Drobiazgi

Tekst nadesłany przez użytkownika.

„Kilka drobiazgów i szlachetność serca… to człowieka wyróżnia…”

Nie pamiętam już, kto powiedział te słowa, ale prawda ta wryła mi się w pamięć bardzo boleśnie. Dziś po latach wiem, że była to jedna z ważniejszych lekcji, jaką otrzymałem od życia w darze i jestem za to niezmiernie wdzięczny.

Miałem wspaniałego Dziadka. Nie był pospolitym człowiekiem. Nie był drobiazgowy. Czerpał z życia pełnymi garściami i miał z tego mnóstwo radości. Dawał ludziom całe serce i to go cieszyło najbardziej. Zawsze pomagał każdemu, kto zwracał się do niego o pomoc. Pamiętam jak Babcia narzekała, że więcej interesuje się sprawami sąsiadów i znajomych niż tym, co się działo w domu. A on śmiał się tylko i mówił, że nie ma przecież nic ważniejszego w życiu do zrobienia. Pamiętam, na swoje urodziny zamówił sobie sam cygańską orkiestrę, która o szóstej rano wspaniałą muzyką czterech akordeonów i kilku gitar, tancerek nie licząc, obudziła całą kamienicę i nikt nie miał mu tego za złe. Zawsze otaczało go mnóstwo życzliwych ludzi i odnosiłem wtedy wrażenie, że on również zna wszystkich w mieście. Miałem wtedy dziesięć lat i pamiętam, z jaką dumą maszerowałem ulicami trzymając go za rękę.

Właśnie na dziesiąte urodziny dostałem od Dziadka akordeon. Wręczając mi ten prezent powiedział, że właśnie postanowił, iż nauczę się grać! Mało tego! Zapisał mnie do popołudniowej szkoły muzycznej, aby moje wykształcenie było naprawdę solidne. Byłem przerażony i zły, bo rodzicom ten pomysł bardzo się spodobał. A gdzie moje wolne popołudnia na rowerze czy na boisku?! Gdzie całe mnóstwo spraw, które pochłaniają umysł dziesięcioletniego chłopca?! Dziadek nie był drobiazgowy. Powiedział krótko, że dziś ten pomysł może mi się nie podobać, ale za kilka lat będę mu wdzięczny. Postanowił także, że co niedziela, przed południem będzie mnie odwiedzał i liczy na to, że za każdą wizytą będę prezentował nowy repertuar. Rodzice byli zachwyceni, a ja już nie chciałem spacerować z Dziadkiem za rękę.

[article_adv]

Mijały lata. Leniwe niedzielne przedpołudnia wypełnione muzyką akordeonu weszły na stałe do rodzinnej tradycji. Tradycyjnie nienawidziłem ich szczerze. Zmieniłem się, zmienił się również mój instrument. Na osiemnaste urodziny dostałem piękny, niemiecki akordeon, którego nie cierpiałem podobnie jak tego pierwszego. Ale grałem. Podobno nawet nieźle, uparcie pielęgnując myśl, że gdy tylko wyprowadzę się z domu nie dotknę więcej instrumentu, albo jeszcze lepiej, pozbędę się go.

Wcześnie wyszedłem z domu i założyłem swoją rodzinę. Pracowałem i powodziło mi się nieźle. Ale przyszły lata kryzysu. Z zawodu jestem złotnikiem, a gdy ludziom brakuje pieniędzy na wszystko w pierwszej kolejności rezygnują z luksusów. Zostałem bez pracy i zrobiło się naprawdę ciężko. Zabrakło w końcu i na czynsz. Pracowałem dorywczo i do głowy by mi nie przyszło, żeby zwrócić się do kogoś o jakąkolwiek pomoc. Nie chciałem nawet słuchać o zmianie zawodu i szukaniu innej, stałej pracy. Nie rozmawiałem z nikim o swoich kłopotach. Użalając się nad sobą nie zauważyłem, że mam coraz więcej powodów do użalania się.

Pewnego dnia robiąc porządki w piwnicy znalazłem zakurzony futerał… Niedaleko, na sąsiedniej ulicy mieszkała romska familia. Sprzedałem instrument za czynsz na jeden miesiąc. Bez żalu. Tak mi się wtedy wydawało…

O chorobie Dziadka dowiedziałem się chyba jako jeden z ostatnich z rodziny. Zresztą on sam do końca ukrywał prawdę o stanie swojego zdrowia. Odwiedziłem go parę razy w szpitalu, później w domu. Było coraz gorzej…

Było leniwe niedzielne przedpołudnie, gdy rozpoczął wędrówkę na Drugą Stronę. Rano zadzwoniła moja matka z informacją, że Dziadek chce mnie widzieć i prosi żebym przywiózł akordeon…

Nigdy nie zapomnę wyrazu zdziwienia i rozczarowania w jego gasnących oczach… Nie można tyle wypić.

Zapytał: „Nie miałeś nikogo, kto wsparłby cię w tej sytuacji? Nie miałeś przyjaciół, rodziny, ani nikogo, kto chciałby ci pomóc? Wyprowadziłeś się na pustynię?!” Pomyślałem wtedy, że chyba ma rację. Pustynia wokół mnie była wtedy nie do przebycia. Jedyne, co było słychać to wycie wiatru pychy, utyskiwania i zarozumiałości. Nie potrafiłem wykrztusić z siebie ani słowa. Myślałem, że serce mi pęknie z żalu. Dziadek powiedział: „Dobra, co tam. To drobiazg. Są ważniejsze sprawy. Dziękuję, że dziś do mnie przyszedłeś. Usiądź przy mnie.”

Nikomu nigdy za nic nie byłem tak wdzięczny jak Jemu za te słowa.

O czym milczał przed ostatnią podróżą? Może o ludziach, których spotkał na swojej drodze. Może o tym, że żył tak jakby każdy dzień miał być ostatnim dniem Jego życia. W korytarzu i na schodach kamienicy stali ludzie, dla których był natchnieniem. Przynosił im nadzieję. Potrafił pogodzić skłóconą rodzinę z sąsiedztwa, odnaleźć i przywołać do porządku znajomego, który zagubił się w jakimś barze. Był znany w urzędach i instytucjach w mieście z tego, że nigdy nie przychodził w swoich sprawach. Zawsze załatwiał coś dla kogoś. Pracę, zasiłek, ulgę w czynszu, dopłatę do ogrzewania. Chodził i prosił. I otrzymywał to, czego potrzebował. Nie był zamożnym człowiekiem, ale rzadko jadał samotnie. Przy stole zawsze było pełno. Babcia gotowała też dla dzieciaków z sąsiedztwa, których rodzice pracowali na dwie zmiany. Dzielił się tym, co miał i nigdy niczego w zamian nie oczekiwał. Nie był drobiazgowy. Pięknie żył. Wśród ludzi, którzy przyszli Go pożegnać, w ich twarzach i słowach więcej było wdzięczności niż rozpaczy. To było uderzające. Nikt nie lamentował, wszyscy wspominali zdarzenia z przeszłości i było w tych rozmowach wiele pogodnych uczuć. Bił się za nich, kiedy było trzeba, byle ulżyć w czyjeś doli, honor uratować, albo zwyczajnie upewnić kogoś, że nie jest sam. Że jest ktoś, komu po prostu zależy.

Myślę, że właśnie to nas, ludzi wyróżnia. Uczucia, które żywimy. Jeśli są dobre, przepełnione miłością, sprawiają, że nic nie jest zbyt trudne, że chce się zrobić każdego dnia jeszcze więcej, bo coś nas inspiruje i czujemy, że nie ma barier i granic, że naprawdę wszystko jest możliwe.

Wdzięczność… Tak, właśnie tego nauczył mnie ten niezwykły Człowiek. Zrobił to ustami ludzi, którzy o Nim opowiadali, którzy byli mu wdzięczni. Zrobił to swoim życiem.

Wieczorem odszedł w ciszy…

A ja? No cóż… Nie jestem drobiazgowy. Jestem szczęśliwy, że mogłem spacerować ulicami trzymając Go za rękę.

Terkes

[ext_img=o]1907[/ext_img]