Jedynymi osobami, które odwiedzały staruszków, byli komornicy. Kilka lat wcześniej córka małżeństwa, zanim zniknęła na amen za wielką wodą, wzięła jakiś kredyt, który oni, nieświadomi, podżyrowali. Tego dnia staruszkowie wygrzewali kości na ławeczce przed rozpadającym się domkiem. Od strony wsi w tumanach kurzu pojawił się wielki czarny samochód.
- Znów komorniki – zmartwiła się kobiecinka.
Rzeczywiście, z auta wysiadł postawny mężczyzna w garniturze i towarzysząca mu nie mniej elegancka kobieta. Przedstawili się, pokazali jakieś pisma.
- Płacić trzeba – zakończyli długą przemowę.
- Ano trzeba – z ławeczki odpowiedział im zgodny chórek.
- Macie coś cennego w domu?
Staruszek zamyślił się.
- W domu to nie – odrzekł po chwili. - Jedyne co mamy, to stare pięciorublówki zakopane w lesie.
- Gdzie? - natychmiast podchwyciła kobieta.
- A tam, wedle tej sosny, pod kamieniem – mężczyzna z trudem wstał, pokuśtykał do rogu domu i wskazał wysokie drzewo w głębi lasu za porośniętą polaną. - Ale to na pogrzeb miało być...
- Państwo wam zapłaci za pogrzeb, my mamy sądowy wyrok – odpowiedziała pani komornik i wraz z pomocnikiem ruszyła w las.
- Tylko prosto idźcie, grzęzawisko straszne wokół – krzyknął za nimi staruszek i wrócił na ławeczkę. Po godzinie jego żona podniosła się niespiesznie.
- Ilu ich jeszcze może być? - westchnęła. - To już drugi raz w tym miesiącu. Idź, zawołaj kogoś ze wsi, żeby i samochód w bagienko wepchnął. A ja ziemniaki nastawię.
***
Paweł Widomski, początkujący pisarz pasjonat, więcej moich opowiadań przeczytasz tutaj
Wejdź na FORUM! ❯
Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie