ich występów jest po prostu nie do opisania. Poza tym, który inny zespół może pochwalić się niemal 60-letnim stażem i wielkimi hitami podbijającymi stacje radiowe w każdej dekadzie jego istnienia? No właśnie – żaden!

Tomek Saternus: Bo dla mnie to ojcowie muzyki, którą znam. Dowód na to, jak prosta forma muzyczna, jaką jest Rock'n'Roll, w odpowiednich rękach potrafi sprawić, że nic już nigdy nie będzie takie samo. I wiesz, co jeszcze? Oni są prawdziwymi braćmi krwi, czego nie można powiedzieć o innych zespołach, które czasem wychodzą na scenę i grają, ale nie widać miedzy nimi chemii.

Krzysztof „Kris” Dembski: Najważniejsza jest ich energia, którą zarażają niemal każdego od 58 lat. Nie skupiają się tylko na jednym nurcie muzycznym. Są uniwersalni, a zarazem niepowtarzalni. Mało kto może zrobić takie show jak oni. Kochają to, co robią i – przede wszystkim – robią to dla nas, fanów. Za to się ich kocha i chce się słuchać jeszcze więcej. To oni, ich muzyka, jest ze mną każdego dnia, w tych radosnych, jak i trudnych chwilach. Każda płyta, piosenka, film niosą ze sobą jakieś wspomnienia. Cudowne jest to, że faceci, którzy już po trasie Bridges To Babylon mogli pójść na emeryturę, nadal koncertują. Przecież to ewenement na skalę światową! W 2008 roku, kiedy zacząłem się nimi interesować, nie sądziłem, że powrócą na scenę, a tu niespodzianka, zagrali dla nas jeszcze kilka tras. Jak tu ich nie wielbić?

Paweł Trzciński: Z pewnością przepiękne odgrywanie piosenek na żywo. To jest coś, co najbardziej mnie w nich urzeka. Ich zachowanie na scenie, ich otwartość, serdeczność bijąca ze sceny. Poczciwość i dobra zabawa. Zawsze byłem fanem ich grania na żywo, a nie studyjnych płyt, które dla mnie w żaden sposób nie mają tyle emocji, co sztuka live. Jeżdżę na wiele koncertów i mam kilka ulubionych, ale najlepiej bawię się przy Stonesach. Razem z przyjaciółmi z całego świata!

Daniel Macidłowski: Każdy z osobna jest jedynie dobrym muzykiem, ale razem tworzą legendę, która porusza miliony serc na całym świecie. To oni są uosobieniem rock’n’rolla i wyrażają wszystko to, co mi gra w duszy. Pomimo wieku ich energia zasiliłaby niejeden mały kraj, a muzyka namieszała nie raz na kartach historii.

Najfajniejsze wspomnienie związane z The Rolling Stones?

Mateusz Godoń: Nie mam najmniejszych wątpliwości: 16 czerwca 2014 roku, Ernst-Happel-Stadion w Wiedniu i mój pierwszy koncert Stonesów! Na wypełnionym po brzegi austriackim 70-tysięczniku udało mi się zająć miejsce przy barierce, więc zespół miałem na wyciągnięcie ręki – możliwość obserwowania ich „przy pracy” z tak bliska była naprawdę świetnym doświadczeniem. Co więcej, udało mi się spełnić marzenie kolekcjonera muzycznych pamiątek w postaci otrzymania kostki gitarowej od Keitha – Maestro Richards dostrzegł mały transparent, który przygotowałem specjalnie dla niego i z zawadiackim uśmiechem rzucił swoje piórko prosto w moje ręce. Jak łatwo się domyśleć, przechowuję je z najwyższą czcią. Warto też podkreślić, że sam koncert był naprawdę znakomity – setlista zawierała niemal wszystko, co chciałby usłyszeć fan podczas pierwszego spotkania na żywo ze Stonesami. Niemal, bo zabrakło „Paint It Black” – na szczęście jednak, udało się ten brak nadrobić przy okazji następnych zaliczonych występów.

Tomek Saternus: Było ich tak dużo, że musiałbym mówić godzinami – wymienię te, które albo powodują uśmiech na mojej twarzy, albo trwale zapisały się w mojej głowie i ukształtowały mnie jako człowieka. Pierwsze, najważniejsze, to oczywiście koncert w 1998 w moim rodzinnym Chorzowie. Pamiętam doskonale jak całe miasto, cały Śląsk, żył tym wydarzeniem. Codziennie chodziłem w okolice stadionu, by oglądać postępy w budowaniu sceny, podglądałem, jak wygląda od kuchni ten cały rock’n’rollowy cyrk, bo trzeba pamiętać, że to właśnie The Rolling Stones zmienili obraz koncertów stadionowych ze swoimi ogromnymi scenami i spektakularną oprawą. A drugie wspomnienie? Wiedeń 2014 rok, trasa On fire. Poszedłem ze znajomymi pod hotel, gdzie spali Stonesi, by zobaczyć ich z bliska. Gdy opuszczali hotel, Charlie Watts podszedł, żeby nam podpisać rzeczy, które mieliśmy: ja akurat trzymałem w ręce książkę, a w niej miałem wydrukowane zdjęcie Charliego. Niestety, jak to bywa w takich sytuacjach, książka akurat zamknęła się w najmniej odpowiednim momencie i nerwowo zacząłem szukać, gdzie jest to zdjęcie. Charlie – jak to Charlie – ze stoickim spokojem stał i patrzył, co ja wyprawiam, w końcu grzecznie wziął ją z mojej ręki, przejrzał, znalazł zdjęcie, podpisał, uśmiechnął się i poszedł do samochodu. Tak naprawdę każdy z dwunastu koncertów Stonesów, które widziałem, był wielkim wydarzeniem.

Charlie Watts z fanem, Tomkiem Saternusem
Charlie Watts z fanem, Tomkiem Saternusem (fot. ze zbiorów Tomka Saternusa)

Krzysztof „Kris” Dembski: Moim najfajniejszym wspomnieniem związanym z The Rolling Stones jest ich koncert w Warszawie na PGE Narodowym, który odbył się 8 lipca 2018 roku. Byłem na tym koncercie, czego w ogóle się nie spodziewałem, bo nie sądziłem, że zobaczę ich kiedyś na żywo i to jeszcze w Polsce, ale udało się i jestem im za to wdzięczny. Razem z nimi świętowałem wtedy moje 10-lecie zainteresowania ich muzyką.

Te Rolling Stones kolekcja
fot. ze zbiorów Krisa Dembskiego

Paweł Trzciński: Pewnie było ich wiele. Ale te kilka najważniejszych to na pewno złapane kostki Keitha Richards’a, pałeczki Charliego Watts’a, kontakt wzrokowy z Mickiem. Ale chyba najlepsze chwile to każda sekunda każdego koncertu, relacje z fanami, ten czas, kiedy wiele godzin czekało się pod bramami na wejście.

Daniel Macidłowski: Mówi się, że emocje, które człowiek przeżywa podczas pierwszego koncertu są nie do powtórzenia i po części się zgodzę, bo pamiętam, jak łzy leciały mi po policzkach w czasie sztokholmskiego koncertu. Pamiętam też, gdy ogłosili koncert w Polsce, wtedy łez na stadionie nie było, za to emocje trzymały przez kilka miesięcy i to nie za sprawą samego koncertu. Tym razem radość dali mi inni fani, spotkania, uśmiechy, rozmowy, wspólne śpiewanie czy czekanie na koncert. To było wspaniałe! Kolejnym emocjonalnym uniesieniem, które było równie mocne jak ten pierwszy koncert były zeszłoroczne dwa koncerty w East Rutherford i tu również zagrał czynnik ludzki. Wielkie podziękowania należą się Pawłowi, który kupił bilety i zmobilizował mnie do szaleńczej pogoni za marzeniami. Nie byłoby tego wyjazdu bez jeszcze jednej wyjątkowej osoby, mojej przyjaciółki, śp. Carol. To ona wierzyła, że uda mi się pokonać wszystkie przeciwności i przelecieć za ukochaną kapelą 7000 km. To ona wspierała mnie na każdym kroku, pomagając zdobyć wizę czy ogarnąć hotel i to dzięki niej miałem okazję zwiedzić Nowy Jork. Dlatego uważam, że najwspanialsze, co spotkało mnie w związku z The Rolling Stones, to wcale nie jest muzyka. The Rolling Stones to ludzie, najwspanialsi ludzie, których można spotkać na każdym kontynencie i to oni tworzą moc tej kapeli.

Stonesowe plany na przyszłość?

Mateusz Godoń: Plany? Jeśli już to marzenia! Każda kolejna trasa The Rolling Stones wiąże się z myślą, że trzeba kupować bilety, bo członkowie zespołu są przecież w takim wieku, iż nigdy nie wiadomo, który koncert okaże się tym ostatnim. Mam nadzieję, że tych moich „ostatnich stonesowych koncertów” będzie jeszcze przynajmniej kilka(naście?), a panowie będą cieszyć się zdrowiem i chęcią do występowania jeszcze przez wiele lat. Poza tym, bardzo chciałbym zobaczyć choć raz solowy występ Keitha. Do dziś mam niedosyt, że przy okazji premiery solowej płyty „Crosseyed Heart” w 2015 roku nie wyruszył choć w krótką trasę. Last but not least – marzy mi się wywiad z którymś ze Stonesów. Nie będzie to łatwe, bo pewnie podobnych mi dziennikarzy z małych lokalnych mediów, którzy pragnęliby z nimi porozmawiać, są tysiące, ale... wierzyć, że kiedyś się uda, nikt mi nie zabroni, prawda?

Przed koncertem The Rolling Stones
fot. ze zbiorów Mateusza Godonia

Krzysztof „Kris” Dembski: Planów jest sporo, ale moim marzeniem jest opublikowanie w Polsce konkretnej książki poświęconej sesjom nagraniowym. Powoli ten projekt już realizuję i może kiedyś będzie on dostępny w księgarniach. Oprócz tego chcę, aby moja kolekcja płyt się powiększała, blog żeby też się rozwijał i może uda mi się zobaczyć jeszcze jakiś koncert na żywo. Paweł Trzciński: Jak zawsze kolejne koncerty. No i na stare lata planuję poczytać wszystkie książki o Stonesach i czerpać w fotelu każdą przyjemność z muzyki z albumów. No i czekam na kolejne trasy. Tak, tak. Na pewno w przyszłym roku i w 2022 będą jeszcze grali. Daniel Macidłowski: Myślę powoli o podróży do Londynu na wycieczkę „śladami Stonesów”, ale w tym momencie głównym projektem fanklubu jest Pierwszy Ogólnopolski Zlot Fanów, nad którego szczegółami bardzo intensywnie pracujemy.

Kuba Dobroszek

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

Marcin
14 listopada 2021 o 07:58
Odpowiedz

Drodzy, szukam biletu z koncertu The Rolling Stones z Chorzowa z 1998 roku. Anyone? dajcie znać gdyby ktoś miał do odsprzedania lub podzielenia się: boguslawm@hotmail.com

~Marcin

14.11.2021 07:58
1