Strona używa cookies. Jeśli nie wyrażasz zgody na używanie cookies, zawsze możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce internetowej. Polityka Cookies Akceptuję

Jak niewiele potrzeba

Książka, film
|
08.03.2018

Opowiadanie przesłane przez czytelnika i nagrodzone w ramach konkursu portalu FACETpo40.pl pod hasłem "Jaki będzie świat w roku 2118?".

Tagi: konkurs , science fiction

opowiadanie science fiction
Opowiadanie nagrodzone w konkursie

"Jak niewiele potrzeba"
Paweł Rachwał

Sen

Próbuję sobie przypomnieć od czego to wszystko się zaczęło i muszę przyznać, że nic nie wskazywało na to, żeby akurat ten dzień miał być przyczyną całego tego zamieszania. Zaczęło się zupełnie zwyczajnie; obudził mnie jej głos.

- Petro... - Cichutko wyszeptała moje imię, kusząc bym wreszcie otworzył oczy. Jednak moje zdrętwiałe ciało nie chciało jej słuchać. Mimo całego ciepła i słodyczy, jakie zabrzmiały mi w uszach nie potrafiłem zmusić się by otworzyć oczy i porzucić spokojną ciszę nocy.

- Obudź się Petro. Już czas . - Na jej niewypowiedziany rozkaz lampy w suficie przebudziły się do życia - najpierw delikatnie, potem coraz mocniej rozświetlając mój kubik ukryty w środku nijakiego betonowego bloku.

Narastający blask jarzeniówek to jedyna namiastka świtu na jaką mnie stać - w końcu jestem tylko Administratorem Drugiego Stopnia w Corpie. Na przeszklone domy, ciepłe śniadania i ogródki stać tylko tych, którzy osiągnęli co najmniej pozycję SNRa, czyli Senior Admina lub Doradcy Technicznego. My, liniowi ciułacze, możemy sobie pozwolić tylko na małe mieszkanka i życie z dnia na dzień bez wyrzeczeń. To i tak dużo.

Akurat ten poranek pamiętam bardzo dobrze. Spałem tylko cztery godziny, bo akurat wziąłem na siebie dobę chorego kolegi. Dlatego gdy przyszedł czas pobudki westchnąłem z rezygnacją i przewróciłem się na brzuch, wciskając twarz w poduszkę. Za wszelką cenę próbowałem chronić resztki snu przed natrętnym światłem i przed dniem, który się zbliżał.

Przed moją standardową zmianą w pracy. Nie był jednak sensu z tym walczyć; doskonale wiedziałem co będzie dalej. Gdybym wstał od razu jej tyrada skończyła by się w tamtej chwili, a tak musiałem wysłuchać całej tej mantry...

- Jest siódma-zero-zero. - Zwróciła się do mnie czule. - J uż czas spełnić obowiązek wobec swojego Boga, braci i sióstr. – Znałem to na pamięć. Mam problemy ze snem i rzadko udaje mi się wstać na pierwsze wezwanie.

- Nastał czas Twojej pracy, obywatelu Burke. - Mimo znajomej formułki akurat tego dnia jej głos jakoś niezwyczajnie pulsował mi w skroni, poruszał niewidzialne, napięte do granic możliwości struny w mojej głowie. Rozpoznałem początki migreny i przekląłem w poduszkę.

Zacisnąłem mocniej powieki, aż zobaczyłem wirujące, zachodzące na siebie płaty czerni. To ponoć ma związek z ciśnieniem w gałkach ocznych, czy jakoś tak - w każdym razie zawsze tak mam, gdy naprawdę mocno zamykam oczy. Gdy próbuje uciec gdzieś na dno własnej świadomości. To był błąd - głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. Nie było ucieczki od rzeczywistości, tak jak nie było ucieczki od monotonnego wywodu mojej towarzyszki.

- Służba Augustowi czyni naszą rasę doskonałą. Jesteś ważnym elementem w maszynie społeczeństwa. Wykonując swą pracę przyczyniasz się do chwały Ziemi i Boskiego Augusta. – Słodycz jej głosu nie współgrała z patosem i pustką wypowiadanych przez nią frazesów.

- To twoja chwila chwały. Wstań i pracuj dla narodu! – Cały sufit jarzył się już dziennym oświetleniem. Szept kobiety umilkł, poprzedzony cichym trzaskiem głośników wmontowanych w ściany. Moja kochanka, mój spersonalizowany budzik, wreszcie zamilkła.

Szlag mnie przez nią kiedyś trafi, ale nie potrafię jej skasować. Wolę ją niż standardową syrenę alarmu zegarowego. Odwzorowałem jej głos ze starych nagrań aktorki holo Mirandy Bell. Dużo nagrywała, ale w latach 80-tych 22-go wieku, więc trochę się nałaziłem za jej próbnikami fonetycznymi. Znalazłem je dopiero dzielnicy Sinoludów i wybuliłem sporo coina zanim udało mi się wpisać jej głos do porannej pobudki. Ale było warto. Mam do niej sentyment. Tato uwielbiał jej virtuale, więc jej głos przypomina mi i jego, i nasz dom. Przynajmniej te dobre rzeczy, które w nim były.

Pewnie nie ma to teraz znaczenia, ale moja matka zmarła przy porodzie - przenosiła ciążę, bo nie chciała opuszczać stanowiska pracy. Mnie uratowali - ponoć medykus powiedział ojcu, że to uczciwa zamiana. Matka była już w końcu zużyta, zmaltretowana latami pracy w kopalni, a ja - nowe życie - miałem dużą wartość dla społeczeństwa. Oczywiście musieli poczekać aż skończę 15 lat, żebym zaczął pracować, ale ojciec miał inny plan. Latami brał dodatkowe zmiany, żeby załatwić mi wszczepki i złączki synaptyczne. Zapisał mnie też do Akademii Corpu i już w wieku 12 lat mogłem zacząć praktyki admińskie. Dzięki tym wszystkim zabiegom, gdy ojciec zmarł z powodu zatrucia organizmu pyłem i pochodnymi Petranu, a Kopalnia zabrała jego przydziałowy kubik, byłem już w stanie utrzymać się sam.

Ależ nie próbuję tłumaczyć się trudnym dzieciństwem; po prostu mam tendencje do wpadania w dygresje. Już wracam do sedna.

Wydaję mi się, że zaraz po pobudce usiadłem na ceramicznej pryczy wysuniętej ze ściany i spojrzałem na wyświetlacz budzika. Była 7:03, 29 doba, 2 tetragon octobrynu, roku Pańskiego 2118 według ziemskiego kalendarza - czyli moja regularna zmiana zaczynała się za niecałą godzinę. Odrzuciłem koc termiczny, przetarłem twarz dłonią, a potem wstałem z łóżka, które z cichym szelestem wsunęło się w ścianę. Ruszyłem boso do aneksu kuchennego, gdzie na ścianie widniała płaskorzeźba naszego Dobroczyńcy i tak, jak większość przykładnych obywateli padłem na kolana przed złotym obliczem naszego Boga.

W myśli, w mowie, w sercu – zaintonowałem poranną modlitwę. Mimo rezygnacji, która ogarnęła mnie tego dnia wiedziałem jak wiele wyrzeczeń włożył ojciec w moją edukację. Wiedziałem też jak wygląda życie w kopalni i byłem wdzięczny za to, że mam własne 4 metry kwadratowe w całkiem schludnym bloku i trochę oszczędności w Syndykacie Bankowym. W końcu większość ludzi z kasty robotniczej gnieździ się w takich kubikach całymi rodzinami. Codzienne rano modliłem się więc do Augusta by zaopiekował się dusza mojego ojca, który tak wiele dla mnie zrobił i oczywiście matki, która dała mi nie tylko życie, ale przede wszystkim przykład ciężkiej pracy i poświęcenia.

