Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Bar, dym z papierosów i niezobowiązujący seks

Książka, film
|
06.03.2023

Autor książek „Kryminał tango”, „Brudne historie” i „Chiński ekspres” słynie z ciętego języka, celnych ripost i łamania tematów tabu. Pisarz undergroundu, którego proza wielu przeraża, niekiedy wzbudza podziw a już na pewno doprowadza do palpitacji serca. O seksie, przemocy i literaturze „bez ograniczeń” rozmawiamy z K.S.Rutkowskim.

Tagi: relaks

W niewoli seksu okładka
Wywiad z K.S. Rutkowskim, pisarzem (fot. fragment okładki "W niewoli seksu")

Facetpo40.pl: Piszesz o seksie, brutalności i ogólnie o ciemnej stronie życia. Masz świadomość, że to literatura niszowa bez perspektyw na zaistnienie wśród większej grypy czytelników? Po za tym zawsze będziesz wrogiem nr 1 „obrońców polszczyzny i literatury pięknej”… 

K.S. Rutkowski: Przyzwyczaiłem się do bycia literackim wyrzutkiem i nie rusza mnie już krytyka wszelkiej maści obrońców polszczyzny, moralności, katolicyzmu itp... Zresztą j już nawet krytyki nie ma, gdzieś się ulotniła wraz z publikacją „Chińskiego ekspresu”. Ta książka, mimo całej swej prostoty językowej, odbiega znacznie od moich poprzednich dokonań. Nie pojechałem w niej tak grubo, jak mogłem i potrafię - to w sumie bardzo grzeczna książka. „Dojrzalsza” jak gdzieś kiedyś przeczytałem o niej w Internecie. Poprzednim tytułom bardziej się dostało. A poza tym mówienie o mnie „wróg nr 1” jest mówieniem na wyrost. Aby na to zasłużyć, musiałbym być znanym pisarzem. 

Brudne historieW opowiadaniu „Brudne historie” główny bohater – próbujący swoich sił początkujący pisarz – spotyka się z wydawcą, który nie pozostawia strzępków z jego prozy. Mam wrażenie, że historia powstała na faktach i tylko trochę ją ubarwiłeś…

Tak, trochę podkolorowałem ... Bawiąc się w pisarza, napotkałem na swej drodze kilku ludzi, z których potem zlepiłem wydawcę, bohatera tego opowiadania. Mówili do mnie różnie, ale finał zawsze był jeden – zabieraj te swoje śmieci i spierdalaj. Nigdy dosłownie, ale ich miny mówiły wszystko. Żadna moja książka u żadnego z nich nigdy nie dostała szansy, więc zacząłem wydawać je sam. I patrząc z perspektywy czasu i miejsca w którym jestem - wciąż ledwie parę kroków za linią startu - to nie był najlepszy pomysł.

Masz świetny styl, ale jak sam to ująłeś w wymienionym powyżej opowiadaniu (a właściwie jeden z Twoich bohaterów) – za często stawiasz słowo „fiut” koło słowa Bóg…Czy trafiałeś na ludzi: znajomych, pisarzy, wydawców, którzy nakłaniali cię do zmiany tematyki?

Co do stylu - jest niedbały, ma gdzieś wszelkie literackie reguły gry i może w tym dla niektórych tkwi jego urok. W moim pisaniu nie ma żadnego tabu, więc nie jest nim również Bóg. Ale tak po prawdzie, to nie jego czasem atakuje - bo jest wartością, która dla ludzi wiele znaczy i wiara w niego autentycznie pomaga w życiu. Atakuję kler, który wypacza jego nauki i który uważam za pasożyta żerującego na społeczeństwie.

To księża mnie wkurwiają za wielką hipokryzję, chciwość i obłudę. W przeciwieństwie do większości naszego bogobojnego narodu, nie darzę ich najmniejszym szacunkiem. A mówię to jako osoba wychowana w katolickiej rodzinie. Osobiście jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się dość szybko za sprawą własnych przemyśleń, wyjść z tego religijnego otępienia, jakim Kościół w Polsce od początku poddaje młode umysły. Zacząłem oddychać pełną piersią, powietrzem wolnym od zapachu kadzidła. Bo kto wie jak bym skończył, chłonąc z rozdziawioną gębą co niedziela kazania płynące z ambony. Może zasłaniając własną piersią krzyż na Krakowskim Przedmieściu lub biegając za podpisami w celu wyniesienia na ołtarze Anny Walentynowicz. Co do tego, czy ktoś nakłaniał mnie do zmiany tematyki, to raczej nie. Wielu radziło mi zupełnie skończyć z pisaniem. I to właśnie takim ludziom dedykowane jest opowiadanie „Brudne historie”.

Kryminał tango

Twój „Kryminał tango” porównywano do „Murów Hebronu” Stasiuka. Zbiór opowiadań otrzymał tytuł Koszalińskiej Książki Roku 1999. Potem słuch o Rutkowskim zaginął…

Od porównań do „Murów Hebronu” Stasiuka nie da się w naszym kraju uciec żadnej książce traktującej o więzieniu. Każdy, kto ma zamiar zmierzyć się z tą tematyką, musi się z tym pogodzić. Stasiuk napisał o pudle naprawdę dobrą książkę i ciężko go będzie przebić. Jak na razie nikomu się to jeszcze chyba nie udało, w każdym razie nie mnie. Tytuł, który12 lat temu otrzymałem za „Kryminał tango” w moim rodzinnym mieście, był jaskółką, która dość szybko zakończyła swój lot. Nic nie zmienił w moim życiu, nie otworzył mojej książce drzwi do żadnych księgarń, w ogóle nie wpłynął na moją karierę. Zupełnie więc nie ma o czym mówić.

Historie więzienne, które ująłeś w tej książce to często zasłyszane opowieści z twojej miejscowości, dzielnicy… Czy można stwierdzić, że „Kryminał tango” to książka napisana przez życie?

Można w sumie powiedzieć, że tę książkę napisała moja ulica, lub że nawet pisała się na niej sama. Ta ulica była pełna mieszkańców z „kracianym” życiorysem i wielu z nich było moimi bliskimi znajomymi. Opowieści, które często snuli, w każdym razie spora ich część, nie uleciała w próżnię, bo potrafiłem je jakoś spożytkować. I tak powstał „Kryminał tango”. Jest w niej też trochę mojego życia, ponieważ zrobiłem kiedyś w życiu kilka głupich posunięć, które pozwoliły mi przez krótki czas własnym doświadczeniem weryfikować zasłyszane opowieści bandytów z mojej dzielnicy, przez co ta książka przestała być tylko czystą fikcją. Dostała duszę. Bezcenną rzecz dla każdej książki!

Duża doza seksu w Twoich książkach z pewnością zainteresuje męską część czytelników. Czy miałeś sygnały, że kobiety czytają twoją prozę? A może chcą się przekonać się osobiście, czy autor jest podobny do bohaterów swoich książek…

Czasem mam wrażenie, że po moje książki sięgają głownie kobiety, bo to przeważnie one do mnie piszą emalie, w których dzielą się wrażeniami po lekturze i głównie im wysyłam książki w sprzedaży wysyłkowej. Kiedyś mnie to trochę dziwiło, bo uważałem że piszę głównie z myślą o facetach. To jednak babki są autorkami najlepszych spostrzeżeń, najcelniejszych i najinteligentniejszych uwag i konstruktywnych krytyk dotyczących mojej pisaniny. To one od początku najbardziej mi sprzyjały, popychały do przodu. I to naprawdę różne kobiety, od zwykłych kur domowych, po wykładowców na wyższych uczelniach. Pełen przekrój społeczny. A na ostatnią część Twojego pytania, jako żonaty koleś, muszę odpowiedzieć bardzo dyplomatycznie, jeśli nie chce potem znaleźć pod drzwiami spakowanych walizek... Uznajmy, że Czytelniczki, które chciałyby się osobiście przekonać, jaki faktycznie jestem, doznałyby zawodu...

Jakie książki lubisz? Czy w epoce, gdzie faktycznie każdy może wydać książkę a tylko niektóre wydawnictwa stawiają na dobrych, interesujących pisarzy można mówić o genialnych dziełach?

Co jakiś czas trafiam na książki, które mi się cholernie podobają i czekam na kolejne dzieła ich autorów. Ostatnim takim moim odkryciem jest James Frey, autor książek „Milion małych kawałków”, „Mój przyjaciel Leonard” i „Jasny słoneczny poranek”. To pisarz, który swego czasu narobił sporo szumu w Stanach, wywołał skandal, spadł z hukiem z piedestału i z powrotem szybko się na niego wdrapał. U nas jego książki przechodzą jakby bez większego echa. Szkoda, bo to pisarz z krwi i kości, który świetnie połączył trudną sztukę zarabiania literaturą kasy, bez utraty własnego, niepowtarzalnego i rozpoznawalnego stylu, przynajmniej na razie. Dopinguję go.

Genialnych dzieł natomiast nie czytam. Bo chyba tak naprawdę nie ma takich. Są tylko książki lepsze lub gorsze. Ich ocena zależy od gustu zwykłego czytelnika a nie panów krytyków okopanych we wszelkich mediach, którzy jedne książki wynoszą na piedestał (często zwyczajne barachło) przyklejając do nich wyświechtane etykietki typu „wybitna”, „wielka”, „ niezwykła” a inne spychają na margines. A sporo książek z tego marginesu jest na moich półkach na honorowych miejscach, do wielu z nich często wracam, więc nie kupuje tych wszystkich wyznaczników w literaturze, drogowskazów, całkowicie zdaje się na tym polu na swój czytelniczy nos, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Dla mnie dobre dzieła to takie, pod wpływem których długo leżę nocą w łóżku z otwartymi oczami i nie mogę zasnąć. Nie znajdziesz na tej liście żadnego Noblisty(oprócz mojego ulubionego Hemingwaya), ani żadnej książki polecanej w TV przez panią Szczukę. Czytam książki przede wszystkim dla zajmującej opowieści a nie dla wysublimowanego, pełnego metafor i erudycji języka „wybitnego” autora. Pierdole jego wysublimowany język, jeśli jego opowieść usypia mnie po 10 stronach.

Masz duży dystans do swojej prozy - nie wciskasz jej na siłę, nie namawiasz, masz do niej stosunkowo zdrowe podejście. Czy kiedyś też tak było? Czy młody Rutkowski bronił nogami i rękami swoich racji, twórczości?

Chyba zawsze tak było. Moje pisanie od początku jest pełne luzu i nigdy nie napinałem się, aby było czymś więcej, niż zwykłym hobby. Nigdy nie przyszedł taki dzień, że wstając rano stwierdziłem, że jestem pisarzem i tylko to chce już w życiu robić. Pisanie bywa tylko i wyłącznie przyjemnym wypełnieniem czasu, a nie celem w życiu. Są ważniejsze rzeczy. Chyba nie mam mentalności pisarza. Nie traktuje tego jak obowiązku, pracy, nie uważam że mam do spełnienia jakąś misję. Nie czuje się od nikogo lepszym, przez to, że umiem sklecić parę zdań do kupy. Nie lansuje się, bo nie umiem. Nie bywam tam, gdzie pewnie powinienem bywać, aby wycałować odpowiednie tyłki. Pewnie dlatego mało Czytelników w tym kraju o mnie słyszało. Może kiedyś tylko o wiele bardziej brałem do siebie krytykę, ale z wiekiem całkowicie mi przeszło i teraz mam ją totalnie gdzieś. To jedyna różnica między mną sprzed 10 lat, a dzisiejszym.

