Wylewaj pot, ale odczuwaj szczęście

Dążenie do perfekcji nie może odbywać się na zasadzie: hurra, ruszamy do boju, nie zastanawiamy się nad konsekwencjami – mówi Ivan Lendl, były lider rankingu ATP, a dziś trener Andy’ego Murraya.

Czy w trakcie zawodowej kariery uprawiałeś wojnę psychologiczną?

[advbox]Nie. Przeważnie uśmiechałem się kiedy koledzy w szatni naśmiewali się z mojej dbałości o kondycję. Pamiętam Amosa Mansdorfa (były tenisista z Izraela, plasował się na 18. miejscu na świecie w listopadzie 1987 roku – przyp. red.), który przyszedł kiedyś do szatni, prężył przede mną muskuły i swój kulturystyczny pokaz kończył słowami: „zobaczysz, Ivan, że jestem perfekcyjnie przygotowany. Mogę biegać po korcie przez 6, a nawet 7 godzin. Jestem doskonale przygotowany do trudów pojedynku z mistrzem baseline’u – Ivanem Lendlem. Zetrę cię w pył, zmiotę z kortu”. To były wesołe przechwałki. W szatni każdy budował koncentrację, ale nikt nie był na tyle szalony, aby adrenalina i myśli o serwisie, czopie, slajsie, gemach, zabiły w nas ducha człowieczeństwa. Żart musi być obecny w tenisowej szatni.

[article_adv]Kochasz golf i tenis. W tenisie udało ci się przeprowadzić atak szczytowy, byłeś numerem jeden. W golfie ta sztuka nie powiodła się. Jakie są podobieństwa w tenisie i w golfie, a co różni te dyscypliny sportu?

Sport dla solistów ma swoje dobre jak i złe strony. Kiedy masz fatalny dzień, wszystko idzie jak po grudzie, nic ci nie wychodzi, jesteś sam jak palec. Nie masz opcji zmiany jak trener w piłce nożnej czy w hokeju na lodzie. Sport indywidualny ma jednak poważną zaletę. Jeśli wszystko ci wychodzi, jeśli jesteś w formie i grasz jak z nut, wówczas nikt nie jest w stanie odebrać ci radości ze zwycięstwa. Wygrałeś, bo byłeś dobry. Koniec. Kropka. To co łączy tenis i golf to obowiązek koncentracji przy każdym zagraniu. Musisz przyłożyć się do każdej piłki, nie wolno odprężyć się i wybiórczo podchodzić do piłki. Nie możesz powiedzieć: zagram bekhend wzdłuż linii z aptekarską precyzją, ale drajw wolej to pestka, nic się nie stanie jeśli podejdę na luzie do drajwa. Tak nie można robić jeśli marzy się o sukcesie.

Jednakowoż, zauważam subtelną różnicę. W tenisie możesz mieć gorsze pół godziny, a nawet 45 minut i wciąż można myśleć o zwycięstwie. Na korcie można mieć przestój, można zejść poniżej swojego poziomu, nawet jeśli wkładasz ogromny wysiłek w grę, a mimo to wciąż mecz może zakończyć się twoim zwycięstwem, np. w czterech setach: 1:6, 6:4, 6:4, 6:4. I co ciekawe, nad takim zwycięstwem przechodzi się do porządku dziennego. Nie rozmyślasz godzinami o tym pojedynku, nie mówisz, że był to mecz stulecia, jesteś daleki od przejaskrawionych opinii. Z kolei przestój czy rozkojarzenie w golfie trwające 40 minut sprawia, że możesz spakować manatki i pójść zrelaksować się na plażę, a w międzyczasie słuchając szumu morza i śpiewu mew, możesz szukać połączenia lotniczego do domu. Uważam, że golf to jeden z najtrudniejszych sportów na świecie. Zarówno pod względem mentalnym jak i fizycznym.

Jednak kłóciłbym się czy tenis nie jest jeszcze bardziej wymagający…

Masz na myśli zmienność warunków w czasie gry, oczywiście z wyłączeniem spotkań w hali, zmianę nawierzchni (trawa, korty twarde, mączka), konieczność odpowiedzi na zagranie rywala? W golfie nikt nie wywiera na ciebie bezpośredniego wpływu, nie masz ułamka sekundy na odpowiedź, czyż nie tak? Co więcej, jeśli mój rywal na korcie nie potrafi zagrać bekhendu po crossie, a potrafi jedynie grać bekhend wzdłuż linii, to szybko wytrącę mu tą broń z ręki. Tzw. „rozpoznanie


terenu” w tenisie jest bardzo ważne. Jeśli wiem, że mój przeciwnik ma ograniczony arsenał zagrań, momentalnie zareaguję i zacznę grać na jego najsłabsze ogniwo. Będę grał tak, aby rywal nie mógł niszczyć mnie swoim koronnym uderzeniem, a postaram się zmusić go do gry, która jemu nie leży. W golfie nie ma takiej możliwości oddziaływania na przeciwnika jak w tenisie. W golfie mogę nie mieć szansy gry na birdie, ale spróbuję zagrać na par. W tenisie, gdy tylko zauważę lukę u rywala, będę go notorycznie nękał. W golfie nie mam takiej broni.

Ivan, byłeś na tenisowym szczycie. Co takiego uczynił twój trener, że pomógł ci tkwić przez 270 tygodni na fotelu lidera rankingu? Co Ty jako trener mówisz zawodnikowi, który marzy o tym, aby być nr 1 w tenisie?

Cóż powiedział mi mój trener, kiedy wdrapałem się na tenisowy Mount Everest? Pracuj wytrwale nad elementami, które możesz ulepszyć. Na szczycie nie wolno spocząć na laurach, bo utrzymać się na nim to trudniejsza sztuka niż wspinaczka na sam wierzchołek. Jednak proces doskonalenia musi być przeprowadzony z głową. Dążenie do perfekcji nie może odbywać się na zasadzie: hurra, ruszamy do boju, nie zastanawiamy się nad konsekwencjami. Prześledźmy to na konkretnym przykładzie. Jeśli pewnego dnia Andy Murray przyjdzie do mnie i powie, że zamierza być lepszym tenisistą, dlatego będzie coraz częściej grał stylem serve & volley tak jak robił to John McEnroe, to spojrzę na niego, popatrzę mu głęboko w oczy i zapytam czy ostatnio popalał coś dziwnego. Jeśli Andy odpowie, że nie popalał, ale mówi poważnie i będzie upierał się przy stylu serve & volley, wówczas podejmę próbę wybicia mu z głowy tej opcji, a jeśli moja misja się nie powiedzie, to poproszę o dłuższy urlop i przyjadę zrelaksować się na przepięknych polach golfowych wokół Canberry.

Styl serve & volley dziś nie przynosi takich zysków jak w przeszłości. Przynosi walory widowiskowe, ale nie jest skuteczny, a już na pewno nie w przypadku Andy’ego. Najistotniejsze w sporcie jest to, aby wstawać każdego ranka i zadawać sobie pytanie: co mogę uczynić, żeby być jeszcze lepszym w swojej profesji? Dopóki sportowiec będzie z chęcią zadawał sobie to pytanie, dopóty jego praca będzie miała sens. Wszystko trzeba dokładnie przemyśleć, nie wolno wpadać w panikę. Ważne, aby dążyć do perfekcji w rozsądny sposób, mając na uwadze wady i zalety konkretnego gracza. Serve & volley nie przyniósłby Andy’emu żadnych wymiernych korzyści. Przy tym co gra Andy, zaszczepianie serve & volley nie miałoby sensu. Podam przykład z mojej kariery zawodowej. Przez trzy lata byłem za plecami Johna McEnroe’a i Jimmy’ego Connorsa.

[article_adv]Czułeś się jakbyś forsował Wał Hadriana…

Coś w ten deseń. Patrzyłem, który kamień wyciągnąć, aby wał mógł runąć, a ja przedostałbym się do zakazanej strefy (śmiech). Byłem nr 2, byłem nr 3, ale za żadne skarby nie mogłem strącić Connorsa i McEnroe’a z tronu. Usiadłem więc sobie wygodnie w szatni w towarzystwie trenera i najbliższych przyjaciół i obmyślałem co zrobić, żeby zostać nr 1 na świecie. Wpadłem na pomysł, że jeśli chcę pokonać Connorsa, muszę wyraźnie poprawić mój slajs z bekhendu. Zauważyłem, że Jimmy nie lubił odbierać niskich piłek, więc wymyśliłem, że grając slajsem z bekhendu na forhend Connorsa, będę miał go w garści. Wiedziałem, że to bystrzak i wojownik, więc jeśli będę często używał bekhendowego slajsa, wówczas on będzie robił wszystko, aby zmusić mnie do biegania i częstej zmiany pozycji na taką, która będzie dla mnie niewygodna. Mój problem polegał nie tylko na tym, aby być szybszym, ale i bardziej wytrzymałym. Chciałem wytrzymać jego napór przez dłuższy okres czasu.

Cóż zatem zrobiłem? Poszperałem wśród trenerów od lekkiej atletyki, wybrałem najlepszego i zacząłem pilnie wykonywać ćwiczenia, które mi zalecił. W międzyczasie usilnie udoskonalałem mój slajs z bekhendu, po to, aby mieć niszczycielską broń na Connorsa. Inaczej szykowałem się do konfrontacji z Johnem McEnroe, wówczas pracowałem nad innymi elementami. Po 12 miesiącach katorżniczej pracy zacząłem wygrywać regularnie z Connorsem i McEnroe. Zalecam zatem, aby mądrze podchodzić do procesu doskonalenia. Wszystko należy czynić z głową pod kątem danego zawodnika. Książka nie zawsze jest w tym przypadku remedium na kłopoty.


Jakie zmiany w nastawieniu mentalnym musiałeś wprowadzić, aby przeskoczyć dwóch największych rywali w drodze na tenisowy szczyt?

Dobre nastawienie psychiczne idzie w parze z przygotowaniem fizycznym. Jeśli pracujesz wytrwale nad kondycją i poprawisz się pod względem fizycznym, nie ma cudów: podniesiesz się na duchu i psychicznie będziesz czuł się tak, jakbyś miał zawojować cały świat. Wszystkie zmiany w treningu mentalnym należy jednak przeprowadzać z rozwagą. Tenisista musi czerpać przyjemność z treningu. Nie można zajść daleko jeśli pewne ćwiczenia wykonuje się mechanicznie, bo tak ktoś je zalecił, a nie dlatego, że ty sam czujesz, że to konkretne ćwiczenie pomoże ci być najlepszym. Trzeba być w 100% zaangażowanym w to co się robi, ale twoja dusza też musi się radować.

Często zapominamy o szczęściu, a to ważny składnik w drodze do mistrzostwa. Tenisista musi wierzyć w to co robi. Musi rozumieć sens ćwiczenia, ale i być przekonanym co do jego celowości. Jeśli zawodnik będzie ślepo wykonywał polecenia trenera, będzie to przypominało kolonię karną, a nie trening, który ma dawać przyjemność. Trzeba wylewać pot, ale i odczuwać szczęście. Jeśli zabraknie elementu satysfakcji z gry, nie ma mowy o osiąganiu dobrych wyników.

Kto Twoim zdaniem zasługuje na miano tenisowego geniusza?

Na świecie jest dwóch tenisowych geniuszy: John McEnroe i Roger Federer. Obaj stosowali zagrania, o których inni nawet nie byli w stanie pomyśleć. Johna i Rogera cechuje niezwykła zdolność do tego, aby zmieniać strategię, ponadto finezja, lekkość i polot. Poza kortem błyskotliwy humor. To ludzie, którym do kołyski Stwórca włożył tenisowy talent. Jak przystało na geniuszy, ich też dopadała twórcza niemoc. Wówczas okrutnie psują, ale potrafią też wrócić na szczyt w najmniej oczekiwanym momencie. Federer to wirtuoz. To zaszczyt móc grać z Johnem i oglądać w akcji Rogera.

Co sądzisz o polskich marzeniach o grze w Grupie Światowej Pucharu Davisa i sukcesach w Fed Cup? Jaka jest twoja opinia o polskim tenisie?

Wiem, że Polska długo czeka na następcę Wojtka Fibaka. Słyszałem pozytywne opinie o Jerzego Janowiczu, choć nie widziałem go jeszcze w akcji. Wiem, że pokonał w Bercy Andy’ego Murraya. Apeluję o spokój i rozwagę w ferowaniu go na następnego Del Potro. Będziemy się mu przyglądać, ale poczekajmy aż wygra pierwszy turniej ATP i zacznie regularnie wygrywać z tenisistami z Top 10. Wiem, że dobrym kumplem Radka Stepanka jest Łukasz Kubot. To bardzo dobry deblista. Gra pięknie dla oka, uwielbiam zawodników, którzy sięgają po serve & volley. Uważam, że gdy karierę skończą Llodra, Stepanek, Kubot i Federer, to dobiegnie końca pewna epoka w tenisie. Kubot to ciekawy gracz, profesjonalista. Szkoda, że nie jest trochę młodszy, bo mógłby jeszcze pograć kilka dobrych lat na wysokim poziomie. Zgadzam się z Berdychem, że Łukasz powinien wiązać nadzieję z deblem, bo tam ma ogromne szanse na wielkie sukcesy. W parze z Leanderem Paesem, świetnie sprzątającym przy sieci, byliby trudni do ogrania. Macie uznanych na świecie deblistów: Fyrstenberga i Matkowskiego.

Oczywiście przyglądam się jak rozwijają się talenty sióstr Radwańskich. Agnieszka to klasa światowa. Lubię techniczną grę, lubię szachy, grę, w której widać pomyślunek. Mam nadzieję, że ubiegłoroczny finał Wimbledonu będzie początkiem znakomitej drogi Agnieszki. Wiem co czuje wasza najlepsza tenisistka, bo sam długo czekałem na pierwszy triumf w Wielkim Szlemie. Wiem co czuł Andy, jakie katusze przeżywał kiedy prasa brytyjska nie zostawiała na nim suchej nitki po przegranych finałach z Federerem czy Djokoviciem. W końcu Andy dopiął swego. Wierzę, że Agnieszka też zdobędzie kiedyś wielkoszlemowy tytuł. A recepta na sukces? Ciężka praca, pokora, chęć doskonalenia się. I radość z gry. Trzeba cieszyć się grą na korcie. Pozdrawiam, życzę sukcesów, mam nadzieję, że kiedyś Czechy zagrają z Polską w Grupie Światowej Pucharu Davisa.

Tomasz Lorek