Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Książka: Cyngiel śmierci. Wielki powrót agenta 007

Książka, film
|
10.11.2015
Książka, film Książka: Cyngiel śmierci. Wielki powrót agenta 007

Spadkobiercy Iana Fleminga wybrali osobę godną uzupełnienia przygód najlepszego agenta Jej Królewskiej Mości. Rezultat? James Bond powraca w wielkim stylu. Fabularny punkt wyjścia opracował sam Fleming, Anthony Horowitz przejął tylko stery i wcisnął gaz do dechy...

Tagi: konkurs , książki dla faceta po 40.

Książka, film Książka: Cyngiel śmierci. Wielki powrót agenta 007

James Bond wraca do Londynu po pokonaniu Aurica Goldfingera. Towarzyszy mu piękna i niebezpieczna Pussy Galore, która pomogła mu odnieść zwycięstwo. Tymczasem nasila się rywalizacja naukowo-techniczna między Związkiem Radzieckim a Zachodem. Smiersz planuje akcję sabotażową podczas wyścigów samochodowych w Niemczech Zachodnich. Bond przypadkowo widzi spotkanie rosyjskiego kierowcy na usługach Smierszu z tajemniczym koreańskim milionerem i dochodzi do wniosku, że jest to ledwie wstęp do nowego planu radzieckiej organizacji. Milioner-sierota, ofiara wojny koreańskiej, ma osobiste powody, by przyłożyć rękę do ostatecznego upadku Stanów Zjednoczonych. Czy pomoże Rosjanom rozgromić Zachód?

Na całym świecie sprzedano ponad 100 milionów książek z serii o Jamesie Bondzie. Anthony Horowitz oddaje w ręce czytelników powieść w niczym nieustępującą dokonaniom samego Iana Fleminga, pełną nowych przygód i znajomych twarzy, takich jak M czy panna Moneypenny. Akcja toczy się błyskawicznie, a świat szybkich samochodów, pięknych kobiet i bezlitosnych złoczyńców wciąga czytelnika bez reszty.

Zapytaliśmy samego autora, jak powstawał „jego” Bond.

 Cyngiel śmierci bazuje częściowo na niepublikowanych dotąd materiałach, napisanych przez Iana Fleminga, twórcę oryginalnej serii. Jak to dokładnie wyglądało? Pomysł Fleminga był dla ciebie punktem wyjścia do napisania książki? Czy może miałeś już jakieś wstępne założenia, które uzupełniłeś zostawionymi przez niego materiałami?

Nie miałem jeszcze zupełnie nic, kiedy spadkobiercy Iana Fleminga umożliwili mi wzięcie udziału w tym projekcie. To przede wszystkim wielki komplement, jeszcze nikomu dotąd tego nie zaproponowano, choć powieści o Bondzie niepisanych przez Fleminga powstało całkiem sporo.
Pokazali mi cztery historie stworzone na potrzeby serialu telewizyjnego, który nigdy nie powstał. Czytałem je wszystkie z wypiekami na twarzy – w końcu to niepublikowane historie o tajnym agencie Jej Królewskiej Mości! – ale to Morderstwo na kołach najmocniej przyciągnęło moją uwagę. Wystarczyło kilka zdań wypowiadanych przez M, czyli zwierzchnika głównego bohatera, i kilka słów samego Bonda.
Idealnym teatrem działań dla Jamesa Bonda wydawał mi się wyścig Grand Prix – wydarzenie w równej mierze ekscytujące i piękne, ale też niebezpieczne. Wiedziałem również, że może stanowić tylko niewielką część książki. W tle musiała się rozgrywać znacznie większa, międzynarodowa misja. Zadałem sobie pytanie – czy wydarzenia na torze w Nürburgringu mogą być testem, rozgrzewką przed wielką operacją przeciwnika brytyjskiego wywiadu, organizacji Smiersz? Jak wyglądała sytuacja wtedy, w 1957 roku? Dlaczego Fleming nie mógł sam dokończyć tej opowieści? Odpowiedzią na te pytania jest właśnie moja książka. Co ciekawe, cała historia przyszła do mnie bardzo szybko. Ale, jak sami wiecie, miałem nie byle jaką pomoc...

Kiedy zaczęła się twoja historia z Bondem?

Już w 1963 roku! Fleminga odkryłem wcześnie, chodząc do szkoły w północnej części Londynu. Jedzenie było paskudne, sam budynek był dość obskurny, pogoda – jak to w Londynie – przygnębiająca, a w klasie miałem samych chłopców. I właśnie w tym roku poszedłem do kina z rodzicami na film Doktor No. Był niesamowity. Cały ten blask, przepych, akcja, piękne kobiety. Od najmłodszych lat starałem się napędzać swoją wyobraźnię wszystkim, co działo się wokół mnie. Bond posłużył do tego jak paliwo rakietowe. Niedługo później zacząłem czytać wszystkie książki o agencie 007, które mogłem dostać, bo on reprezentował wszystko, co było mi niestety obce.

A jak wygląda twoje podejście do agenta 007? Szowinista, bohater przestarzały, którego należało „odkurzyć”, nieprzystający do współczesności? Uosobienie stereotypowych męskich fantazji?

Bond zdecydowanie nie jest najsympatyczniejszym bohaterem, jak się trochę nad nim zastanowić. Przede wszystkim to morderca, a przy tym ma bardzo niefortunną skłonność do kobiet i jest uprzedzony wobec obcokrajowców. Muszę teraz ostrożnie dobierać słowa, bo przecież mimo wszystko go uwielbiamy, prawda? To jedno z największych osiągnięć książek – Bonda da się lubić, a nawet chce się mu kibicować. No więc jakie są jego zalety? To niezrównany patriota, gotów poświęcić dla kraju wszystko, co ma. To bohater byroniczny, który wynurza się z cieni, naprawia świat w miarę swoich możliwości – sporych, przyznajmy – po czym znika, by rzucić się w kierunku kolejnego niebezpieczeństwa i następnej przygody.

Próbowałeś go jakoś unowocześnić?

Przede wszystkim zależało mi na maksymalnym podkręceniu tempa. Starsze opowieści o Bondzie sprawdzały się znakomicie w zderzeniu z odbiorcą przyzwyczajonym do zupełnie innych książek i innego kina. Ale to było lata temu.
Nie mogłem i prawdę mówiąc, nie chciałem zmieniać Bonda. Zamiast tego mogłem dać mu naprawdę silną partnerkę. No i co by było, gdyby ktoś nareszcie dał mu kosza? Wyobrażasz to sobie? Dziewczyna Bonda zostawiająca go – i tu uwaga na mały spoiler – dla drugiej dziewczyny? Właśnie dlatego umieściłem w książce kobietę, która w roli szpiega jest przynajmniej tak skuteczna jak James, jeśli nie lepsza. Bez której by zginął. To spory cios dla staromodnego bohatera i znakomity sposób na ocucenie go przed prawdziwą rozgrywką.

Anthony Horowitz. Copyright - Adam Scourfield

A dlaczego zdecydowałeś się na to, by wrócić do postaci Pussy Galore?

To jedna z najciekawszych postaci w całej historii agenta 007. Powieść Goldfinger kończy się, kiedy stratocruiser rozbija się z Bondem i Pussy Galore na pokładzie i nie wiemy tak naprawdę, co się dzieje dalej. Pomyślałem więc – dlaczego nie miałaby wrócić z nim do domu? Idąc za ciosem, próbowałem wyobrazić sobie Bonda próbującego dla odmiany odnaleźć się w spokojnym środowisku, co oczywiście jest skazane na porażkę. Czy spadkobiercy Fleminga mocno się wtrącali? Mieli kilka wstępnych warunków. Bond nie mógł na przykład z dnia na dzień stać się gejem, choć nie przeszkodzili mi we wprowadzeniu przyjaciela Jamesa, zdeklarowanego homoseksualisty, który mówi mu otwarcie, że jego podejście do tych kwestii pochodzi z innej epoki i powinno się zmienić.
Reszta ich rad okazała się bardzo pomocna. W kilku miejscach byłem dla Bonda nieco zbyt okrutny, okaleczyłem go – na różne sposoby – nazbyt dotkliwie. To im się nie spodobało i mieli rację. Bond – w tej czy innej formie – musi przetrwać.

A co gdybyś sam był międzynarodowym agentem z licencją na zabijanie? Zdradziłbyś to komukolwiek?

Cóż… A jak myślisz?

***

 

Przygotowano we współpracy z: 

 
 
 
Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie