To nie różnice są problemem

Problemem jest to, że nie akceptujemy ich istnienia, próbujemy zaprzeczać im lub na siłę je wykorzeniać. Tymczasem jakie byłoby nasze życie, gdyby wszystko smakowało tak samo, gdybyśmy wszystko przeżywali w jeden sposób a na świat mielibyśmy jednakowy pogląd?

[powiazane] Miałem przyjemność uczestniczyć w konferencji, w ramach której Jay Levin, amerykański psychoterapeuta i superwizor, na chwilę zatrzymał się przy kwestii istnienia różnic i jej wpływu na… no właśnie. Tu mam niemały kłopot aby określić zakres tego wpływu, ponieważ im dłużej się zastanawiam, tym szerszy mi się wydaje.

Teza wypowiedziana na konferencji brzmiała mniej więcej tak:

„To nie różnice są problemem. Problemem jest nasza chęć ich niwelowania”

[rekmob1]

Niezwykle celnie nazwany został w ten sposób klimat, zwykle towarzyszący rozważaniom o znaczeniu różnic. Ten klimat to coś w rodzaju poczucia, że „różnice są fajne, ale… w ostatecznym rozrachunku powodują kłopoty”. A przecież z różnicami mamy do czynienia w każdej chwili i w każdym miejscu. Wszyscy jesteśmy z jednej strony tak do siebie podobni, a z drugiej tak różni, tak indywidualni. Nasze poglądy i zwyczaje są różne i również z powodu różnic wchodzimy ze sobą w interakcje. Właśnie w konsekwencji istnienia tak wielu różnic, tak dużo i intensywnie się wokół nas dzieje.

Czy to nie fascynujące, spojrzeć na świat z takiej właśnie perspektywy? Wszak to różnice są jego największą atrakcją. To dla innych niż znane krajobrazów, podróżujemy. Z ciekawości innych zwyczajów poznajemy obce kultury. Próbujemy nowe smaki. W pary dobieramy się na zasadzie przeciwieństw, ponieważ tak atrakcyjne wydają się nam cechy, których sami nie posiadamy.

Czy w związku z tym, przyszłoby nam kiedykolwiek do głowy, aby wszystkie smaki potraw zastąpić jednym, powstałym z wymieszania pojedynczych składników? Lub zostawić tylko jeden, nawet gdyby miał nim być smak czekolady? Albo wszystkie góry, równiny, doliny i depresje wyrównać do jednego poziomu? Zakładam, że niekoniecznie. Być może bardziej naturalnym wydałby się spór o to, czy piękniejszy jest Wielki Kanion Kolorado, czy Bieszczady jesienią, ale mam nadzieję, że większość z nas uzna i taki pomysł za absurdalny. Co zatem dzieje się, że różnice stają się tak wielkim problemem? Czy może jednak nie?

Problem jednak istnieje. Z goryczą dochodzę do wniosku, że cytowana powyżej teza jest niezwykle prawdziwa. Niestety. Na walkę z różnicami, na staranie, aby je zniwelować, poświęcamy astronomiczne ilości energii. W codziennym wymiarze sprowadza się to bardzo często do chęci udowodnienia, że moja prawda jest bardziej mojsza niż twojsza, jeśli posłużyć się słownictwem kultowego obrazu Marka Koterskiego. Najgorzej, kiedy ma ambicję być prawdą najmojszą. Te usilne zmagania mają miejsce na wielu poziomach naszego istnienia. Przyjrzyjmy się im odrobinę dokładniej.

Walczymy sami ze sobą

Wiele wskazuje na to, że na najniższym poziomie, tam gdzie rządzi sama natura, problemu nie widać. Mam na myśli perfekcyjne działanie choćby tak złożonego organizmu, jakim jest człowiek. Chociaż poszczególne jego komórki, narządy i układy są tak różne od siebie, razem, w czarodziejski zupełnie sposób ze sobą współpracują i robią wszystko, aby w wyniku tej współpracy człowiek jako całość mógł sprawnie funkcjonować.

[rek]

Pierwszym, wyraźnym poziomem, na którym różnice czynią mnóstwo zamieszania, jest nasza osobowość, a dokładniej sposób postrzegania i przeżywania własnych zachowań. Często bywa tak, że potrafimy skupić się na jednym ze swoich aspektów, nie widząc, albo nie dając prawa istnienia aspektom przeciwnym. Przykładowo, wychodząc z założenia, iż jedynym dobrym i pożądanym dla nas stanem jest radość, usilnie staramy się jej doświadczać, a przed smutkiem uciekamy gdzie pieprz rośnie. Rekordziści potrafią przez całe życie wykonywać przeróżne akrobacje, aby nie przyznać się do smutku i nie pozwolić sobie na komfort bycia smutnym.

Analogicznie, z reguły uważamy, że trzeba być silnym, sprawnym, inteligentnym, etc. Oczywiście nie ma nic złego w byciu taką właśnie osobą, ale mamy równe prawo być czasem słabym, niezgrabnym czy całkiem głupio się zachować. Tym bardziej mamy prawo przejawiać wszelkie pośrednie zachowania – tak bowiem wygląda pełnia. Każdy z nas ma pełen potencjał i potrafi zachować się i mądrze, i głupio. Mieć energię i zapał, ale i okresowo być w słabszej formie. Podobnych przykładów można wymienić wiele. Bardzo często jednak, zamiast korzystać z pełnej gamy możliwych zachowań, skupiamy się na tych skrajnych, łatwiej dla nas dostępnych bo wyuczonych, próbując zanegować istnienie zachowań do nich przeciwnych.

[rekmob2]

Nawiasem mówiąc, duża część terapeutycznej pracy polega na integrowaniu, czyli dopuszczaniu i doświadczaniu swoich przeciwstawnych, a niekiedy skrajnych cech. Dopiero ich zauważenie, uznanie istnienia i zaakceptowanie, pozwala finalnie unikać mniej lubianych i pożądanych reakcji lub zachowań. Ile jednak trzeba się napracować, aby do takiego stanu dojrzeć? Ile energii potrafimy zużyć na zaprzeczanie i wypieranie? Jak wiele wewnętrznych zmagań musi się odbyć? Zgodnie z genialnym podsumowaniem Jaya, to jednak nie nasze różne cechy są problemem. Problemem jest to, że nie akceptujemy ich istnienia, a wybrane z nich próbujemy negować lub siłowo wykorzeniać.

Walczymy pomiędzy sobą

Tymczasem, nasz wewnętrzny świat, to dopiero początek. Kolejna scena, na której buldożerami próbujemy niwelować nierówności, to – aby nie szukać daleko – sfera naszych międzyludzkich relacji i związków. Różnice, które przyciągają nas do siebie w chwili poznania, wraz z upływem czasu stają się problemem nie do zniesienia. Dlaczego ona jest taka głupia i taka emocjonalna (wcześniej była słodko-beztroska i spontaniczna)? Dlaczego nie kieruje się logicznymi i racjonalnymi argumentami, które jej przedstawiam (wcześniej była taka uczuciowa i kobieca)? Nie mogę już tego wytrzymać! Odchodzę! 

I z drugiej strony: Czemu on jest taki niewrażliwy (wcześniej był taki stabilny emocjonalnie)? Dlaczego nie chce ze mną rozmawiać (wcześniej był tak uroczo tajemniczy)? Co z tego, że znowu zmieniłam zdanie?! Dlaczego jest taki drobiazgowy (wcześniej był perfekcyjnie zorganizowany)? Dlaczego mnie nie słucha (wcześniej potrafił w 100% zaangażować się w to co robi)? On mnie już nie kocha! Odchodzę!

To wszystko nie dzieje się z dnia na dzień – zanim pojawi się decyzja o rozstaniu, potrafimy się wzajemnie wymęczyć i niemal całkowicie pozbawić radości istnienia. Przypomnę więc: „To nie różnice są problemem. Problemem jest nasza chęć ich niwelowania.” Mam naprawdę bardzo niewielką szansę powodzenia, jeśli zechcę swoją żonę przestawić na męski sposób postrzegania i odczuwania świata. W drugą stronę działa to identycznie. Jesteśmy różni. Tak. Kobiety i mężczyźni są różni. Dlaczego zatem, zamiast skorzystać w jednej sytuacji z „męskiej” szczegółowości i logiki, a w innej z „kobiecej” uczuciowości i intuicji, próbujemy okiełznać świat inny od naszego i upodobnić go do swojego? Czy nie jest absurdalne, że próbujemy zniszczyć to, co jest tak cenną wartością i zasobem? Abstrahując już od faktu, że takie działanie skazane jest z definicji na porażkę i stanowi jedynie uwikłanie, które sami sobie narzucamy i z którego nie potrafimy niekiedy wyplątać się przez całe życie. Oczywiście w obrębie każdej z płci, również potrafimy znacząco się różnić i z powodu braku możliwości zmiany drugiej osoby, wieść bardzo nieszczęśliwe życie.

[rekmob1]

Co dalej? Czy patrząc z podobną wrażliwością na całą otaczającą nas rzeczywistość nie można się zadumać i przerazić? Wszędzie zachowujemy się podobnie. Bezsensowną walkę widać niemal w każdym wymiarze, jeśli tylko spojrzeć z odpowiednio wysokiego poziomu. Nasi znajomi, różne nieformalne grupy ludzi, organizacje, narody, kultury – wszędzie ten sam mechanizm. Albo religie – tam, gdzie najwięcej mówi się o miłości, akceptacji, wybaczaniu. Albo, w najlepszym przypadku staramy się nie widzieć, że świat i ludzie mogą wyglądać i funkcjonować inaczej niż my sami, albo w najgorszym, siłą staramy się pokazać innym, jak „naprawdę” powinna wyglądać ich rzeczywistość. A jak powinna wyglądać? Oczywiście tak jak nasza. Ponieważ inność, różnica, wydaje się być problemem nie do wytrzymania. Ale to nie różnice są problemem. To…

Różnorodność jest bogactwem i podstawą rozwoju

Cały nasz świat jest zróżnicowany. Trudna do objęcia różnorodność jest jego immanentną cechą. Kochamy się, płodzimy dzieci i dalej żyjemy dzięki różnicom, które w sobie mamy i które w naturalny sposób wzajemnie się dopełniają. Świat jest właśnie taki, ponieważ jedynie w ten sposób może być najpełniejszy, najbogatszy i najbardziej otwarty. Jedynie w ten sposób może się rozwijać. Jego fenomenalna różnorodność jest „prawnie usankcjonowana” i ma rację bytu. Jest bogactwem, które z racjonalnego punktu widzenia, należy pielęgnować, a nie niszczyć. My jednak, na tak przerażającą skalę, staramy się jej pozbyć. Z jakiego powodu?

No cóż. Podstawową przyczyną jest strach. Podstawową przyczyną jest nasz lęk przed innością, przed nieznanym, lęk wynikający z zagadywanej i kamuflowanej na setki sposobów własnej słabości i niepewności. Lęk, który naiwnie chowamy za kłótnią, krzykiem, agresją, atakiem. To już jest jednak temat na osobne rozważanie.

[rek]

Zaakceptować to, czego czasem nie da się zrozumieć

Największą i najbardziej niedostępną sztuką wydaje się być zatem akceptacja odmienności. Akceptacji takiej rzeczywistości, w której oprócz napiętej twarzy mężczyzny, któremu „nie wypada” okazywać emocji, pozwolę sobie na okazanie i smutku i radości. Kiedy dzieje się coś radosnego, będę się cieszył, kiedy smutnego – pozwolę sobie być smutnym, ponieważ jest to równie naturalne i potrzebne zachowanie. Akceptacja rzeczywistości, w której dopuszczę możliwość zaplanowania wakacji przez swoją żonę, nawet jeśli jej wersja wyda mi się gorsza od własnej. Dzięki temu niemal na pewno doświadczę czegoś nowego, a końcowa ocena może być zgoła inna od początkowej. Wreszcie rzeczywistości, w której będę w stanie zaczerpnąć z innej kultury i być może w ten sposób wzbogacić swoje życie, zamiast udowadniać, że mój obrządek jest jedynym właściwym.

Wiem, doskonale wiem, że to trudna droga – dlatego nazywam ją najbardziej niedostępną sztuką. Po rozważeniu za i przeciw, wydaje się być daleko bardziej sensowna niż ta, którą tak często błądzimy, próbując trafić do celu. I kiedy spoglądam na różne poziomy naszych trudności w akceptowaniu różnic, w pierwszym odruchu mam ochotę stwierdzić, że im bardziej złożona materia, czyli im większej grupy ludzi problemy inności dotyczą, tym o sensowną postawę trudniej. Ale to nieprawda – najtrudniej jest zmienić własną, wewnętrzną postawę. Najtrudniej jest zaakceptować własną zmienność i różnorodność. Zaakceptować rzeczywistość, zamiast przypisywać jej etykietki dobra i zła. Sądzę, że gdyby taka przemiana nastąpiła na poziomie postrzegania własnej osoby, w żadnej innej konfiguracji, z akceptacją różnorodności świata nie byłoby znaczącego problemu.

Jacek Czerwieniec
Artykuł ukazał się w serwisie szkolaojcostwa.pl