Making Harry Potter – czyli wizyta 40-latka w świecie czarodziejów (Michał Nowik)

Stacja London Euston, raptem jeden przystanek od słynnego dworca Kings Cross z peronem 9 i ¾, to początek wyprawy do zaczarowanego świata. Mój cel to Watford Junction. Tekst nadesłany przez użytkownika.

Wycieczki tematyczne zawsze były wielką atrakcją dla miłośników filmów. Po tym, jak zaczęła się moda na zwiedzanie miejsc znanych chociażby z „Kodu Leonardo da Vinci”, pod Londynem, w niewielkiej miejscowości Watford w hrabstwie Hertfordshire, stworzono prawdziwą gratkę dla fanów Harry’ego Pottera. Od niedawna można zwiedzać studia filmowe, w których kręcono czarodziejską sagę.

Pociąg wjechał na stację i grupy dorosłych i dzieci rozglądając się i jakby oczekując znajomego okrzyku „Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj”, wyskoczyły na peron. Niestety! Nigdzie nie było widać Hagrida, więc trzeba sobie radzić samemu. Aby dojechać do studia, można skorzystać z piętrowego autobusu – zająłem tam miejsce prawie jak Harry w Błędnym Rycerzu. Rozglądałem się nerwowo, czy mocno zawyżam średnią wiekową. Nie było tak źle, skoro zobaczyłem parę seniorów w wieku słusznym w koszulkach z napisem I love Harry. Przejazd zajął około 15 minut i oto zobaczyłem potężne hale filmowe Leavesden. Powstały tam między innymi: pierwszy epizod „Gwiezdnych Wojen”, „GoldenEye”, „Batman”, „Sherlock Holmes’ i oczywiście – „HARRY POTTER”!!!

[gallery_bare]52[/gallery_bare]

Już z daleka wita nas wielkie logo Warner Bros i napis: The Making of Harry Potter. Wreszcie tu jestem! Adrenalina i wypieki na twarzy, kiedy z grupą podbiegamy do automatu, w którym skanujemy nasze rezerwacje i po chwili, już z biletem w ręce, znikamy w czarodziejskiej krainie. Najbardziej obawiałem się rozczarowania, uczucia, że to kolejna metoda wyciągania pieniędzy z naiwnych fanów. Jednak już pierwsze wrażenia wewnątrz hali zmieniają nastawienie. Jest cudownie! I będzie to


jak reakcja „Pirszorocznych”: „Rozległo się głośne: «Oooooch!»”. W wielkim holu wiszą portrety znanych nam postaci, a na wprost wisi Ford Anglia, którym Harry z Ronem lecieli do Hogwartu w drugiej części. Sprawdzam bilet – czas wejścia od 16.00, mam zatem trochę czasu. Można skorzystać z wielkiej stołówki lub po prostu napić się kawy czy herbaty. Ale ja udaję się do sklepu z pamiątkami. Określenie „sklep” niemal obraża to miejsce, bo to wręcz salon trochę podobny do ulicy Pokątnej, a trochę do Gringotta. Jaka szkoda, że mój syn jest już taki dorosły… A tu piękne repliki chyba wszystkich możliwych różdżek, i to nie jakaś tandeta, ale wyjątkowo starannie wykonane. Różdżka Harry’ego? A może Vold..., przepraszam – Sami Wiecie Kogo. Stroje galowe, sportowe każdego z domów w rozmiarach nawet na mnie – jestem pod wrażeniem. Miotły, pluszowe Feniksy i Sowy nawet Parszywek do kupienia. „Oj, bo może ugryźć” – przestrzega maleństwo troskliwa mama, zabierając mu z rąk Gryzącą Książkę. Chciało by się mieć to wszystko.

Zaczynamy zwiedzanie. Mijamy „Komórkę pod schodami” i po krótkim wprowadzeniu wchodzimy do sali kinowej, gdzie z ekranu Harry, Ron i Hermiona, na tle wejścia do Wielkiej Sali, opowiadają o tym miejscu. Znika ekran, ale wejście dalej widoczne. Czy to możliwe? – otwiera się! Przede mną prawdziwa Wielka Sala. Na kamiennej podłodze przy ścianach ustawione są stoły Griffindoru i Slytherinu. Brakuje tylko nieba na suficie i świeczek. Na podeście witają zwiedzających nauczyciele. Po środku, za pulpitem dyrektorskim, oczywiście – Dumbledore! Obok mój ulubiony ponury Severus Snape. Obok Hagrida tłumek maluchów pozuje do zdjęcia.

Mrugam okiem do Moodiego i przechodzę do kolejnej sali, gdzie dosłownie „opada mi szczęka” z wrażenia. Dekoracje z najciekawszych miejsc z filmu. Sypialnia Gryfonów i Pokój Wspólny, w których nakręcono tyle wspaniałych scen. Zaglądam do chaty, gdzie sympatyczny Kieł pilnuje sekretów Hagrida, czarodziejską różdżką wprawiam w ruch nóż krojący marchewkę czy robótki na drutach w przytulnej kuchni Weasleyów. Z Severusem Snapem i Horacym Slughornem odwiedzam klasę eliksirów. Czary są wszędzie. Kolorowe kociołki i kręcące się w nich mieszadełka, buchające dymem flakony z eliksirami. Parę kroków obok schodów, którymi młodzi czarodzieje biegali z dormitoriów na lekcje, kolekcja obrazów, a w kilku zielone tła – to tak „czarowano”, by obrazy się ruszały. Stojące na ruchomych podnośnikach, przed wielkim zielonym tłem, motor Hagrida i miotły zdradzają tajemnice produkcji czarów.

W pomieszczeniu obok można polatać na miotle nad Londynem i kupić pamiątkowe zdjęcie tego wyczynu. Po odwiedzeniu Dumbledore’a w jego gabinecie, przechodzę obok koszmarnie różowego pokoju niesympatycznej Dolores Umbridge i staję w zapierającym dech w piersiach wielkim holu Ministerstwa Magii. Po środku monumentalna rzeźba przedstawiająca uciskanych Mugoli. Niesamowite! Może wskoczę do któregoś z kominków?

Przechodząc do drugiej hali, zaglądam na podwórku do Błędnego Rycerza i podziwiam mroczną rzeźbę z grobu Toma Riedla. Ciarki mnie przechodzą, gdy patrzę jej w oczy. Obok domu Dursleyów mam ochotę przebiec pomostem, którym Harry przemykał się z zamku do Hagrida. Wchodzących do drugiej hali witają figury z Szachów Czarodziejów. Zadzieram głowę, by spojrzeć. Ale wielkie!

Druga hala to istne arcydzieła sztuki rekwizytorów, speców od charakteryzacji, modelarzy. Nad głowami obok Dementora wisi „przyjaciel” Hagrida – groźny Aragog. Wolałbym nie spotkać się z nim w lesie. Wodniki, chochliki kornwalijskie, gobliny


czy sympatyczne skrzaty domowe pozują do zdjęć. Każde dziecko podbiega do Zgredka i chce się przytulić. Słychać: „Taki jak w filmie! Prawdziwy”. Podziwiam te cuda techniki, wiele z nich, zdalnie sterowanych, musiało stanowić istne wyzwanie dla specjalistów modelarstwa.

„Na Pokątną!” I Fiuu. Staję obok Banku Gringotta i patrzę na pstrokatą, niesamowitą ulicę ze sklepami. Może wstąpię do Olivandera po różdżkę? Zaraz, a gdzie moja lista zakupów? Na wystawie Esów i Floresów ciągle króluje bestseller Gilderoya Lockharta „Moje magiczne Ja”. To może potem. Sklep z markowym sprzętem do Quidditcha otacza grupa młodziaków: „O, Nimbus 2000!”. Przechodzę obok sklepu Magiczne Dowcipy Weasleyów, który wita każdego jak w filmie, uchylając kapelusz.

Potężnych rozmiarów makieta zamku i terenów Hogwartu przenosi mnie do różnych scen z filmu. To przystań, w której Harry, Ron i Hermiona byli przy śmierci Severusa Snapea. W oddali na szczycie sowiarnia. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na tle Zamku i przez sklep Olivandera opuszczam tę magiczną krainę.

Kończę wycieczkę w opisywanym już salonie z pamiątkami. Magnes na lodówkę, breloczek z Insygniami Śmierci i ponad 300 zdjęć będą mi przypominały tę czarodziejską wyprawę. Odjeżdżam na dworzec autobusem i pewnie jak wielu zwiedzających żegnam świat Harry’ego Pottera obietnicą – jak tylko wrócę do domu, to muszę znowu obejrzeć całą serię.

Po powrocie do Londynu idę na Kings Cross i odnajduję Peron 9 i ¾ . Akurat para studentów pozuje do zdjęcia z wózkiem tkwiącym częściowo w ścianie.

Miejsc „HarroPorterowych” w Wielkiej Brytanii można znaleźć wiele. Chociażby zamek Alnwick, słynny wiadukt kolejowy w Glenfinnan czy oczywiście Oxford.

Przed wyprawą miłośnikom polecam stronę www.wbstudiotour.co.uk, gdzie można znaleźć wszystkie niezbędne informacje, a przede wszystkim to właśnie tam należy zarezerwować bilety. Ceny, niestety, wysokie. Bilet dla dorosłej osoby £28, a dla dziecka £21. Przejazd pociągiem do Watford wyniesie około £9. Wyprawa kosztowna, ale nie wyobrażam sobie wizyty w Londynie bez odwiedzin tego magicznego miejsca.

Przejrzałem się w Zwierciadle Ain Eingarp. Co zobaczyłem? Nie pytajcie, bo i tak nie odpowiem. Lepiej sprawdźcie, co Wy zobaczycie!

Michał Nowik