Tak więc modliłem się:

O Panie, Ty coś zstąpił z niebios by zjednoczyć Ziemię pod swym władaniem - ulituj się nade mną, Twym wiernym sługą. Niech Twe waleczne ramię, które wiek temu rozgromiło samozwańczych królów, strzeże mnie przed grzechem, a Twój wzrok, którym spopieliłeś barbarzyńskie plemiona, spocznie na mnie. Twoja Wola niechaj zawsze mnie prowadzi ku doskonałości i zbawianiu . I niechaj Ziemia, i wszystkie Zjednoczone Kolonie na wieki pozostaną pod Twą opatrznością, jako i ja na wieki przysięgam Ci służyć w miarę sił moich, póki życia starczy. Zwróć przeto baczenie na dusze moich rodziców, którzy odbywają teraz służbę na Twoich niebiańskich polach i budują Królestwo Niebieskie dla przyszłych pokoleń. Amen. – Ucałowałem końcówkę miecza i złożyłem dłonie na zakończenie modlitwy: czoło-usta-serce.

Dopiero potem sięgnąłem do chłodziarki po strzykawkę i z ulgą przyjąłem w żyłę poranną dawkę kofeiny, protein i węglowodanów. Dzięki rozcieńczonej w zastrzyku amoryfinie poczułem też rozlewające się po moim ciele ciepło, a jej cierpki smak osiadł na języku. Swoją drogą to ciekawe - mimo, że przyjmujemy lek dożylnie i tak zawsze czujemy jego smak w ustach. Ale oczywiście nie znam się na Chemiji, dlatego się dziwię jakie to cuda w swej łasce Boski August oddaje nam w używanie. W końcu amoryfina odgania złe myśli, relaksuje organizm i pobudza ciało - czytałem ulotki politbiura i tyle mi wystarczy. Dzięki zastrzykowi zapragnąłem zerwać się do biegu, opuścić mój kubik i gnać ile tchu do pracy. Zawróciłem jednak do kabiny odświeżacza, bo nie wypada na ulice miasta wychodzić nago - to raz, a dwa - nie lubię tego lepkiego uczucia jakim obdarza nas nasze ciało o poranku. To był mój pierwszy grzech.

Cartahena

Przeklinając swoją opieszałość Petro Burke wybiegł z bloku wprost na zatłoczony chodnik.

Był zły na siebie, bo spędził w odświeżaczu 15 minut, powoli zmieniając programy masujące i relaksując zmęczone mięśnie. Chociaż czuł się jak nowo narodzony, teraz musiał przeciskać się przez ciżbę wracających z kopalnianej szychty umorusanych robotników. Jego administratorski toges pomnie się i pobrudzi przez jego własne lenistwo, a w dodatku przez tłok może się spóźnić. Na jego zmianie spóźnienie równało się obcięciu dniówki o połowę. Z westchnieniem spojrzał w niebo i nałożył maskę antypyłową. Zapomniał, że wczoraj był rozruch maszynerii i dziś po pełnej dobie pracy kopalnia i huty wypluwały z siebie kłęby czarnego dymu, który unosił się nad miastem niczym żałobny całun. Iglice dzielnicy rządowej zdawały się grzęznąc w gęstej zupie zanieczyszczeń. Nawet czubek Corpu i Świątyni Jego Świętej Opatrzności ginęły w tej zawiesinie. Niestety jedynym zadaniem Cartaheny, stolicy Cartago Nova była produkcja przemysłowa, którą eksportowano do Zjednoczonych Kolonii. Z żelaza wytwarzanego na czwartym księżycu Afrygi robiono promy i statki kosmiczne, a petran wydobywany w tutejszych kopalniach napędzał pół ziemskiej floty. Dla nikogo w rządzie nie miało znaczenia, że 90% górników w wieku czterdziestu paru lat umierała na pylicę petranową, a mieszkańcy stolicy musieli praktycznie codziennie chodzić w maskach antypyłowych. Jedynie jedna na trzy doby była wolna od produkcji, jednak z potrzeby by wyczyścić maszyny i dać odpocząć przyrządom, nie by ratować zdrowie ludzkie. Za to kopalnia była czynna non stop. Hordy górników przez całą dobę ryły korytarze pod powierzchnią całej satelity, czyniąc proces wydobycie nieprzerwanym. Tak samo musiał więc pracować Corp, instytucja rozliczająca wszelkie transakcje - od wielkich, międzyplanetarnych, po płatności za kontrakty pojedynczych pracowników. Jakiekolwiek opóźnienia w procesie przetwarzania danych były surowo karane.

Cartahena nigdy nie śpi. - Petro mruknął stare powiedzonko i ruszył przed siebie, delikatnie rozpychając się łokciami. Nim dotarł do dzielnicy biurowej zaczął siąpić deszcz, zalewając twarze przechodniów czarnymi strugami zanieczyszczeń. Administrator nasunął kaptur na łysą głowę i wbił pięści w kieszenie.

Po pół godzinie - ociekając smolistą cieczą, która wciąż leciała z nieba - dotarł do biurowca.

Większość jego zmiany była już na miejscu, nie musiał więc przynajmniej czekać w kolejce do bramek dla pracowników jego szczebla. Szybko zrzucił z siebie wierzchni toges i oddał go recyklatorowi. Zaprogramowany automat zespolony z kadłubem skazanego na trepanację mordercy, czy może heretyka-opozycjonisty odebrał jego okrycie. Czynnik ludzki był pożądany na każdym szczeblu pracy, gdyż - póki co - organizmu ludzkiego nie dało się zhackować. Minął już wiek od Pandemii Hackerskiej, która zburzyła ekonomiczne fasady Ziemi, wprowadziła chaos informacyjny, ograbiła narody z ich zasobów - ale i pomogła Augustowi przejąć władzę. Nowy imperator wyciągnął z tego naukę. Ten kto kontroluje maszyny ten ma władzę. A że zniszczył wszelkie przejawy sztucznej inteligencji musiał zadbać o to by odpowiednio zindoktrynowani, posłuszni mu ludzie robili to co chce.

Każda maszyna musiała więc mieć kontrolujący pierwiastek ludzki. Cyborgi stały się więc najlogiczniejszym rozwiązaniem - po prostu zwykły człowiek był mniej efektywny. Wolniejszy, słabszy, bardziej wrażliwy. Zresztą nie było już nawet potrzeby marnować ludzkiego ciała - kryminalistom czyszczono pamięć lub wycinano część osobowości (wraz ze sporymi partiami mózgu) i łączono z prostymi maszynami odpowiadającymi, przykładowo, za sprzątanie i wywóz śmieci. Nikt już nie zwracał uwagi na zlobotomizowanych, usprawnionych mechanicznie pomocników.

Petro zdążył już ruszyć przez hol biurowca gdy automat szczeknął przez syntezator mowy:

Dziękuję Administratorze Burke. Twój toges będzie oczyszczony i przygotowany na koniec twojej doby pracy. Niech Boski August cię strzeże.

Petro szedł wzdłuż żółtego pasa namalowanego na podłodze. Ten sam kolor miał na kamizelce i opaskach roboczego kombinezonu. Docierając do windy spojrzał przez szklaną przegrodę na wysiadających z osobnych wind Seniorów. Mężczyźni i kobiety w prawdziwych śnieżnobiałych togach przechodzili wąskim korytarzem prowadzącym do wydzielonego parkingu. Każdy z nich, ze sztucznymi fasetkowymi oczami, potrafiącymi przetworzyć do dwunastu i pół tysiąca holokolumn na minutę, z elektrokorą mózgową wspomagającą i rozszerzającą możliwości pracy mózgu; oraz ze stykami łączącymi ich z kilkunastoma komputerami na bieżąco przetwarzającymi tetrabajty danych i wykonującymi setki operacji w ciągu kilkunastu sekund - mogli dosłownie koordynować ruchy całych flot transportowych, decydować o wektorach handlu czy przetwarzać miliony transakcji barterowych. Burke, za każdym razem gdy ich widział, z zazdrością spoglądał na skryte pod obszernymi szatami wypukłości kompresorów, które filtrowały tlen pompując go wprost do płuc, żył i mózgu; przetwarzały ekskrementy i wtłaczały w organizmy substancje odżywcze (a czasem również używki) sprawiając, iż cyborgi nie musiały robić żadnych przerw w dobowej pracy.

Dodatkowe kończyny, które większość z nich wszczepiała sobie by usprawniać pracę na panelach dotykowych, tym bardziej upodabniały ich do cudacznych insektów, coraz bardziej odróżniając od zwykłych ludzi.

Administrator westchnął. Każdy z SNRów - jak w skrócie ich nazywano - był wart dla Corpu co najmniej dwudziestu zwykłych Adminów, dlatego też traktowano ich ze szczególną troską. Każdy z nich jeździł własnym mobilem. Każdy miał dostęp do prywatnej opieki cybermedycznej i własny dom pod kopułą chroniącą od pyłu i zanieczyszczeń. Seniorzy byli sercem korporacji. Admini zaś byli tylko malutkimi trybikami, które dało się zastąpić z minuty na minutę, mimo że każdy z nich dla polepszenia statusu wykupował szereg cybernetycznych usprawnień, by już na początku kariery dać się przykuć do Klęcznika - sprzężonego z komputerem ni to krzesła ni leżanki umożliwiającej przyspieszony transfer danych i operacje online na kilku kontach jednocześnie, oraz zaawansowane kalkulacje księgowe. Firma od dawna nie zatrudniała nikogo, kto nie posiadałby choć najprostszego elektrozłącza - chyba, że na stanowisko czyściciela zbiorników na ekskrementy w głównym magazynie. Dawała za to możliwość samodoskonalenia - każdy Admin odkładał ile mógł, by w klinikach Corpu, po "promocyjnych" cenach usprawniać swoje ciało. Nieliczni, którym naprawdę zależało i którzy zostawali po godzinach - w końcu, po latach, mieli dostateczny kapitał, by w pełni zcyborgizować się do roli Seniora, a firma nagradzała ich mieszkaniem pod kopułą. Inni zaś zbierali wszepka po wszczepce, pracując z miesiąca na miesiąc na nowe usprawnienia i ich serwis.

Petro uśmiechnął się pod nosem - jeszcze 10 dniówek i będzie go stać na wymianę przedsionka żołądka, dzięki czemu wreszcie nie będzie musiał robić przerwy obiadowej, a poranna mieszanka wystarczy mu na całą dobę pracy.

Dzyń! - dzwonek windy wyrwał Burke'a z rozmyślań. Jeśli się nie pospieszy będzie potrzebował jeszcze 11 dniówek. Admin wszedł do kabiny, wcisnął przycisk 17. piętra i kilkukrotnie uderzył w ikonę zamykania drzwi. Po chwili pędził już na swój poziom. Z windy wbiegł do przedsionka socjalnego; miał jeszcze dwie minuty na łyk elektrolitów. Wpadł do kuchni akurat w środek rozmowy dwójki jego najbliższych współpracowników.

- Widziałaś Matijasa – wymienił już sobie cały korpus, a wczoraj ponoć sprawił sobie syntżołądek i najnowszą pompę układu krwionośnego z dwudziestoletnią gwarancją! – emocjonował się ledwo przyjęty na stanowisko Ario.

- Szlag... - Warknął Petro łapiąc pierwszą lepszą szklankę z suszarki i przyglądając się młodym przyjaciołom. - Jego starzy pakują w niego wszystkie oszczędności. Dzieciak potrzebuje jeszcze fasetek i dodatkowej pary rąk. Zobaczycie za rok awansuje na Seniora! - Syn górnika nie mógł pogodzić się z tym jak łatwo niektórym przychodziła zmiana korporacyjnego statusu.

- To nie fair! - Zapiszczała mała Adi. - Czemu ten bubek nie poszedł w ślady tatusia i nie zajął się handlem transorbitalnym?

- Bo jego stary chce mieć swojego w Corpie, żeby pomagał mu namierzyć wektory transportowe floty i zawierać lepsze kontrakty...

- To nielegalne. - Przerwał mu Burke. - Daj już temu spokój Ario. - Dodał nalewając płynu z dozownika. On sam całkiem niedawno boleśnie przekonał się jak często przedsionek bywał na nasłuchu.

- Dobra, dobra masz racje, przesadziłem, niech mi Boski August litościwie wybaczy moją bezczelność. - Wzdrygnął się chłopak, widocznie przypominając sobie naganę jaką kilka miesięcy dostał Petro za nieudowodnione zarzuty na współadmina. Przez chwile zapadła cisza. Potem wśród chrząknięć i pomruków, z elektrolitami w rękach wszyscy rozeszli się do swoich przegródek.

Jeszcze zanim zdążył przypiąć się do Klęcznika, Adi wychyliła się zza cienkiej ścianki, która odgradzała ją od starszego kolegi.

- Petro? - Zapytała konspiracyjnie.

- Mhm? - Mruknął mężczyzna wkładając w port na potylicy końcówkę światłowodu, łączącą go ze stanowiskiem pracy.

- A słyszałeś o "Ostatniej Karczmie"?

- O czym?

- Wczoraj na obiedzie Matijas opowiadał o tym, że jego znajomi, no wiesz ci co już są Seniorami...

- Masz na myśli te dwie pomarszczone pajęczyce i tego pedała?

- Obywatelu Burke to nie ładnie rzucać takie oskarżenia. - Zmarszczyła brwi, jakby próbując odgadnąć czy drugi Admin z niej żartuję, albo ją sprawdza. Ucichła, patrząc jak Petro opiera kolana na poduszkach Klęcznika i przysuwa się do pulpitu komputera.

- Powtarzam tylko znane fakty i obiegowe opinie, które zasłyszałem w kuchni. - Uśmiechnął się ironicznie i puścił do niej oko, by rozładować napięcie. Następnie oparł się wygodnie o pochylone oparcie i złożył głowę na zagłówku.

- No tak, no tak. - Przytaknęła i uśmiechnęła się szczerze. - Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień.

- Właśnie, ej nie powinnaś się już wpinać.

- Muszę zresetować terminal, od wczoraj mam jakiś błąd. Spokojnie, zgłosiłam to - nie zetną mi dniówki.

- No dobra to co z tą, jak to nazwałaś?

- Ostatnią karczmą - ponoć to jakaś nowa gra SNRów.

- Jakiś Virtual?

- Nie wiem, myślałam że może Ty coś wiesz?

- A skąd? - Zdziwił się Burke spoglądając na błękitne kolumny danych które wyświetliły się na jego ulepszonej siatkówce płynąc wprost z terminala przez złączkę w jego mózgu.

- No bo przecież masz dostęp do ich transakcji - jak to jakieś MMO to na pewno płacą abonamenty. - Dziewczyna sięgnęła po hełm wizyjny i wpięła go w port na szyi. Nie było jej jeszcze stać nawet na proste implanty gałek ocznych, które już zdążył sprawić sobie Petro, a które miały być zalążkiem jego przyszłych Fasetek.

- Nie kojarzę, zresztą wirtualne gierki już mnie nie cieszą.

- To ponoć coś innego, lepszego. - Rzuciła Adi przez ściankę usadzając się na swoim klęczniku. Burke poprawił się na wąskim siedzisku, które miało tylko nieznacznie odciążać kolana od utrzymywania ciężaru całego ciała.

- Zobaczymy. - Mruknął do siebie wchodząc w rejestry Corpu.

Poszukiwania

To był mój drugi grzech - ciekawość.

Przyznam, że na początku chciałem tylko zobaczyć czy faktycznie Seniorzy znów popadli w jakieś grupowe szaleństwo - tak jak przed rokiem, gdy wyszło na jaw, że jeden z nich zhackował serwery Netroida, żeby dać swojej postaci w Space Angels dodatkowe boosty. Przy okazji okazało się, że wszyscy oni ugrzęźli w Virtualnym Massive Multiplayer Online i prześcigali się w tym kto ma wyższy level, więcej itemków i tak dalej. Dla tych, którzy w strukturach Corpu osiągnęli już niemal wszystko walka o status w wirtualnej rzeczywistości stała się nowym celem.

Przyznaję, że też w to grałem - zanim wybuchła ta cała afera z kradzieżą skryptów odpowiadających za ekwipunek awatarów. Chciałem wtedy sprawdzić jakie rozrywki mają SNRzy i co ich tak w tym podnieca. Nie płaciłem abonamentu, grałem tylko w wersję darmową, więc część tego szaleństwa mnie ominęła. Co prawda czasem coś kupiłem dla mojej postaci w Virtualu, ale generalnie było mi żal coina na fikcyjne zabawki - zbierałem wtedy na nowe oczy. Kiedy więc pierwszy raz usłyszałem o Ostatniej Karczmie, myślałem, że to po prostu jakieś nowe MMO fantasy, co najwyżej z dodatkowo płatnym stymulatorem zmysłów. Takim, co to niby daje cyborgom prawie realne możliwości odczuwania tego samego co postać w grze. Słyszałem, że branża Erosu zaczęła wypuszczać już Holo ze stymulatorami zwiększającymi doznania w Virtualu. Trzeba było jednak mieć pełną elektrokorę mózgową i rdzeń synaptyczny by w pełni odczuć to, co bohaterowie gry.

Byłem wręcz przekonany, że o to musiało chodzić. Wiedziałem, że po tych wszystkich Holo i Virtualach, po całej tej grupowej zabawie w sztucznym świecie Seniorzy szukają czegoś innego, czegoś o bardziej realnych, lepszych doznaniach - a więc dla mnie, z racji moich ograniczeń, po prostu niedostępnych.

Kiedy sprawdzałem za pomocą Klęcznika ich wyciągi faktycznie natrafiłem na sporadyczne sumy przelewane pozasystemowo - gdzieś do układu Antega, na niezarejestrowane do tej pory konto. Część przelewów szła na różne numery, ale odbiorca był de facto zawsze ten sam - konto Syndykatu Bankowego o numerze seryjnym: #684LastInnBeta. Żadnej nazwy ani danych właściciela.

Tak samo tytuły przelewów i kwoty były różne. Wyglądało na to, że program ruszył jakieś 6 czy 7 miesięcy wcześniej i początkowo nie cieszył się popularnością. Ale kiedy sprawdziłem ostatnie operacje Seniorów część z nich płaciła już stałe abonamenty, a reszta przelewała spore sumki na program w nieregularnych odstępach czasu. Trochę mnie to zaciekawiło. Nie miałem jednak czasu zgłębić tego na służbie; postanowiłem pogrzebać w sieci z domu. Gdy tylko wróciłem do swojego kubika włączyłem mój Virtual. Ciało przeszło do kuchni by odebrać z syntetyzatora papkę węglowodanową, umysł natomiast błądził bo sieci, której ścieżki wyświetlały mi się bezpośrednio na siatkówce oka. Proste wyszukanie po nazwie nic nie dało. Ani "Ostatnia Karczma", ani "LastInn" nie figurowały w żadnym oficjalnym spisie stron czy pojęć Unipedii. Zaskoczyło mnie to. Zazwyczaj nawet beta testy programów i gier przeznaczonych dla szerokiego grona odbiorców były mocno reklamowane. Oznaczało to, że program musiał być w jakiś sposób zelitaryzowany. Zacząłem więc przeszukiwać fora. W tym samym czasem moje ciało mechanicznie unosiło łyżeczkę do ust stojąc przy zlewie w kuchni. Wiem, że wielu ludzi tak ma - zapomina o ciele dryfując w sieci, ale ja chyba jestem szczególnym przypadkiem. Czasem tak głęboko zatracam się, że, gdy wreszcie wracam do reala to, na przykład znajduję swoją dłoń w zimnej zupie z obgryzionymi do krwi paznokciami. Raz nawet ocknąłem się pod stołem cały upaćkany papką proteinową. Tak samo było i w tym przypadku - poszukiwania pochłonęły mnie bez reszty, a najgorsze, że Ostatnia Karczma wydawała się nie istnieć - raz za razem wyniki wyszukiwania równały się zeru. Dopiero na jakiś forach cyberrozrywkowych natrafiłem na wzmianki o czymś nowym, fantastycznym, niesamowicie wręcz realnym. Jednak wpisy były zaraz kasowane przez obsługę. Nigdzie też nie było jasno powiedziane, że na pewno chodziło o to czego szukałem.

Po godzinie bezowocnych poszukiwań wyłączyłem sieć i spojrzałem na resztkę "obiadu", który właśnie rozkładał się na plastikowym talerzyku w protokleik o niezdrowym szarym zabarwieniu. Odsunąłem od siebie talerz i zwiesiłem głowę. Wiedziałem, że ta sprawa już nie da mi spokoju. Że będę o tym myślał czy to w czasie pracy, czy odpoczynku. To zresztą to dociekliwość i dokładność zrobiła ze mnie Admina Drugiej Kategorii. Postanowiłem więc następnego dnia pogrzebać w firmie. Istniała bowiem możliwość, że LastInn był programem wewnętrznym stworzonym przez Corp i testowanym przez Seniorów. To by wyjaśniało brak informacji na zewnątrz. Chroniły ją prawa autorskie i patenty firmy. Jednak jeśli była to zabawka dla SNRów, czemu kazano im za to płacić i to na obce konta? Czemu po prosty nie strącano im tego jako świadczenia z pensji, tak jak innych licznych benefitów? Zagryzając wargi stwierdziłem, że mam więcej pytań niż na początku poszukiwań. I to mnie podniecało.

Reguły gry

Osiem godzin pracy, osiem godzin wypoczynku i znów osiem godzin pracy - tym rytmem toczyło się życie na Cartago Nova. Wynikało ono z szybkich obrotów księżyca wokół własnej osi. Zazwyczaj oznaczało to, że Petro Burke spał po sześć godzin, dwie spędzając na drodze do i z pracy, szybkich posiłkach i krótkich chwilach rozrywki na Virtualu. Wystarczało to by zachować optimum koncentracji w pracy. Jednak po odkryciu Ostatniej Karczmy Admin ledwo mógł spać z podniecenia. Ostatecznie w Corpie zjawił się godzinę wcześniej, by rozpocząć swoje śledztwo w firmowym intranecie.

Stracił na tym 40 minut. Nie znalazł nic prócz odnośnika do prywatnego subforum dla Seniorów, w którym zawarte były słowa klucze #Last i #Inn. Nie mógł jednak sprawdzić postów ani nawet głównego wątku, bo forum było dla niego zablokowane. Zaczynał tracić cierpliwość, ale w głowie zaświtała mu pewna myśl. Zrobił szybkie zestawienie płatników Karczmy i wyłuskał kilka znajomych mu nazwisk. Następnie z listy wyciągnął tylko tych, którzy płacili stały abonament. Było ich troje.

Przejrzał ich rachunki pod kątem ostatnich płatności i wyszczerzył się jak dzieciak na widok Stymcuksa. Metard Crome - jego stary wykładowca z akademii, recenzent pracy dyplomowej i jedyny z SNRów, który od czasu do czasu zamieniał z nim kilka słów na chacie (zamiast tylko rzucać polecenia). Była nadzieja, że uda się z niego coś wyciągnąć, szczególnie że kilka razy załatwiał dane, które leżały poza oficjalna jurysdykcją starego Seniora.

Trzeba było tylko poczekać na kolejny przelew z rachunku Crome'a na #684LastInnBeta. Znając zaś jego pedantyczne podejście do wszystkich spraw, starzec zapłaci abonament dokładnie po miesiącu od ostatniego transferu. Czyli jutro. Burke potarł podbródek i otworzył kartę zmian pracowniczych. Ostatnio brał zmianę chorego Mitela, a że chłopak jeszcze nie wrócił, ktoś na pewno musiał go zastępować.

- Mam dziś fart - mruknął Petro widząc nazwisko osoby zastępującej chorego Admina - Adi Aggia. Włączył aplikację telefoniczną i wystukał na pulpicie numer.

- Adi, przepraszam, że Cie budzę, ale jest sprawa...

- No co tam szefie? - spytała dziewczyna ledwo tłumiąc ziewnięcie.

- Potrzebuje trochę coina - mogę wziąć za Ciebie jutrzejszą dobę Mitela?

- Petro znowu chcesz ciągnąć Klęcznik przez 16 godzin? - zmartwiła się Adminka

- Proszę Cię. Strasznie mi zależy. Namierzyłem promocje na syntżołądki i potrzebuje szybko zebrać fundusze. - kłamstwo zbyt gładko przeszło mu przez gardło

- Ok. Ale wisisz mi przysługę.

- Jasne. Dzięki. Jesteś najlepsza.

- Chciałabym... - Petro rozłączył się, w podnieceniu nie zwracając uwagi na smutek w głosie koleżanki.

Pierwsza doba pracy minęła mu w miarę spokojnie. Zwykłe transfery, przelewy, rejestracja śmierci 15 górników. Dzień jak co dzień. Jednak po swoich ośmiu godzinach, gdy zaczął drugą zmianę, Petro zaczął się niecierpliwić. Co rusz podglądał konto Metarda wyczekując na przelew abonamentu Karczmy. Kiedy jednak po czterech kolejnych godzinach na koncie Seniora nic się nie działo, Burke zaczął wątpić w swój plan.

Przetarł oczy, na chwilę wygaszając dane wyświetlane na siatkówce; gdy ponownie uruchomił robocze aplikacje aż potrząsnął głową ze zdziwienia. Jakby w odpowiedzi na jego wątpliwości konto Crome'a zalśniło zleconym transferem pieniężnym. Sprawdził dane przelewu, żeby się upewnić. Odbiorca: #684LastInnBeta48-14230-8884-990. Tytuł: Ab.mies.343M.C.Vau . Burke wstrzymał operację, od razu podając transakcje jako: "potencjalnie podejrzaną - do weryfikacji" i wykręcił numer Metrda.

- Tu Senior Admin Crome. Witaj Adminie Burke. W czym mogę ci pomóc? - modulowany głos starca odezwał się na linii otwartej przez Petra - Witaj Metardzie. To właściwie ja dzwonię, by spytać czy mogę ci służyć pomocą - Och? Nie mam aktualnie żadnych potrzeb Petro. Dziękuję za troskę. - W głosie mężczyzny dało się wyczuć zaskoczenie.

- Proszę. Chciałem jednak prosić cię o potwierdzenie pewnej operacji gotówkowej z Twojego konta.

- Tak? - zapytał podejrzliwie Senior.

Petro podał datę, dane i kwotę przelewu, następnie poprosił o weryfikacje.

- Tak, wszystko się zgadza . - Zdawało się, że w głosie Seniora słuchać było irytację - Co jest z tym nie w porządku?

- Wybacz Metardzie, po prostu to obce konto bez specyfikacji odbiorcy, chciałem się tylko upewnić, że przelew jest Twój i nikt nie naruszył twojego konta. Mogę spytać o przyczynę transferu? Muszę wpisać krótką notkę wyjaśniającą, by autoryzować wstrzymaną operację.

- Ciekawe. Cóż niech będzie: cele rozrywkowe. Coś jeszcze?

- Rozrywkowe… - Powtórzył admin, wpisując wyjaśnienie w specjalne okienko aplikacji. - A no tak.... LastInn… teraz kojarzę - coś chyba słyszałem...

- Proszę? - zdziwił się mężczyzna po drugiej stronie linii.

- Ostatnia Karczma, czyż nie? Ktoś w kuchni o tym wspominał.

- Jak to? Petro musisz mi natychmiast powiedzieć kto ci o tym mówił! - rozgorączkował się starszy pracownik Corpu.

- Och nie bardzo pamiętam. Hmm... Chyba Matijas.

- A niech szlag trafi tego młodzika. - Warknął Crome. - Mówiłem im, że będą z tego problemy...

- O co chodzi? Może jakoś pomogę?

- W sumie... może byś mógł... Kończysz po tej dobie?

- Tak.

- Dobrze. Spotkajmy się więc w holu. Porozmawiamy na spokojnie.

- Będę! - Odpowiedział trochę za szybko admin. - Do zobaczenia.

Petro próbował skupić się na pracy ale po rozmowie z Seniorem nie było to możliwe. Siedział jak na szpilkach machinalnie przeglądając dane, myślami zaś błądził wokół tajemniczej Karczmy. Co było w niej tak ważnego, że spokojny zazwyczaj Crome zdenerwował się słysząc o krążących po firmie plotkach na jej temat? Czemu SNRzy nie chcieli dzielić się nią z nikim innym? Burke zamarł na chwilę. Czy to oznacza, że coś może mu grozić? Nie - potrząsnął głową by pozbyć się irracjonalnych myśli. Metard nie zrobiłby nikomu krzywdy.

Na pewno tylko frustrował go młody bogacz pretendujący do roli Seniora Admina za coiny tatusia. Petro zdawał sobie sprawę, że stary nauczyciel krok po kroku dochodził do swojej pozycji - “wyniesienia”, jak to nazywał podczas swoich wykładów. Dla Crome'a najważniejsza była wytrwałość w dążeniu do celu, a Matijasowi wszystko przychodziło zbyt łatwo. Na pewno dlatego się zdenerwował; bogaty dzieciak pewnie został dopuszczony do sekretu z racji znajomości i pieniędzy, a teraz łamał braterskie zobowiązania do utrzymania tajemnicy. Burke skrzywił się na tę myśl. Jego niechęć do młodszego współpracownika tylko się nasiliła. Jednak już raz wyciągnął pochopne wnioski i został ukarany za brak dowodów.

Musiał się więc powstrzymać od jątrzenia sprawy.

- Jeszcze tylko 2 godziny - pomyślał - i Metard sam mi wszystko wyjaśni.

Gdy tylko skończył zmianę ruszył pędem do wind. W korytarzu prawie zderzył się z jednym z nadzorców, ale szybko przeprosił i, uśmiechając się przymilnie, wycofał w stronę wyjścia.

Po minucie był już na dole, jednak prócz niego w holu nie było nikogo. Kręcił się po pomieszczeniu, co i rusz spoglądając przez grubą szybę na windę dla Seniorów. Dopiero po dłuższej chwili zobaczył, że kabina zjeżdża na dół. Powstrzymał się od tego by popędzić w stronę wydzielonego korytarza; nic by nie wskórał bez przepustki. Przywołał więc ręką recyklatora i poprosił o swój Toges. Gdy go odbierał pierwsi SNRzy wysiadali właśnie z windy. Spojrzał nonszalancko w ich stronę i skinął głowę idącemu wśród współpracowników Crome'owi. Starzec przywołał go gestem i zbliżył się do bramki oddzielającej hol od przejścia na parking. Burke kolejny raz w zachwycie przyjrzał się byłemu wykładowcy. Fasetkowe oczy zakrywały połowę twarzy. Wydłużona potylica kryła kilkanaście złączek przystosowanych do współpracy z tuzinem komputerów. Spod śnieżniobiałej togi Seniora wystawały cztery mechaniczne ręce o dłoniach rozszczepionych w dwadzieścia palców każda. Gdy na polecenie Metarda otworzyła się śluza osobnego korytarza i młody Admin zbliżył się do mentora usłyszał cichutki szum serwomotorów, sprężarek i filtrów wspomagających pracę zniszczonego ciała starego mężczyzny.

- Ile on ma lat? - Zastanowił się Burke, podając dłoń Crome'owi w starodawnym geście. - Chyba ostatnio były jego 100 urodziny...

Starzec odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się delikatnie.

- Mój chłopcze; miło cię widzieć - Petro zdziwił się, że stary nauczyciel nie przejawiał takiego podniecenia jak w trakcie rozmowy przez telefon. Jednak gdy spojrzał w tuzin swoich odbić w fasetkach Seniora odegnał od siebie podejrzenia i również uśmiechnął się wesoło. Tak, czy siak miło było znów spotkać się twarzą w twarz ze swoim idolem.

- Cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu Metardzie.

- Chodź, pozwól że podwiozę cię do domu. Przy okazji pogawędzimy sobie spokojnie. - Ja... - zająknął się Admin wiedząc jaki zaszczyt go spotkał. Przejażdżka luksusowym mobilem - ba! mobilem w ogóle! - po ulicach Cartaheny była niedostępna dla normalnych ludzi. Jednocześnie jednak poczuł, że mentor za wszelką cenę chce być z nim sam na sam gdy będą omawiać temat Karczmy - Oczywiście, bardzo ci dziękuję. - dodał pośpiesznie by nie wzbudzać dodatkowej sensacji w miejscu, w którym było już pełno zwykłych pracowników.

W milczeniu ruszyli w stronę garażu.

Gdy dotarli do miejsca, w którym zaparkował Crome większość SNRów opuściła już parking.

- Lubię się przejść i rozprostować kości po tak długim siedzeniu w biurze - Metard popatrzył na jedyny pojazd zaparkowany na końcu szerokiej komory. - Chociaż część moich towarzyszy żartuje, że już żadna kość nie uchowała się w tym starym ciele. - Starzec przystanął przy srebrnym antygrawie o kształcie stożka, bez widocznych szyb, drzwi i kół.

- Oczywiście to nieprawda - wciąż mam żuchwę hehe - zarechotał spoglądając na młodszego mężczyznę, który patrzył jak urzeczony na Mobil.

Pojazd na niewypowiedziany rozkaz właściciela zaszumiał i pękł po bokach, otwierając swoje niewielkie, acz przytulne wnętrze. Jednocześnie uniósł się delikatnie nad ziemie z lekkim świstem napędu antygrawitacyjnego.

- No wsiadaj. Nie ma sensu tak stać na środku z rozdziawioną gębą - Crome klepnął Burke przyjaźnie w plecy i sam wgramolił się na wygodną kanapę w środku pojazdu. Petro dwoma susami znalazł się po drugiej stronie i wskoczył na miękkie siedzisko obok dawnego mistrza.

- Cudowny... - wyrwało mu się jak dziecku, które w końcu ma okazję dotknąć wymarzonej zabawki.

- A jaki drogi! Dobrze, że można sterować go myślami. - Staruszek oparł się, a kanapa w jednej sekundzie obniżyła oparcie tworząc coś na kształt leżanki. - Jeśli wszystko dobrze pójdzie, przy Twoich umiejętnościach i dyscyplinie już niedługo też będzie cię na taki stać mój drogi.

- Oj, wydaje mi się że to jeszcze daleka droga.

- 10 lat maks. Mówię ci chłopcze. - Senior musiał wydać myślą jakieś polecenie, bo pojazd uniósł się jeszcze kilkanaście metrów nad płytę parkingu, obrócił delikatnie i wystrzelił w stronę wyjazdu. Kontrola lotu i innych zbliżających się pojazdów pozwalała dokładnie określić z jaką prędkością Mobil może się poruszać. Widać aktualnie na ulicach nie było tłoku, gdyż pojazd Crome'a dosłownie wystrzelił spod budynku i pomknął z zawrotną prędkością w stronę blokowisk. Dzięki specjalnym monitorom zamontowanym w kabinie Petro mógł podziwiać widoki. Uliczki i latarnie umykały do tyłu niczym przerażone zwierzęta schodzące z drogi drapieżnikowi. Tłum ludzi zmieniał się w rozmazaną falę szarości. To było niesamowite, lecz admin poczuł ukłucie żalu przewidując, że dotrą do jego bloku za jakieś 5 minut. Widać jego mentor nie przewidywał wiele czasu na rozmowę.

- Dobrze, a teraz powiedz mi co wiesz o karczmie, gdzie i od kogo o niej usłyszałeś i kto jeszcze wie. - Mruknął Metard wygaszając fasetkowe soczewki, co odpowiadało gestowi zamknięcia oczu.

- Tak jak ci już wspominałem, drogi Metardzie, wspominał o tym Matijas, w kuchni. Nie pamiętam kiedy dokładnie. Wszedłem akurat by uzupełnić elektrolity i usłyszałem skrawek rozmowy. Wydaje mi si, że rozmawiał z jednym ze swoich najbliższych współpracowników, ale nie wiem z którym. - Petro sam się sobie dziwił jak gładko przychodziło mu dorabianie szczegółów do historii, które tak naprawdę usłyszał od kogoś innego. Zależało mu jednak by chronić Aria. Młody admin miał przed sobą przyszłość, której nie warto było zaprzepaścić.

On sam zaś, dzięki przelotnej znajomości z Cromem liczył, że w razie wpadki, zdoła unieść głowę cało.

- Czy ktoś jeszcze o tym słyszał? - spytał staruszek leniwie.

- Nie, nie uznałem tego wtedy za istotne. Zresztą skojarzyłem dopiero gdy powiedziałeś, że LastInn łączy się z jakiegoś typu rozrywką.

- A więc nie wiesz co to dokładnie jest?

- Właściwie to nie. Pamiętam, że gdy Matijas o tym wspominał, nie mówił nic szczególnego oprócz tego że on i jego znajomi Seniorzy mają teraz nową ciekawą rozrywkę. Myślałem, że to jakieś nowe MMO, ale nie znalazłem o niej żadnej informacji w sieci.

- Szukałeś Karczmy w sieci… - Zamruczał Senior. - Spodziewałem się tego po Tobie.

- Cóż, wiesz jaki jestem dociekliwy...- Burke zawiesił głos i spojrzał na iluminator. Jego blok śmignął po prawej i zniknął za tylną owiewką pojazdu.

- Metardzie! - Petro podskoczył na kanapie i spojrzał z przestrachem na odpoczywającego starca. - Minęliśmy mój blok! Dokąd Ty mnie wieziesz?

- Twoja dociekliwość kiedyś Cie zgubi... - mruknął Senior udając, że nie usłyszał pytania.

Studnia bez dna

Później powiedział mi, że powinni byli skasować mi całą pamięć, ale on we mnie wierzył. Uważał, że zasługuje na to bardziej niż Paulus Matijas, a nawet ta trójka Seniorów, która Matijasa poleciła. Mimo wszystko nie mógł mi nic powiedzieć dopóki nie porozmawiam z władcą Ostatniej Karczmy - mężczyzną, którego wszyscy nazywali Osairis.

Po moim porwaniu Metard Crome zawiózł mnie pod kopułę. Samo znalezienie się w dzielnicy dla bogatych i rządzących księżycem osób było niesamowitym, lecz przytłaczającym przeżyciem. Szczególnie, że mój mentor pozwolił mi podziwiać błękitne niebo generowane przez holograficzne wnętrze kopuły, piękne ogrody przylegające do niewielkich willi pokrytych białą i niebieską farbą oraz Iglicę Świątyni Boskiego Augusta, którą ponoć sam Cesarz Ziemi i wszystkich Zjednoczonych Kolonii wizytował w setną rocznice objęcia przez niego władzy i proklamowania Jego Boskości. Mijając święty Dom Boży Metard wspomniał, że był tu gdy August zstąpił na Cartahene i pobłogosławił tę świątynię. Byłem oniemiały z zachwytu, choć wciąż niespokojny o swój los. Wszak mój nauczyciel wspomniał, że zdecydują o nim inni. Mój niepokój powrócił ze zdwojoną siła, gdy monitory pojazdu nagle zciemniały a mój towarzysz poinformował mnie, że od teraz nie będę znał drogi, którą dotrzemy do celu.

Wydawało mi się nawet, że mobil mojego Seniora specjalnie kluczył, ponieważ zanim dotarliśmy na miejsce minęło dobre pół godziny. Na mój gust mogliśmy nawet wrócić do niższych dzielnic miasta, a wizyta pod kopułą była fortelem mojego towarzysza, który miał mnie dodatkowo skonfundować.

Nie miało to już jednak znaczenia. Kierując się jakimś przebłyskiem intelektu zacząłem wypytywać Crome’a o szczegóły Karczmy argumentując, że jeśli wymarzą mi pamięć ich tajemnica i tak będzie bezpieczna, więc mógłby chociaż delikatnie uświadomić mi o co w tym wszystkim chodzi.

Wtedy dowiedziałem się, że - chociaż Karczma faktycznie byłą grą - jej urok polegał na obcowaniu z innymi nie poprzez Virtual, a zjednoczenie jaźni. Dokładnie tak nazwał to Metard - zjednoczenie jaźni.

Wspomniał, że nie stosuje się żadnych maszyn ani komputerów, tylko plansze do gry, figurki przestawiające bohaterów, oraz pewne specjalne zioła i kadzidła. Gracze zasiadają wspólnie przy stole i odbywają przygody tak realne, jak gdyby zdarzyły się naprawdę. Gdybyście go wtedy widzieli - fasetki lśniły wewnętrznym blaskiem, a on sam uniósł się na ramieniu i z przejęciem opowiadał mi o tym jak to jest czuć zwykłe ciało - oddychać, biegać, trzymać w ręku miecz. Przysiągłbym, że dostał nawet rumieńców!

Umilkłem zaskoczony tym co usłyszałem. Całe życie otaczała mnie dosłownie szara i brudna rzeczywistość. Wierzyłem, że jedyną szansą na wyrwanie się z niej, na poprawienie swojego życia było stać się jednym z Seniorów - bardziej maszyną niż człowiekiem, przykutą na stałe do tuzina komputerów, procesującą w Virtualu życia innych ludzi. A nagle dowiadywałem się, że oni sami - osiągnąwszy wszystko o czym ja marzyłem - próbowali od tego uciec. Porzucali Virtual i swoje ciała na rzecz jakiegoś “zespolenia jaźni”. Odcinali się od przepływu w sieci by usiąść nad planszą i zagrać w prostą grę stymulowaną... ziołami?

Nie mogłem tego zrozumieć. Nie mogłem nawet sobie tego wyobrazić. Jak mogli w ogóle chcieć porzucić to wszystko? Nagle poczułem się żałośnie głupi. Próbowałem zdobyć coś, co oni chcieli porzucić. Pragnęli na powrót stać się ludźmi. W tym momencie podjąłem ostateczną decyzję, choć - po prawdzie - nie należała ona już do mnie. Chciałem zobaczyć Karczmę; sprawdzić, czy jest warta całego tego zachodu, spiskowania i tajemnic; tych kwot, które Seniorzy co miesiąc tam przelewali? Pieniędzy, które - gdyby należały do mnie - dawno uczyniłyby mnie jednym z nich?

- Muszę w to zagrać… - Mruknąłem na głos, całkiem nieświadomie. Miałem nadzieję, że wyświadczą mi choć tę jedną przysługę zanim skasują mi pamięć.

- Tak myślałem. - Uśmiechnął się mój stary nauczyciel.

Otworzył drzwi i wysiadł z pojazdu. Na drżących nogach podążyłem za nim. Przez ciemny podziemny garaż wprost do jedynej windy. Przejechaliśmy trzy piętra. Gdy drzwi kabiny otworzyły się uderzył mnie słodki zapach oraz spokojne dźwięki jakiejś antycznej muzyki. W pomieszczeniu, do którego weszliśmy, znajdował się bar i kilka stolików w niewielkich niszach. Barman rozlewał drinki nielicznym gościom przy kontuarze, którzy szybko znikali w bocznych korytarzach i osłoniętych wnękach tego tajemniczego miejsca. Crome pociągnął mnie za rękę niczym kapryśnego brzdąca tak szybko, że ledwie zerknąłem na półleżące przy stolikach sylwetki kobiet i mężczyzn o seniorskich cyborgizacjach, widocznych nawet w przyćmionym świetle. Wydawali się drzemać wokół leżących na blatach niewielkich makiet. Nie dostrzegłem jednak żadnych szczegółów, ponieważ mój towarzysz pędził naprzód tak energicznie, jakby ubyło mu co najmniej 100 lat.

Po chwili dotarliśmy do końca korytarza. Od zapachu kadzideł kręciło mi się w głowie. Jednocześnie miałem wrażenie jakbym powoli unosił się nad podłogą, a wszystko nabrało dziwnych odcieni fioletu i akwamaryny. Mój mentor zapukał do jedynych drzwi, ukrytych za pulsującą błękitem kotarą. Otworzyły się, a ja poczułem jak do środka wciąga mnie nieznana siła.

Pamiętam, że posadzili mnie na krześle. Nie rozumiałem słów wypowiadanych wokół mnie - jakby był to jakiś obcy język. Dopiero po minucie albo dwóch zogniskowałem wzrok na siedzącym przede mną mężczyźnie. Miał kredowobiałą twarz o niesamowitych, jarzących się błękitem oczach. Jego czarne loki wydawały się wić i falować niczym mikroskopijne węże. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy tak spoglądał na mnie. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że to była wina tych dziwnych ziół, tlących się w rozstawionych wszedzie kadzidłach, ale wtedy wszystko wydawało się taki realne...

Mężczyzna odziany był w czarną togę skrywającą całe ciało prócz alabastrowych rąk. Dotknął mnie tymi rękami. Ułożył dłonie na mojej głowie, po czym delikatnie przesunął po twarzy. Ułożył kciuk prawej dłoni pod moją brodą, a palcem wskazującym lewej ucisnął kość policzkową, w miejscu gdzie u Seniora kończyły się fasetki. Poczułem jak coś wpina mi się do złączki potylicznej….

I odleciałem.

Dryf

Resztę już znacie. Widzieliście wyciągi z mojego konta i wyniki w pracy. Po tym jak Osairis przesondował mi mózg i pozwolił na uczestnictwo w grze, stopniowo zacząłem zatracać się w świecie Karczmy. Nie sypiałem, zacząłem spóźniać się do pracy. Moja efektywność spadła, bo całymi dniami myślałem tylko o zespoleniu jaźni i przygodach, które przeżywałem w towarzystwie Seniorów. Kilkukrotnie byłem upominany przez nadzorców, ale przyjaźń Crome’a i pozostałych towarzyszy z gry pozwalała mi utrzymać pozycję. Mimo wszystko nie wiedziałem jak daleko sięgają wpływy Osairisa. Widywałem ludzi ze struktur władz Kopalni i rządu, ale pewne pokoje i rozgrywki były dla mnie niedostępne. Nikt nie chciał dopuścić zwykłego admina do jednego stołu z politykami i zarządcami.

Zresztą nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Powoli, krok po kroku, Karczma stała się celem mojego życia. Szybko wykupiłem abonament by cieszyć się jej urokami na równi z innymi. Niestety, mimo przydziałowej dawki ziół i bezpłatnego wejścia do baru ciągle chciałem więcej. Kupowałem nowe mieszanki zwiększające doznania. Nowy ekwipunek dla mojego bohatera, by mógł grać z coraz lepszymi graczami. Nawet nie zauważyłem kiedy skończyły mi się oszczędności na wszczepki. W końcu, by zdobyć rabat członkowski, zaprosiłem do klubu Ario. Każdy nowy bohater dawał polecającemu stałą zniżkę na zakupy.

Niestety biedny Ario nie przeszedł próby. Osairis i Władca Karczmy wymazali mu pamięć. Nie był to prosty proces i dzieciak stracił wspomnienia całego roku pracy. Lekarze Corpu orzekli, że powodem było przeciążenie obwodów synaptycznych, jednak on w jakiś sposób zapamiętał, że to była moja wina. Nigdy więcej się do mnie odezwał.

Zrozumiałem co zrobiłem dopiero gdy usunięto mnie ze stanowiska i zobaczyłem ból i rozczarowanie w oczach Adi. Nie tylko zaprzepaściłem lata własnej pracy i wyrzeczeń ojca, spowodowałem wymazanie części osobowości mojego przyjaciela, ale też zawiodłem jedyną kobietę, której mogło na mnie zależeć. To co uczyniłem sobie i Ario zniszczyło wszystko to, co mogło się między nami wydarzyć. Ironią losu był fakt, że to właśnie Adi powiedziała mi o Ostatniej Karczmie…

Teraz już rozumiecie, że całe te tortury nie były potrzebne. To cisza i samotność celi obudziły moje wyrzuty sumienia. Nawet nie wiecie jak wiele bym dał by cofnąć czas. By znów obudził mnie głos aktorki z lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia; by czarny deszcz zabrudził mój toges; bym mógł napić się elektrolitów razem z Ario i Adi, obgadując Matijasa.

Boski Auguście, jak ja bym chciał znowu zobaczyć ich wszystkich…

Suma grzechów

Wysoki sądzie, szanowni ławnicy. Wysłuchaliście spowiedzi obywatela Petra Burke numer identyfikacyjny #784-667-565. Widzieliście nagrania z kamer Corpu oraz kubika, w którym mieszkał oskarżony. Jakkolwiek jego wina jest niezaprzeczalna, chciałbym byście zwrócili uwagę na okoliczności łagodzące.

Obywatel Burke okazał skruchę i pomógł dotrzeć do sekty zwanej “Klubem Ostatniej Karczmy”. Przyczynił się w znaczący sposób do zablokowania dostaw ziół Irthacany z Alfy Centauri, wskazując osoby odpowiedzialne za bezpośrednio dystrybucję tej zakazanej Boskim Edyktem obcej substancji psychoaktywnej.

Pośrednio dzięki jego pomocy Politbiuro zdołało namierzyć i wyeliminować skorumpowanych polityków i oficjeli, którzy sprzeniewierzali kolonijne pieniądze na prywatne cele. Petro Burke stał się ofiarą człowieka, którego znamy pod pseudonimem Osairis. Osairis parał się przemytem i handlem substancja stymulującą obcego pochodzenia, zatruwając rasę ludzką pierwiastkiem pochodzącym od ras poślednich, uznanych za zagrożenie. To tego człowieka powinniśmy ścigać. To jego skazać na rozbicie subatomowe, nie tego biednego Administratora, który dał się omamić - najpierw swojemu dawnemu mentorowi, Metardowi Crome, a później człowiekowi, który paktował z obcymi. Człowiekowi, który wkroczył na zakazaną ścieżkę manipulacji psychosynaptycznej.

Wysoki sądzie - szanowni ławnicy. Proszę o łaskę dla obywatela Petra Burke, który wyznał swe grzechy, szczerze ich żałuje i pragnie tylko na powrót służyć Boskiemu Augustowi i społeczeństwu [...]

Zadośćuczynienie

Adi Aggia wbiegła do holu Corpu ociekając czarnym deszczem. Ranek zaczął się od okropnej ulewy i dziewczyna marzyła tylko by pozbyć się przemokniętego Togesu i napić ciepłej mieszanki elektrolitów i kofeiny. Zsunęła z nosa gogle i odrzuciła kaptur na plecy. Rozpinając pospiesznie suwak wierzchniego kombinezonu usłyszała charakterystyczne szuranie metalowych kończyn recyklatora. Gdy odwróciła się do automatu, by oddać mu zniszczony Toges zamarła.

Stał przed nią Petro Burke. Jego rozczłonkowany korpus zespolono z metalowymi kończynami i uprzężą serwisową pozwalającą dźwigać mu kilkutonowe ładunki. Fizyczne połączenie z automatem sprzątającym nie było jednak najgorszym co go spotkało. Świadectwem zmian była jego twarz - bez wyrazu, z pustką w oczach, bez śladu zrozumienia swojej sytuacji. Na jego łysej czaszce widniały blizny po trepanacji.

- Witaj Administratorze Aggia. Pozwól, że wezmę Twój Toges - przywitał ją mechanicznie były Admin.

- Och Petro, co oni z Tobą zrobili? - wychrypiała Adi zakrywajac dłonią usta w geście rozpaczy.

- Nie rozumiem polecenia. Proszę sprecyzować.

Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i drżącą dłonią dotknęła jego twarzy.

- Zawsze chciałeś upodobnić się do maszyn… - urwała nie mogąc powstrzymać napływających do oczu łez. Ukryła twarz w dłoniach. Jej plecami wstrząsnął szloch. Po chwili, ocierając dłonią mokre oczy puściła się biegiem w stronę wind wiozących pozostałych adminów do ich obowiązków.

Nowy recyklator schylił się z chrzęstem serwo mechanizmów i podniósł jej płaszcz. - Dziękuję Administratorze Aggia. Twój toges będzie oczyszczony i przygotowany na koniec twojej doby pracy. Niech Boski August cię strzeże. - szczeknął syntezatorem mowy i ruszył w stronę pralni.

***

Zobacz wybrane odpowiedzi konkursowe, które, choć nie zostały nagrodzone, na pewno warte są przeczytania!
kliknij tutaj>>

 
Wejdź na FORUM!
Linki artykułu
Kopiuj link:
Skopiowano do schowka

Wklej link na stronę:
Skopiowano do schowka

 

Komentarze (0) / skomentuj / zobacz wszystkie