Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

40-letni nowicjusz

Rusz się!
|
02.01.2013
Rusz się! 40-letni nowicjusz

Czy można po 40 wystartować w mistrzostwach świata? Brytyjski pisarz spełnia swoje życiowe marzenie: bierze udział w turnieju piłki nożnej dla mężczyzn w dojrzałym wieku.

Rusz się! 40-letni nowicjusz

Na początku roku zostałem zaproszony do udziału w mistrzostwach świata piłki nożnej pisarzy organizowanych w Szwecji. Moje ciało od razu podało mi mnóstwo powodów, dla których nie powinienem się zgodzić. Wysłało do mnie uprzejmy e-mail, na który natychmiast znalazłem mnóstwo wymówek. „Czasy aktywnego uprawiania sportu masz już dawno za sobą”, „Powinieneś był się za to zabrać 10, a może nawet 20 lat temu; zanim wnoszenie dzieci po schodach i wycieczki do centrum recyklingu stały się twoimi głównymi ćwiczeniami aerobowymi. To zupełnie nie do pomyślenia…”.

W mojej głowie zabrzmiał jednak jeszcze jeden głos. Był to głos prawdziwego patrioty. „Musimy zdobywać gole!”, krzyczał. „Musimy wygrywać medale! Zdobyć zwycięstwo i chwałę!”. Laureat Nagrody Nobla, Albert Camus, który był bramkarzem w drużynie Algierii, kiedyś zauważył, że wszystko, czego nauczył się na temat moralności, wyciągnął właśnie z futbolu. Odpowiedź była oczywista: Anglia mnie potrzebowała.

Czas był po naszej stronie. Mistrzostwa świata gryzipiórków miały się odbyć dopiero za kilka miesięcy. Wyobraziłem sobie samego siebie pełnego energii, biegnącego po wspaniałej zielonej murawie szwedzkiego stadionu, z trzema lwami Anglii na koszulce, gromiącego Niemców i Włochów. Przyjrzałem się sobie krytycznie w lustrze. Włączyłem Wikipedię i poczytałem o tym, jak Robert De Niro pracował nad swoją sylwetką, przygotowując się do filmu Przylądek strachu. Postać, którą zobaczyłem w lustrze, miała czasy świetności już dawno za sobą. Przypomniałem sobie, jak w 1985 roku doprowadziłem moją drużynę z college’u do tytułu mistrzowskiego. Byłem wtedy szybki jak błyskawica, zwinny jak jaszczurka i… lżejszy o 20 kilogramów.

Moja walka o powrót do formy obejmowała dietę strukturalną G.I. Joe oraz codzienne sesje pompek z przysiadem. Gdy w lutym poszedłem pobiegać, skręciłem kostkę i kulejąc, wróciłem do domu. Moja żona i dwie córki, widząc opuchliznę na nodze, wygłosiły jadowite komentarze na temat kryzysu wieku średniego.

Gdy nadszedł kwiecień, uznałem, że mój program nie przyniósł takich rezultatów, jakich oczekiwałem. Każdy tydzień rozpoczynałem od solennego postanowienia: koniec z alkoholem. Jednak co weekend brałem udział w imprezie, na której

po prostu niegrzecznie byłoby nic nie wypić. W maju zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że w lokalnej gazecie przeczytała o śmierci mojego dawnego kolegi ze szkoły. Nagle dostał zawału podczas ćwiczeń w miejscowej siłowni. „A zawsze był bardziej wysportowany od ciebie…”.

Trzy tygodnie przed zawodami musiałem przedsięwziąć drastyczne kroki. Przez dwa dni nic nie jadłem. Gdy skończyłem głodówkę, codziennie przed śniadaniem robiłem kilkaset przysiadów. Jadłem mnóstwo bananów, piłem zieloną herbatę i zaciekle uderzałem piłką tenisową o ścianę mojego gabinetu. Rozciągałem się. Marzyłem.

Wreszcie o umówionej godzinie wylądowałem w Szwecji. Zrobiłem sobie specjalną fryzurę a’la mistrzostwa świata (chciałem utlenić sobie włosy i ułożyć je w stylu Beckhama, ale ostatecznie wyszedł mi „czeski skoczek” — krzyk mody lat 90.). Gdybym nie poznał moich kolegów z drużyny podczas naszych kilku chaotycznych meczów treningowych, trudno byłoby mi odgadnąć, po co tam ze mną przylecieli. Jedna z angielskich przyśpiewek piłkarskich brzmi: „Kto zjadł wszystkie ciastka?”. Kibice śpiewają ją piłkarzom, którzy mają kilka kilogramów nadwagi. W naszym przypadku przyśpiewka dotyczyła całej drużyny.

Każdy z zawodników biorący udział w tych mistrzostwach miał na swoim koncie co najmniej jedną książkę. Było wśród nas kilku laureatów nagród literackich — mężczyzn, którzy całe dnie spędzają przed komputerem, przelewając swoje myśli na papier. Dla nich wizja udziału w zawodach sportowych na wyjeździe zagranicznym była synonimem prawdziwego wyzwolenia. „Pewnie przywitają nas piękne dziewczyny w ciasnych żółtych koszulkach!”, rzucił ktoś z nutką ironii.

Mistrzostwa świata pisarzy w piłce nożnej odbywały się po raz trzeci. Oprócz nas brały w nich udział drużyny Włoch, Szwecji, Węgier, Niemiec i Danii. Dzień przed naszym pierwszym meczem z Włochami urządzono przyjęcie. Zawodnicy badawczo przyglądali się sobie nawzajem. Trudno było walczyć ze stereotypami: Szwedzi mieli jasne włosy i byli całkowicie oddani sprawie; Węgrzy (w większości poeci) zatonęli w rozmyślaniach; Niemcy mieli prozaiczną dyscyplinę mięśni; Włochów wyróżniał styl i romantyczność, których nam brakowało; a w państwie duńskim wyraźnie działo się coś złego.

Nasz zespół odbył krótką naradę, w trakcie której debatowaliśmy nad tym, czy powinniśmy zachować abstynencję przed meczem. Próbowałem przekonać moich kolegów, że delikatny kac może dodać wirtuozerii do naszej gry. Nie udało nam się

osiągnąć jednomyślności w tej kwestii. Pół dnia przed rozpoczęciem mistrzostw większość moich kolegów z zespołu wciąż ćwiczyła mięśnie łydek i zastanawiała się nad dziwnym bólem pleców.

Następnego ranka obudziliśmy się z przekonaniem, że możemy zawojować cały świat. Jest coś w zapachu szatni, co sprawia, że wszystko wydaje się możliwe. Nasz stonowany i wyciszony zespół nagle zaczął krzyczeć i klaskać bez powodu. Nasz zawodnik rozgrywający, którego powieści są oceniane jako „pełne energii” i „z wartką akcją”, pobudzał nas do boju. Próbowaliśmy przypomnieć sobie cytat Szekspira „Raz jeszcze skoczmy na wyłom”, ale nikt nie pamiętał go do końca. Odbyliśmy krótką naradę i wyszliśmy na boisko. Ja zacząłem mecz na ławce rezerwowych. Na początku szło nam słabo. Po 10 minutach było już 0:2.

Siedząc na ławce rezerwowych, przypomniałem sobie monolog Samuela Becketta. „Muszę iść dalej, nie mogę iść dalej, pójdę dalej”. W pewnym momencie nastąpiło dziwne odwrócenie praw fizyki. Dopóki byłem obserwatorem meczu, wszystko działo się bardzo powoli. Gdy wreszcie wbiegłem na murawę, czas zawrotnie przyspieszył. Musiałem biegać po ogromnych pustych obszarach boiska. A gdy nagle obok mnie pojawiała się piłka, przypominała pocisk wystrzelony pod dziwnym kątem, któremu zawsze towarzyszyli przeciwnicy w niebieskich koszulkach, przepychając się łokciami i kolanami.

Moim zadaniem było kryć włoskiego napastnika, historyka i scenarzysty, który, jak głosiła plotka, grał w jednym czy dwóch profesjonalnych zespołach — czego dowiódł, strzelając pierwsze dwa gole. Przez jakiś czas, o dziwo, moje starania przynosiły efekt. Co więcej, zaskoczyliśmy wszystkich, nie tylko Włochów, zdobywając dwa punkty jeszcze przed przerwą.

Na minutę przed końcem meczu, gdy już słanialiśmy się ze zmęczenia, wciąż był remis. Już tylko 60 sekund dzieliło nas od upragnionego wypoczynku; momentu, w którym być może zrodzi się wiele pomysłów na bestsellerowe powieści. Sekundę później zobaczyłem, jak piłka szybuje nad moją głową na tle błękitnego nieba. Włoch obrócił się i pobiegł do niej z energią mężczyzny, który ucieka snajperowi. Zmusiłem się, żeby zrobić to samo. Reakcja moich nóg była daleka od wymarzonej. Tamten dopadł piłkę, strzelił gola i rzucił się w objęcia współzawodników. Nasza drużyna opadła głucho na kolana. Jeszcze tego samego dnia zostaliśmy pokonani po raz drugi, tym razem przez Węgrów.

To nieprawda, że z wiekiem łatwiej jest pogodzić się z przegraną. Szanse na odegranie się są mniejsze niż gdy człowiek był młody. Spędziliśmy długi wieczór, słuchając szwedzkiej poezji, wciąż na nowo odtwarzając w myślach tę ostatnią, decydującą minutę. Nikt otwarcie nie powiedział, że to moja wina. Następnego dnia poprawiliśmy sobie nieco nastrój,

pokonując Duńczyków, którzy poprzednią noc spędzili na oglądaniu mitycznych dziewcząt w obcisłych żółtych koszulkach. Cieszyliśmy się tym nic nieznaczącym zwycięstwem, jakbyśmy osiągnęli prawdziwe wyżyny futbolu. Nie odbyliśmy tej podróży na próżno. Zdobyliśmy piąte — przedostatnie — miejsce.

Obolali i jęczący, patrzeliśmy, jak szwedzki zespół pokonuje w finale nieprzewidywalnych włoskich dramatopisarzy. Sport to ćwiczenie wiecznego optymizmu. Jeśli masz czterdziestkę na karku, nie możesz spodziewać się dużo więcej. W drodze powrotnej do domu debatowaliśmy na temat bramek, które powinniśmy zdobyć, a także niesprawiedliwych decyzji sędziów. Znów byliśmy zawodnikami, którymi kiedyś chcieliśmy być. A potem, nagle, nasze myśli zwróciły się ku Turynowi, gdzie odbędą się następne mistrzostwa za rok. „Gdybyśmy tylko zdołali poprawić formę”, westchnął nasz lewoskrzydłowy napastnik, autor powieści fantasy, „to moglibyśmy nawet mieć szanse…”. Jak mówi powiedzenie, matką porażki nie jest rozpacz, lecz nadzieja.

Powrót do formy - plan ćwiczeń

Chcesz wrócić do gry? Oto plan ćwiczeń, który pomoże ci się przygotować do dowolnych rozgrywek sportowych w ciągu zaledwie sześciu tygodni.

Poznaj metodę, wdług której przygotowuje się znanych aktorów do ról fantastycznych bohaterów wielkiego ekranu — w iście ekspresowym tempie. Oto jeden z sześciu tygodni ćwiczeń, który powinien zawierać 4 dni treningowe. (2 z pozostałych 3 dni powinny być przeznaczone na ćwiczenia kardio, a jeden należy przeznaczyć na odpoczynek).

Kardio

30 minut na bieżni; 5 minut szybkiego spaceru; 5 minut biegu przy nachyleniu bieżni „6”; 5 minut szybkiego spaceru przy nachyleniu bieżni „8”; 5 minut biegu przy nachyleniu bieżni „8”; 10 minut biegu na bieżni ustawionej poziomo.

Ćwiczenia na mięśnie nóg

3 serie po 12 przysiadów z 10-kilowymi hantlami w każdej dłoni.

Ćwiczenia na górne partie ciała

3 szybkich serii składających się z 12 pompek, 10 sekund odpoczynku i 30 sekund przeskoków w podporze do pompki.

Mięśnie brzucha

1 seria zawierająca12 przysiadów z piłką lekarską.

 

opracowanie: Juliusz Strykowski

Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie