Zarówno Real Madryt, jak i Liverpool mają za sobą niezwykle udany sezon. Jego podsumowaniem, przysłowiową wisienką na torcie, był finał Ligi Mistrzów, który odbył się wczoraj wieczorem w Paryżu. Faworytem bukmacherów był brytyjski zespół, ale Hiszpanie udowodnili niejednokrotnie, że nigdy nie należy ich lekceważyć. Oznaczać mogło to tylko jedno – emocji nie będzie brakowało!
Na początku dostarczyli nam ich organizatorzy, którzy... trzykrotnie opóźniali rozpoczęcie spotkania. Powodem było zamieszanie wywołane przez fanów Liverpoolu, którzy zaczęli wdzierać się na teren stadionu, przeskakując płot. Organizatorzy nie byli na takie zachowanie kibiców przygotowani, co doprowadziło do sporego zamieszania. Mecz finały rozpoczął się z niemalże 40-minutowym opóźnieniem, co – zważywszy na jego prestiż – określić należy mianem skandalu.
W końcu jednak każdy kibic piłki nożnej mógł skupić się na tym, na co tak długo czekał. Na jednym z najważniejszych spotkań sezonu 2021/22. Finale Ligi Mistrzów.
Liverpool FC – Real Madryt: składy, przebieg meczu, statystyki
Liverpool FC – Real Madryt (0:0) 0:1
Vinicius Junior 59’
Liverpool: Alisson - Trent Alexander-Arnold, Ibrahima Konate, Virgil Van Dijk, Andrew Robertson - Jordan Henderson (77’ Naby Keita), Fabinho, Thiago Alcantara (77’ Roberto Firmino) - Mohamed Salah, Sadio Mane, Luis Diaz (65’ Diogo Jota).
Real Madryt: Thibaut Courtois - Dani Carvajal, Eder Militao, David Alaba, Ferland Mendy - Luka Modrić (90’ Dani Ceballos), Casemiro, Toni Kroos - Federico Valverde (85’ Eduardo Camavinga), Karim Benzema, Vinicius Junior (90’ Rodrygo Goes).
Pierwszy gwizdek, który zabrzmiał o 21:37, rozpoczął mecz, który miał szansę przejść do historii. Od samego początku dużo większym zaangażowaniem wykazywali się zawodnicy Liverpoolu. Szybko przejęli inicjatywę, ale przez kilkanaście minut ich ataki były nieporadne, a piłka szybko padała łupem zawodników Realu. Dobrze i szczelnie ustawionych w ofensywie. Przełamanie nastąpiło po kwadransie, gdy Liverpool zaczął tworzyć coraz składniejsze akcje, a zagrożenie pod bramką Courtois było coraz większe. Kilka składnych kombinacji, strzałów i dryblingów mogło nastraszyć defensorów z Madrytu, ale gdy zaczynało brakować umiejętności, uśmiechało się do nich szczęście. Wyspiarze mieli sporo okazji, ale żadnej nie wykorzystali. W końcowej fazie pierwszej połowy nieco odważniej zaatakowali Królewscy, co przełożyło się na dwie, trzy niezłe sytuacje. Piłka nawet wpadła do siatki, gdy po zamieszaniu w polu karnym bramkę strzelił Benzema, jednak sędziowie (opierając się o zdecydowanie zbyt długo trwającą analizę VAR) go nie uznali. Pierwsza połowa na remis ze wskazaniem na Liverpool.
Już pierwsze minuty pokazały, że trener Ancelotti powiedział sporo ostrych słów do swoich zawodników, ponieważ piłkarze Realu rozpoczęli z dużo większym zaangażowaniem. Mecz się wyrównał. Hiszpanie atakowali coraz częściej, spychając Liverpool do obrony. Jedna z kilku błyskawicznych kontr przyniosła efekt. Valverde próbował strzału z prawej strony pola karnego, ale zamiast na bramkę, podał do swojego kolegi z zespołu. Vinicius Jr. tylko dostawił nogę, i Real dość nieoczekiwanie objął prowadzenie. Prowadzenie, którego nie oddał już do końca meczu, choć Liverpool próbował raz za razem pokonać będącego w niesamowitej formie Courtois. Gdy Wyspiarze odkryli się z nadzieją na remis, Real miał dwie świetne okazje do podwyższenia prowadzenia. Z żadnej nie skorzystał, ale jedna bramka w 59’ wystarczyła, żeby wygrać finał Ligi Mistrzów.
Liverpool FC – Real Madryt. Statystyki pomeczowe | źródło: Flashscore.pl
Wystarczy dobry bramkarz i nieco szczęścia
Real Madryt to zespół, pod którego – takie można odnieść wrażenie – skrojono Ligę Mistrzów. Podobnie jak pod Ancelottiego, który dołożył kolejne trofeum do swoje pokaźnej gabloty. Mecz z Liverpoolem pod względem piłkarskim jednak nie zachwycił. Widać było nerwowość po obu stronach. Podobnie jak duże zaangażowanie w grę obronną. To przełożyło się na jałową pierwszą połowę, a także nieco ciekawszą, choć wciąż nieporywającą drugą. To jednak bez znaczenia, ponieważ na koniec najważniejszy jest wynik. A jak w finale pojawia się Real, zwykle go wygrywa. To historyczna prawda, o której warto pamiętać. Podobnie stało się 28 maja 2022 roku. Warto podkreślić, że najlepszym zawodnikiem spotkania okazał się bramkarz, Thibaut Courtois. To chyba najlepiej pokazuje, jaki przebieg miał wczorajszy finał.
Real Madryt ponownie udowodnił, że jest zespołem, który gra do końca. Po pierwszej połowie Królewscy mogli przegrywać nawet 0:2, ale nie miało to znaczenia. Wyszli na drugą naładowani nową energią i to wystarczyło, żeby zadać decydujący cios. Później trzeba było konsekwentnie zagrać w obronie, licząc na swojego bramkarza, żeby ponownie sięgnąć po najważniejsze klubowe trofeum. Czapki z głów dla zawodników hiszpańskiego zespołu, a także Ancelottiego, który potwierdził, że jest jednym z najlepszych trenerów w historii futbolu. A Liverpool? Były ambicje i polot, ale okazało się, że to zbyt mało. Żeby wygrać w finale kontynentalnych rozgrywek z Realem trzeba jednak czegoś więcej. Akurat wczoraj tego podopiecznym Jürgena Kloppa zabrakło. I wyszło na to, że zespół po świetnym sezonie nie może włożyć do gabloty żadnego trofeum. Przegrali w lidze z Manchesterem City, przegrali w Lidze Mistrzów z Realem Madryt. Trochę ich szkoda.
Michał Grzybowski
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie