Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Test: Opel Ampera – ekologia na pokaz

Samochody
|
26.08.2013
Samochody Test: Opel Ampera – ekologia na pokaz

Jeśli zależy ci na ekologii, ale nie chcesz rezygnować z drapieżnego image – oto auto, które może zaspokoić twoje pragnienia.

Samochody Test: Opel Ampera – ekologia na pokaz

W pewnym wieku nawet zagorzały fan rasowych samochodów ze sportowym rodowodem zaczyna poważnie podchodzić do ekologicznych kwestii. Kwestii które dotychczas były mu całkowicie obce. Na dodatek obecne realia wręcz skłaniają znane bądź majętne persony do bycia EKO. Nic więc dziwnego że producenci już od wielu lat usilnie szukają złotego środka na redukcję spalania i emisji szkodliwych substancji. Dotychczas niekwestionowanymi liderami w tej materii byli panowie z Toyoty dysponujący największą gamą hybrydowych pojazdów począwszy od „taniego” Priusa po Lexusa LS z bateriami w bagażniku.

Wydawać by się mogło że w wyścigu o ekologiczne podium Europejczycy oraz Amerykanie zostali daleko w tyle. Nic bardziej mylnego, najlepszym przykładem zamiarów motoryzacyjnego giganta zza wielkiej wody – General Motors – jest Opel Ampera (bliźniaczy Chevrolet Volt). Dzieło koncernu z Detroit nie tylko skrywa fenomenalną technologię, jego wygląd przykuwa niemniejszą uwagę każdego postronnego widza.

Agresywny design Ampery w mgnieniu oka burzy stereotypową wizję auta hybrydowego – nudnego niczym Toyota Prius. Wyraźnie zaznaczone ostre linie wzbogacono licznymi smaczkami stylistycznymi z czarnymi wstawkami łączącymi reflektory z światłami przeciwmgielnymi oraz pasem pod linią okien. Niemałe zamieszanie wywołuje również tylna część, gdzie przedzielona przez wydatny spoiler szyba (przez którą niemal nic nie widać) góruje nad podłużnymi lampami, połączonymi ze sobą chromowaną listwą z „elektryczną” symboliką wokół logo Opla.

Większość użytkowników obecnie produkowanych Opli we wnętrzu Ampery poczuje się obco, jedynie znajoma kierownica, klamki i manetki wycieraczek/kierunkowskazów są tożsame z europejskimi modelami marki. Nic dziwnego, bowiem projekt powstał za oceanem. Rozlokowanie przyrządów pokładowych na pierwszy rzut oka wydaje się standardowe, ot jedynie amerykańska jakość z mnogością kontrastujących białych wstawek.

Dopiero po wciśnięciu przycisku POWER kierowcy ukaże się prawdziwe oblicze elektrycznego Opla. Za kierownicą zamiast analogowego zestawu wskaźników zlokalizowano kolorowy ekran z mnogością ikonek. Wystarczy jednak chwila by doszukać się ich znaczenia tudzież przeznaczenia. Centralne miejsce przewidziano dla cyfrowego szybkościomierza, lewą część ekranu zajmują wskaźniki poziomu naładowania akumulatorów oraz poziomu paliwa w 35-litrowym zbiorniku. Przestrzeń po prawej okupuje osobliwa kulka ilustrująca nasz styl jazdy. Gdy poruszamy się EKO, pozostaje na środku skali mieniąc się zielonymi liśćmi, przy hamowaniu zmierza w dół podziałki oznajmiając odzysk energii, zaś w trakcie przyspieszania przybiera jaskrawy żółty odcień.

Panel centralny w typowy dla Opli sposób przepełniony jest przyciskami, jednakże nie sprawia to najmniejszych problemów w zarządzaniu funkcjami auta. Na szczycie umieszczono kolejny słusznych rozmiarów kolorowy ekran obsługujący kamerę cofania, nawigację (niedziałającą w Polsce), system audio oraz klimatyzację. Poniżej znajdziemy wspomniany gąszcz, co ciekawe dotykowych przycisków.

W kwestii funkcjonalności Ampera niewiele ustępuje typowym kompaktom. Na obszytych „amerykańską” skórą przednich fotelach zadomowi się każdy, bez względu na gabaryty. Znacznie gorzej jest w drugim rzędzie foteli. Mocno opadająca linia dachu bardzo ogranicza przestrzeń na głowę, komfortowo podróżować będą skromnych rozmiarów pasażerki. Niestety konieczność wożenia ze sobą kilkuset kilogramów baterii odbija się na pojemności bagażnika (pod podłogą skryto kabel do ładowania z domowego gniazdka), niemniej jednak cztery torby podróżne wciąż się zmieszczą.

Wszystkie produkowane hybrydy wciąż wykorzystują silnik spalinowy jako główne źródło siły napędowej, wspomagane cherlawym elektrykiem. Inżynierowie GM wyszli ze zgoła innego przekonania. Postanowili, że Ampera/Volt powstaną od podstaw jako auta elektryczne. Dla wyłącznie elektrycznych samochodów nadal piętrzą się problemy z niską wydolnością baterii na czele. Z tej przyczyny elektrowóz GM otrzymał własny generator prądu, owo zadanie powierzono doskonale znanej jednostce rodem z Opla Corsy. 86-konny benzyniak 1,4 nie ma żadnego połączenia z kołami, uruchamiany jest dopiero z chwilą wyczerpania akumulatorów (ok. 20% naładowania).

Jazda Amperą w praktyce nie różni się niczym od innych samochodów z automatyczną przekładnią. Wybieramy pozycję „D” i bezszelestnie odjeżdżamy. O zaletach silników elektrycznych napisano już wiele, warto jednak napomknąć że blisko 150-konny zespół napędzający Amperę wywiązuje się z zadania doskonale. Niezależnie od szybkości, z jaką aktualnie jedziemy, wciśnięcie pedału przyspieszenia spotyka się z natychmiastową reakcją i równomiernym przyspieszeniem aż do 169 km/h. Także sprint do setki na poziomie 9 sekund zasługuje na słowa uznania, wespół z kosztami eksploatacji. Czterogodzinne ładowanie baterii (koszt ok. 8 złotych w Warszawie) wystarcza na pokonanie około 50 kilometrów w mieście z klimatyzacją i radiem w tle. Natomiast w trasie przejechanie 90 kilometrów wymaga jedynie powściągliwości i spokoju. Po wyczerpaniu umieszczonych w tunelu między fotelami i pod podłogą bagażnika akumulatorów, załącza się wymieniony wyżej silnik spalinowy spalający 5-6 litrów na każde 100 km.

pora masa własna wymogła na twórcach zastosowanie sztywnych nastawów zawieszenia. O ile na równych drogach Ampera prowadzi się pewnie niezależnie od szybkości, o tyle jazda po miejskich dziurach nie jest już tak przyjemna. Na dodatek pod przednim zderzakiem doczepiono plastikowy „fartuch” zahaczający o każdy próg zwalniający czy podjazdy w garażach podziemnych.

Bez wątpienia Opel Ampera nie podbije europejskich rynków, wszystkiemu winna jest oczywiście zaporowa cena. Ponad 195 tysięcy złotych to kwota zdecydowanie zbyt wygórowana na kieszeń Kowalskiego, co innego dla dbającego o dobry wizerunek prezesa tudzież aktora.

Maciej Mokwiński
artykuł ukazał się w serwisie:

 

fot.: mototarget.pl

 

Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie