Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Forum

Dodaj temat

Związek

życie po rozwodzie

Rozpoczęte przez ~arion, 05 lut 2018
  • avatar ~Rober1971 ~Rober1971
    ~Rober1971
    Napisane 16 lutego 2018 - 14:54
    Masz dużo racji... jestem wściekły na to, że zdewastowała wszystko co budowałem przez kilkanaście lat dla... nas. Deklarowała rozstanie, ale kulturalnie, wyszło jak wyszło, bo ona chyba nie rozumie czym jest rozwód. Od pierwszego, w zasadzie, dnia po rozprawie zaczęła przekraczać granice. Zachowywała się tak, jakby bym nadal był jej mężem w kwestii jej oczekiwań i żądań, ale już obcym w kwestii moich wobec niej. Po prostu wydawało się jej, że może oddalić od siebie faceta i jednocześnie go mieć. Nie będę się wgłębiał w detale, bo nie miejsce i czas na to, ale uważam, że ta osoba postradała poczucie relacji międzyludzkiej i wydawało się jej, że mąż po rozwodzie to taki pół-mąż, który niczego od niej nie może chcieć, ale ona może od niego oczekiwać wszystkiego i to wymuszać. Może zasłaniać się dziećmi, wymagać podległości, gotowości i wręcz uległości. Ja nawet byłem do niej przychylnie nastawiony i nie zamierzałem jej robić 'pod górkę' próbując się w coś tam angażować, czy wykazywać nawet inicjatywę we współpracy. Ta pani nie potrafiła tego docenić i sobie samej postawić granicy dokąd może się posuwać, a gdzie już nie należy operować. Ona chciała zawładnąć wszystkim, co już jej nie przynależało. Powiedziałem w pewnym momencie 'Dość'!
    No niestety proszę pani szanownej. Teraz jesteśmy obcymi ludźmi i skoro wywiązuję się ze swoich, nałożonych przez sąd, zobowiązań, to już niczego ode mnie nie masz prawa żądać. Kwestie majątku też zostały rozstrzygnięte i uprawomocnione, nie ma nic, co mogłoby dawać jej legitymację, bym cokolwiek wobec niej musiał. Ona jednak rozumuje inaczej i... zasłaniając się dziećmi, usiłuje mnie co trochę przywoływać do porządku, używa przy tym, tych samych zagrywek, których używała za ostatnich miesięcy naszego małżeństwa - bezpodstawne oskarżenia, oszczerstwa, wmawianie złej woli, robienie - krótko mówiąc - ze mnie durnia.
    Nie zamierzam nikomu niczego narzucać, ale też nie pozwolę, by ktokolwiek, cokolwiek narzucał mnie. Czy ją nadal kocham... ;-), to bardzo przewrotne postawienie sprawy. Kochałem ją nawet gdy wiedziałem, że już nic z tego, gdy ona mnie poniewierała jak psa i głos w domu miała tylko ona, a mnie nie wolno było się nawet najgrzeczniej i najspokojniej o coś uponieć. Ona uznała się za lesbijkę i jej chłop był potrzebny - jak to kiedyś ujęła - do wbicia gwoździa i przeniesienia szafy. No... i oczywiście jako bankomat :-). Gdy coś on chce, a jako mąż, ma przecież takie prawo, stawał się intruzem, którego trzeba było co najmniej spławić, a jak był zbyt dociekliwy, to go zglebić. Zwyczajnie ZGLEBIĆ - tak, to dobre słowo :-). Raz po raz rzucane nowe potwarze i kalumnie, wymyślone zdarzenia które nie miały miejsca, ona lepiej wiedziała co ja chcę i co ja myślę. Potrafiła uchwycić się jakiegoś wyrwanego z kontekstu słówka, czy zdania, by grillować potem przez tydzień gościa, a ten z upływem miesięcy stawał się coraz bardziej zrujnowanym psychicznie człowiekiem. Brak zdecydowania - bo decydować wolno było tylko jej, brak poczucia własnej wartości - bo każda jego opinia - słuszna, czy nie, była podważana dla samej zasady, brak wreszcie poczucia bezpieczeństwa - bo ona w razie sporu sądowego miała jakieś dowody - i to miała ich dużo - by mnie udupić... tylko jakoś na moje wielokrotne prośby nie przedstawiła żadnego z nich. Wszystko z perspektywy czasu wygląda na zorganizowaną i zaplanowaną przez kogoś z zewnątrz, akcję i przy wsparciu kogoś, kto dokładnie ją przeszkolił co i kiedy ma mówić, bo to, co gadała nijak nie trzymało się realiów, które widziałem na władne oczy.
    Trzeba było z tego układu się wyplątać, bo dłużej tak się nie dało. To mogło się tragicznie skończyć. Czy ją kocham...? To chyba żart. :-) Gdyby nie dzieci, to bym się tym człowiekiem nie interesował do tego stopnia, że skasowałbym do niej numer telefonu, czy go zablokował i wszystkie adresy mailowe, a nawet i je zablokował. Dzieci są tym, co - chcąc nie chcąc - otwiera mi drzwi do jej mieszkania, bo tam mam prawo się z nimi spotykać

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Diabełek ~Diabełek
    ~Diabełek
    Napisane 16 lutego 2018 - 17:04
    Robercie,
    To co piszesz brzmi niczym słowa:

    Oh can't you see
    You belong to me
    How my poor heart aches
    with every step you take


    Wyobraź sobie, że ktoś posadził obok siebie dwie rośliny. Jedną z dużymi, rozłożystymi liśćmi, drugą – z nieco drobniejszymi. Rosną razem, obok siebie. Z czasem pierwsza przerasta drugą i im wyżej i szerzej rośnie, tym bardziej druga się zatrzymuje, wykręca; Im bardziej jedna rośnie ku górze, tym bardziej druga rośnie w bok.

    Niektóre z nas, diabłów, wierzą, że rośliny mają swą naturę, ale mają i duszę. Naturą rośliny jest mieć takie a nie inne formy, liście, korzenie – coś, co jest im przyrodzone. Czego zmienić nie mogą. A dusza... To przyczyny, to motywy, to pragnienia... I patrząc na te obie rośliny nie oceniamy drogi i sposobu, lecz patrzymy w duszę... I tak wielka roślina może rozpościerać swoje rozłożyste liście nad mniejszą nie z chęci dominacji, lecz z miłości, troski, chcąc nieść cień, osłaniać przed deszczem i wiatrem... I tak i drobniejsza roślina odbija w bok i ucieka nie ze strachu czy głupoty, lecz chcąc dorównać większej, byc przy niej, szuka światła, szuka wody, powiewu wiatru... Jedna i druga kocha jak potrafi i próbuje się odnaleźć w tym związku. Jedna daje to, co uważa za największy dar miłości; drugą może to przytłaczać, może też chcieć coś od siebie dać, ale nie może, dopóki nie wyjdzie spod parasola...szuka tego, co jej do życia potrzebne... I gdzieś, wraz z upływem czasu, owo szukanie, owo pragnienie życia zgodnie z własną naturą, staje się celem, a w zapomnienie idzie pamięć o tym, dlaczego szuka... Ale punktem wyjścia i motorem działań była/jest miłość... każda na swój sposób i możliwości. Jedna z roślin ma wolność decyzji, druga – może się jedynie na decyzje pierwszej zdać. Lub szukać swej wolności. Nawet do upadania. Ponoć nawet anioły zapragnęły kiedyś móc zdecydować o tym, że mogą upaść..

    ~Rober1971 napisał:
    Zachowywała się tak, jakby bym nadal był jej mężem w kwestii jej oczekiwań i żądań, ale już obcym w kwestii moich wobec niej. Po prostu wydawało się jej, że może oddalić od siebie faceta i jednocześnie go mieć.


    Mnie, diabła, trochę dziwi to, że Ciebie to dziwi... Kilkanaście lat nauki, że jest zawsze ktoś, na kim można polegać, nie idzie ot tak, w las... To jak z nauką dziecka pływania. Nawet jeśli samo wskoczy do wody, nawet jeśli daje radę pieskiem, będzie zawsze wracać do taty, gdy ten jest w pobliżu. Jedyna rada: tato, nie wchodź do wody. Pozostań na brzegu. To też jest miłość. Pozwolić odpłynąć...

    Mam przyjaciela, który ma córki. Otacza je opieką, kocha jak umie. Do tego należy też jego poczucie, że wie najlepiej, czego dziewczyny potrzebują. Niedawno obie wyszły z domu. Bez względu na wiek. Chciały obie wolności. I żyją ją na razie tak, jak potrafią, jak ją sobie wyobrażają. Spokój od wtrącania się rodziców, ale u rodziców w kieszeni i zawsze mieć ich na zawołanie. Ktoś powie: bezduszność, wyrachowanie... Ja, diabeł, patrzę i mówię: Nie. Po prostu innej, prawdziwej wolności i samodzielności jeszcze się nie nauczyły. Nie miały jak. I jeśli rodzice pozostaną w swej roli do końca – one nigdy się jej nie nauczą.

    Stawianie granic jest niezwykle trudną sztuką. Dla kogoś, kto zawsze był otwarty. Zabiera lata. Wiem co mówię. Nawet, jeśli dziś jestem diabełkiem. A może właśnie dlatego.

    Z czarcim pozdrowieniem, Robercie!

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Diabełek ~Diabełek
    ~Diabełek
    Napisane 16 lutego 2018 - 17:14
    Aniołku śnieżnie puchowy!

    Za jakiś czas (goni, niestety) napiszę, bo Twoje słowa też mają w sobie wiele nut, które poruszają struny mego postrzegania rzeczy i chciałbym zgłębić ich sens. Ale jedno wywraca mój poukładany rozum:
    ~Aniołek napisał:
    mogę stwierdzić, że Ty Diabełku potrafisz kochać. To dziwne? No może dziwne, ale potrafisz.

    To ja, diabełek, tyle kilometrów przez siebie wydreptałem i w wielu potokach, jeziorach i oczach się sobie przyglądałem, by dojść do wniosku, że jestem diabełkiem, a Ty mi teraz to podważasz? :-)
    Przechodzi mnie dreszcz... Wszak siedzisz na chmurce... Czy to możliwe, że więcej widzisz...? Kochające diabły? Kto coś takiego widział?... Doprawdy...

    P.S. Tutaj pada tylko deszcz... Śnieg jeszcze leży, ale niedługo się podda... Wiatr z południa niesie zapach gór majaczących na horyzoncie. Ale dziś to bez znaczenia, bo za chwilę spojrzę na świat zza krat okładając z innymi diabłami czarci krążek kijami

    Życzę szaleństwa! Śnieżnego!

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~arion ~arion
    ~arion
    Napisane 16 lutego 2018 - 17:32
    Robercie 1971
    Czytam Twoje wpisy i odnosze wrażenie,że sa bardzo podobne do moich refleksji.jeszcze czeka mnie długa droga....

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 16 lutego 2018 - 17:34
    Jedyna rada 'tato nie wchodź do wody' :-) O to to... i tak zrobiłem. Że tutaj wylewam sobie na ekran co czuję, nie znaczy, że pewnych rzeczy nie przepracowałem. Teraz patrzę na nią z oddali jak na zjawisko, które istniało w moim życiu. Przez lata była jaka taka harmonia. W pewnym momencie zaczęły docierać do mnie sygnały, że ona drugi raz to by za mąż nie wychodziła, że coś jest nie tak, że... zacząłem drążyć, dopytywać, poświęcać mnóstwo uwagi i czasu, by rozwikłać tę zagadkę. Ona nie wszystko mi chciała mówić. Po prostu po uzyskaniu jakiej takie stabilizacji, wybudowaniu domu, zamieszkaniu w naprawdę cudownym miejscu... okazało się nagle, że szczęście które miało teraz nastąpić, jakoś nie nadchodzi, a wręcz się oddala i ucieka przez palce. Ile ja godzin spędziłem na próbach dogadania się z tą kobietą, to tylko ja wiem, a ona i tak potem wszystko wykręcała wg nie wiadomo jakiego klucza. Po prostu dziś, po czasie, widzę, że tego co było podczas małżeństwa nie ma co teraz rozpamiętywać... Żeby odreagować, pisałem wtedy pamiętnik i... natrzaskałem tego chyba ze dwieście stron. Potem wracałem do pewnych spraw i je przepracowywałem, to mi bardzo pomogło w ogóle przeżyć. To był naprawdę koszmar. Po rozwodzie jednak ta pani przeszła samą siebie i do teraz usiłuje mi coś narzucać. Ja stoję już dużo dalej od tego wszystkiego, jednak problemy, które pojawiają się w związku z dwojgiem nastolatków, nie pozwalają mi się od wszystkiego odciąć. No cóż... żyć trzeba i naprzód iść :-)...
    Bardzo Wam dziękuję za głos w tych dywagacjach, bo pozwala on nieco inaczej spojrzeć na pewne sprawy. Popisywanie tutaj i może jeszcze gdzieś, traktuję trochę jako rodzaj psychoterapii, zawsze coś - może wnoszącego do sprawy - można usłyszeć, czy przeczytać i to rzuci inne światło. Wiem, że ona okazała się tą inną rośliną, która nie mogła już współistnieć ze mną i stąd działania - niektóre nielicujące z powszechnie rozumianym poczuciem sprawiedliwości. Rozstać się trzeba było, choć wywołało to niemały szok w naszym dotychczasowym kręgu znajomych. Czego jak czego, ale naszego rozwodu nikt by się nie spodziewał... stało się.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 16 lutego 2018 - 17:51
    ~arion napisał:
    oczekiwania w temacie rozstanie i jak najszybciej znaleźć sobie jakieś zajęcie, spróbować rozproszyć myśli.
    na razie nie jestem wstanie tego zrobić


    Ja pod koniec małżeństwa, między innymi żeby nie zwariować, zapisałem się w wieku 44 lat na... studia :-). Teraz już piszę pracę dyplomową i pewnie naukę będę kontynuował po ich skończeniu. No i... nowa partnerka - znajdziesz napewno, wystarczy się rozejrzeć troszkę :-). Moja jedna rada... nie bierz sobie małolaty, bo się możecie nie zgrać. Taka w Twoim wieku i... rzecz jasna jakoś dopasowana :-). Reszta to już kwestia dobrej woli i zwykłego rozsądku. Miłość się wykrzesze.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 02:10
    Robercie, późna pora.. ale dzisiaj jakoś nie mogę spać. Tyle napisaliście z Diabełkiem, że trudno wprost uwierzyć. Napiszę króciutko, by nie zapomnieć.

    Robercie, Diabełek ma dużo racji twierdząc, że kochać to również pozwolić drugiemu odejść... to chyba najtrudniejsze, przynajmniej dla mnie to było najtrudniejsze. Ale gdy pozwolisz odejść swojemu partnerowi, gdy powiesz sobie i jemu... odejdź jeśli tego naprawdę pragniesz... to świadczy o prawdziwej miłości. Miłości dojrzałej. Moim zdaniem. Niektórzy oczekują rozgrzeszenia... mają tak ogromne poczucie winy. Myślę, a właściwie mogę napisać, że mam pewność, że mój mąż miał poczucie winy. Zawiódł mnie, ale przede wszystkim zawiódł siebie samego, bo nie tego chciał dla mnie... nie tak wyobrażał sobie życie we dwoje... Naszą siłą było jednak to, że my w przeciwieństwie do Was potrafiliśmy i nadal potrafimy rozmawiać i bardzo dobrze się rozumiemy. I lubimy się :-) To ważne.
    Podziwiam Cię Robercie i niezależnie od wszystkiego cokolwiek byś nie usłyszał wiedz, że najważniejsze jest zawsze Twoje własne szczęście. Bądź zawsze, gdy dzieci Ciebie potrzebują.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 02:15
    Diabełku, potrafisz kochać i dobrze o tym wiesz :-)

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 17 lutego 2018 - 06:29
    ~Aniołek napisał:
    Robercie, (...)
    kochać to również pozwolić drugiemu odejść... to chyba najtrudniejsze, przynajmniej dla mnie to było najtrudniejsze. Ale gdy pozwolisz odejść swojemu partnerowi, gdy powiesz sobie i jemu... odejdź jeśli tego naprawdę pragniesz... to świadczy o prawdziwej miłości. Miłości dojrzałej.


    Dokładnie tak samo uważam. Miłość to nie tylko branie, ale też dawanie - również prawa do suwerennych i dalekosiężnych decyzji. Zastrzeżenie jest jedno i to twarde ;-). Gdy partner odchodzi, reszta jego życia należy tylko do niego - w pełnym tego słowa znaczeniu. Pisałem już o tym, a teraz ujmę to może dość obcesowo, ale obrazowo. Skoro kobieta odprawia faceta - z miłości ;-) niech będzie... - to już potem od niego niczego nie chce. To jest, mam nadzieję, jasne? ;-). Ona jednak chciałaby układu na zasadzie: 'Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść..., tylko nie za daleko, żeby w razie czego mógł znowu się przydać'. Takiego układu nie akceptuję i nigdy nie zaakceptuję. Sama myśl o czymś takim, wzbudza we mnie burzę emocji. Ja nie chcę niczego od Ciebie, ty nie chcesz teraz niczego ode mnie - sprawa skończona i finito ! Tutaj jednak chciałoby się faceta odprawić, suwerenne, dalekosiężne decyzje podejmować, zamieszać wszystkim co tylko jest pod ręką,,,. nie bacząc na to, że niektóre działania mogą zburzyć komuś misternie zbudowany układ zależności, ale za nic nie brać odpowiedzialności. Wszystko zrzucić na eks-partnera, tutaj byłego męża. Takiego rozumowania i postępowania nie akceptuję :-) a działania w tym tonie tępię i będę tępił. Decydujesz sobie sama, to też sama bierzesz za wszystko odpowiedzialność - moralną, społeczną, finansową i jaka tam jeszcze by nie była, mnie to nie obchodzi. Ja teraz jestem tym tatusiem, który uczył dzieci pływać, co to stoi na brzegu i się przypatruje - twierdzisz, że umiesz pływać, pływaj - asekurowanie się mną, definitywnie się skończyło. I dziećmi mi się tu nie zastawiaj.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~arion ~arion
    ~arion
    Napisane 17 lutego 2018 - 07:27
    ~Aniołek napisał:
    I jeszcze do Ariona: Czy kiedykolwiek próbowałeś jazdy na nartach lub na desce??? :-)

    nie ;) tego nie próbowałem ;)...wielu rzeczy nie próbowałem

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~arion ~arion
    ~arion
    Napisane 17 lutego 2018 - 07:34
    ~Robert1971 napisał:
    ~arion napisał:
    oczekiwania w temacie rozstanie i jak najszybciej znaleźć sobie jakieś zajęcie, spróbować rozproszyć myśli.
    na razie nie jestem wstanie tego zrobić


    Ja pod koniec małżeństwa, między innymi żeby nie zwariować, zapisałem się w wieku 44 lat na... studia :-). Teraz już piszę pracę dyplomową i pewnie naukę będę kontynuował po ich skończeniu. No i... nowa partnerka - znajdziesz napewno, wystarczy się rozejrzeć troszkę :-). Moja jedna rada... nie bierz sobie małolaty, bo się możecie nie zgrać. Taka w Twoim wieku i... rzecz jasna jakoś dopasowana :-). Reszta to już kwestia dobrej woli i zwykłego rozsądku. Miłość się wykrzesze.

    myślę,że masz tu we wszystkim rację i tak zamierzam postąpić tzn.znaleść sobie sensowne zajęcie,myślę o angielskim,a co do partnerek to na razie kwarantanna ;);u mnie to świeża sprawa toteż czekam aż wszystkie emocje się jakoś przewalą.Martwi mnie raczej to,że wszyscy,którzy przeszli coś podobnego i ,których znam nigdy nie wrócili do ,,formy",po czymś takim nie można się podnieść,można się uśmiechać,podskakiwać ale tylko na czworaka ;),obym był wyjątkiem.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~arion ~arion
    ~arion
    Napisane 17 lutego 2018 - 07:37
    Czego jak czego, ale naszego rozwodu nikt by się nie spodziewał... stało się.

    mam podobnie,niektórzy raczej spodziewali się,że to ja coś nawiwijam a nie ona ,mam nawet wrażenie,że ich rozczarowałem ;)

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 11:35
    Arion napisałeś cyt. "...wielu rzeczy nie próbowałem"
    Aż chce się zapytać: zatem dlaczego nie spróbować teraz? Może na czworakach na początku, a potem małymi kroczkami, gdy poczujesz, że to już :-) Angielski jest doskonałym pomysłem :-)
    Co do rozwodu to sądzę, że skoro dla nas samych jest on zaskakujący, to tym bardziej dla całego otaczającego nas świata znajomych. Ale czy ich zaskoczenie jest istotne w tym wszystkim?
    Moje życie wielokrotnie pokazało mi, że nic nie jest takie jakim się WYDAJE. Dlatego staram się nie oceniać.

    Arion dlaczego nie miałoby Ci się udać?



    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 12:34
    Robercie napisałeś dzisiaj rano cyt.:
    "Dokładnie tak samo uważam. (...) Gdy partner odchodzi, reszta jego życia należy tylko do niego - w pełnym tego słowa znaczeniu. Pisałem już o tym, a teraz ujmę to może dość obcesowo, ale obrazowo. Skoro kobieta odprawia faceta - z miłości ;-) niech będzie... - to już potem od niego niczego nie chce. To jest, mam nadzieję, jasne? ;-). (...) Ja nie chcę niczego od Ciebie, ty nie chcesz teraz niczego ode mnie - sprawa skończona i finito ! "

    Niestety nie uważasz tak samo. :-( Wybacz i pozwól wyjaśnić...czym dla mnie jest pozwolić komuś odejść... Żyję... i moje życie to TYLKO MOJE ŻYCIE, to ja za nie odpowiadam, tylko ja wiem co dla mnie ważne, czego mi potrzeba. Idąc... na swojej drodze spotykam wielu ludzi i czasami przemierzamy drogę razem. Czasami wspólna droga trwa rok... dwa... czasami dwadzieścia lat, a czasami caaaaaałe życie. Nie zmienia to faktu, że moje życie należy do mnie, a życie towarzysza tej podróży należy do niego. Pozwolić komuś odejść to zaakceptować fakt, że towarzysz podróży zmienił zdanie i już nie chce iść obok mnie, chociaż było fajnie i miło i sympatycznie... cudownie. Pozwolić drugiemu odejść inną drogą to dla mnie zaakceptować jego wybór. Zaakceptować wewnętrznie. I nie kasować telefonu...A jeśli towarzysz zadzwoni, zapyta co u mnie jak mi się idzie albo poprosi o pomoc? Tylko ode mnie zależy czy mu pomogę... czy nie podpowiem rozwiązania...czy się śmiertelnie obrażę...
    Dlatego należy pytać siebie czego mi potrzeba.


    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 12:48
    Robercie
    Czy kiedykolwiek usłyszałeś od swojej ex-żony słowa: Przepraszam, że Cię zawiodłam?

    Czy nigdy nie zawiodłeś siebie samego?

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 12:54
    Panowie, ech co tu dużo mówić...
    Gdyby nie to, że jestem Aniołkiem najchętniej poszłabym z Wami po prostu na piwo :-)

    Tylko np. nie bardzo wiem jakby to piwo pił ... Pan Diabełek Hokeista :-)Przez kratę to chyba jedynie przy pomocy słomki?:-)
    Miłego weekendu!

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 17 lutego 2018 - 17:24
    ~Aniołek napisał:
    Pozwolić komuś odejść to zaakceptować fakt, że towarzysz podróży zmienił zdanie i już nie chce iść obok mnie, chociaż było fajnie i miło i sympatycznie... cudownie. Pozwolić drugiemu odejść inną drogą to dla mnie zaakceptować jego wybór. Zaakceptować wewnętrznie. I nie kasować telefonu...A jeśli towarzysz zadzwoni, zapyta co u mnie ...


    Toż właśnie zaakceptowałem i zgodziłem się na taki stan rzeczy. Z początku, gdy ona wypaliła pierwszy raz przy jakiejś okazji, że w takim razie się musimy rozwieźć, ja myślałem, że mnie rozerwie. Po prostu serce chciało mi pęknąć. Zagrałem wtedy na czas i uznałem, że muszę zobaczyć jak się sprawa będzie rozwijać. Podejmowałem wiele prób porozumienia... O różnych porach, w różnych okolicznościach, na różne tematy... już wtedy się urwało wszystko, nie mogłem dogadać się za nic. Mówiliśmy innymi językami, nadawaliśmy na innych falach. Zaczęło się trwanie obok siebie, a nasza relacja z tygodnia na tydzień staczała się coraz niżej. Pomału zaczęło docierać do mnie, że koniec się zbliża. Próby ratowania wszystkiego podejmowałem przez ok półtora roku. Bywało raz lepiej, raz gorzej, ale trend był już spadkowy. Tak na ok. rok i ciut ciut przed samym rozwodem dowiedziałem się od niej, że ona jest lesbijką i nie da rady żyć z facetem, bo to kosztuje ją bardzo wiele - cokolwiek to znaczyło. Próbowałem wtedy zachować status quo dla dzieci. Ona wyprowadzała się z sypialni, by po paru tygodniach z powrotem do niej wracać. Wreszcie po dłuższym odosobnieniu wróciła i w zasadzie do dnia, kiedy złożyła wniosek do sądu o rozwód, sypialiśmy razem... już bez seksu od szeregu miesięcy. W dniu, kiedy złożyła te papiery oświadczyłem jej wprost, że skoro tak postąpiła, to ja nie widzę powodu, żebyśmy dalej dzielili łoże. Wtedy wyniosła się na dobre.
    Czy usłyszałem przepraszam...? Oj nie. Ona w każdej rozmowie tak wcześniej, jak później, uważała że to ja jej krzywdę wyrządziłem. Przepraszałem ją wielokrotnie, tak za faktyczne moje przewinienia, jak i za te urojone, ale to nic nie dawało. Ponadto zgromadziłem pewien materiał, który upewnił mnie, że ona decyzję podjęła pod wpływem osób trzecich i z ich inspiracji sprawę rozegrała. Na dobre popsuło się, gdy weszła w nieznane dotąd kręgi przyjaciółek. Nie miałem już szans.
    Pogodziłem się z faktem, że chce odejść i nawet jej pomagałem przy wyprowadzce i innych sprawach. Uznałem, że skoro tak postąpiła, to niech będzie, jednak jak ona zachowywała się po samym rozwodzie i jaką postawę prezentuje do dziś, to już jest nie do zaakceptowania i o to tylko mi chodzi.
    Współpraca, o której piszesz, musi opierać się na dwóch co najmniej, podstawowych zasadach: równoprawnym partnerstwie i minimum kultury. Tutaj zabrakło i jednego i drugiego. Chcący cokolwiek uzyskać od obcego człowieka, zwracasz się do niego w grzeczny i kulturalny sposób, a w domyśle masz czym i chcesz się zrewanżować za wyświadczoną uprzejmość, czy tak? Tutaj ja - wg niej - mam nadal obowiązki, ona prawa, a swoje żądania może mi formułować jako oschłe komunikaty, czego ona to oczekuje, imputując coraz to nowe, zmyślone zarzuty. Napisałem wcześniej i się może powtórzę, ona nie potrafi wyznaczyć sobie elementarnej granicy dokąd teraz wypada i może się posunąć, a gdzie już nie jest jej prawo się czegokolwiek domagać. Na tym polega problem. Ona by chciała mieć nadal faceta, ale jako narzędzie do wbijania gwoździ, czy jako bezpłatna opiekunka na każde żądanie, kiedy ona sobie gdzieś chce wyjechać. Na to się nie godzę i nie zgodzę. Wielokrotnie uzgadniała coś ze mną, po to tylko, by po moim wywiązaniu się, samej się wycofać i naraziła mnie przez to na gigantyczne niepowetowane straty - już po rozwodzie... Teraz jest dla mnie całkowicie niewiarygodna i jak chce odbudować co zniszczyła - moją przychylność i zaufanie - to musi przynajmniej spróbować poodkręcać ze trzy, cztery ostatnie afery, to może się zastanowię. W przeciwnym wypadku musi być traktowana jak obcy szkodzący i toksyczny człowiek.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 18:07
    Robercie napisałeś cyt.:
    "Po prostu po uzyskaniu jakiej takie stabilizacji, wybudowaniu domu, zamieszkaniu w naprawdę cudownym miejscu... okazało się nagle, że szczęście które miało teraz nastąpić, jakoś nie nadchodzi, a wręcz się oddala i ucieka przez palce. (...) Wiem, że ona okazała się tą inną rośliną, która nie mogła już współistnieć ze mną i stąd działania - niektóre nielicujące z powszechnie rozumianym poczuciem sprawiedliwości."

    My przeprowadziliśmy się do nowego domu... usiedliśmy późnym popołudniem na tarasie i mój mąż mówi: "Zobacz ja cudownie, aż się boję, żeby coś się nie pochrzaniło...". Byliśmy bardzo szczęśliwi... zresztą przez całe nasze życie razem ... całą drogę jaką razem przeszliśmy przez 18lat. A potem (teraz się śmieję sama do siebie)... staliśmy się pełnoletni i zaczęły się schody. A może to mój mąż dojrzał, by móc odpowiedzieć sobie na pytanie kim jestem: JESTEM TAKI JAKI JESTEM A NIE TAKI JAKIM OCZEKUJĄ ODE MNIE ŻE BĘDĘ.... INNI.
    Robercie mój mąż jest osobą homoseksualną. Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy... zawsze się szanowaliśmy... zawsze traktowaliśmy się bardzo poważnie i staraliśmy się wspólnie znaleźć rozwiązanie.
    Nie wiem może dlatego mi łatwiej to wszystko ogarnąć, że jak zauważyłam mam inny charakter niż Ty... tak mi się wydaje.

    Mój mąż okazał się rośliną, obok której nie potrafię rosnąć... to niemożliwe... po prostu tak się czasami dzieje.
    Dedykuję Tobie dziś taki utwór Andreas Burani "Auf anderen Wegen". Ważny jest tekst... tłumaczenie znajdziesz. Spróbuj ją zrozumieć... mi się udało zrozumieć jego... :-)

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Aniołek ~Aniołek
    ~Aniołek
    Napisane 17 lutego 2018 - 18:14
    Przestaliśmy być w związku w ubiegłym roku... rozwód w trakcie.

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

  • avatar ~Robert1971 ~Robert1971
    ~Robert1971
    Napisane 17 lutego 2018 - 18:26
    Wierz mi, że i ja chciałbym ją zrozumieć i naprawdę zaakceptowałem fakt rozstania - powtarzam to i podkreślam z całą mocą. Nie w tym jednak problem... Ona chciałaby mną nadal zawiadywać i czerpać jakieś bliżej niewyrażone korzyści z mojego istnienia - tu jest problem... :-). Rozeszliśmy się, to ok, szanujmy się... i niech to poszanowanie działa w dwie strony, nie tylko moje dla niej. Z resztą w całej rozciągłości się zgadzam. Chętnie bym i ją traktował jak kumpla - takie były założenia - ale nie z taką jej postawą... ;-)...

    Udostępnij Udostępnij fb  |  Dodaj wpis |  Cytuj |  Link bezpośredni |  Zgłoś naruszenie

» odpowiedz » do góry

Gorące tematy