Chiński ekspres

Bohaterowie twoich książek charakteryzują się wieloma wspólnymi cechami (zazwyczaj do ułomków nie należą – chociaż albo są wysportowani, albo lubują się w niechlujstwie i twardo stąpają przez życie. Jak jest z tobą?

Najłatwiej mi jest nadawać im swoje cechy - zwykle prowadzę narracje w pierwszej osobie. To też pewien rodzaj lenistwa, ponieważ nie przykładam się zbytnio do charakterystyki bohaterów, korzystając z już sprawdzonych szablonów. Dlatego ma się potem wrażenie, że prowadzę kamerę wciąż za tym samym facetem, z tymi samymi problemami. Częściowo to także moje problemy, więc nasze światy się uzupełniają. Nie ukrywam, że wysportowany niechluj jest mi bliższy od wyperfumowanego i przylizanego dupka, co tydzień zaliczającego solarium i maseczki z błota. Do takiego świata ani moi bohaterowie, ani ja nigdy nie będziemy należeć, bo są granice, których nie przekroczymy. Chociaż tak naprawdę nie zgadzam się, że moi bohaterowie to niechluje. To faceci zatopieni w męskim świecie. którego bar, dym z papierosów, niezobowiązujący seks, przyłożenie komuś w mordę i alkohol to części składowe. Ich pojecie estetyki jest nieco inne, co nie znaczy. że gorsze.

W swoich tekstach wyśmiewasz wszelkie „kołtuństwo”, „polaczkowatość”, dwulicowość…To przywary, które wzbudzają u ciebie największą niechęć?

Tak. Nienawidzę ich w Polakach. Zawiści, zazdrości, podkopywania dołków pod innymi. Wiele razy odczuwałem to na własnej skórze. I ma to odbicie w mojej twórczości. Kiedy tylko mogę piętnuje te polskie przywary, co chyba najbardziej widać w „Chińskim ekspresie”. Przez te wady traciłem wieloletnich przyjaciół, bowiem nagle i niespodziewanie wychodziła z nich dwulicowość i fałsz. Z dnia na dzień z ludzi, którym oddałbym ostatnią koszule, stawali się moimi największymi wrogami. To były bolesne doświadczenia i niestety, mają swoje konsekwencje. Przestałem ufać ludziom wokół siebie. Zdystansowałem się do nich. Teraz mam kolegów, ale już nie przyjaciół. Ostatniej koszuli żadnemu nie oddam. Postawie piwo, pożyczę kasę, ale adresu kochanki żadnemu nie zdradzę.

Wielu pisarzy dopiero w okolicy czterdziestki zaczyna swoją karierę, Ty chcesz kończyć. Czy Rutkowski już wystarczająco wniósł do polskiej literatury?

Nic nie wniósł, bo co miał wnieść? Trzy książki które wydał, zupełnie nic nie znaczą, nawet nie dlatego, że ich „siła rażenia” jest niewielka. Po prostu nie są niczym niezwykłym. Nie wyznaczają żadnego nowego szlaku, więc nie przetrwają, nie staną się klasyką, z czego akurat się cieszę, bo jak powiedział Marek Twain: „Klasyka, to to, co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta”. Kiedy pisałem ”Kryminał tango”, w 1998 r., dałem sobie czas do 35 urodzin, wyznaczając literackie cele, które miałem osiągnąć. Najważniejszym z nich była obecność w księgarniach. To miał być w ogóle pierwszy cel, który wydawał się wtedy najłatwiejszy do osiągnięcia. A okazał się dla mnie celem nie do przejścia….

Dziękuję za rozmowę. 
Wywiad przeprowadził Michał Mazik

 
 
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (1) / skomentuj / zobacz wszystkie

04 czerwca 2011 o 14:06
Odpowiedz

Autor w sieci: http://www.ksrutkowski.pl


04.06.2011 14:06
1